Tomasz Stawiszyński: Kinga Rusin i współcześni bogowie

Pewnego dnia w niebiańskim pałacu Nefrytowego Cesarza zapanowało wielkie poruszenie. Okazało się, że żmudne przygotowania do Brzoskwiniowej Uczty zostały ni stąd ni z owąd zniweczone. Na tę doniosłą uroczystość szlachetni bogowie i boginie co kilka lat przybywali do położonej w niebiosach siedziby Najwyższego Władcy. Centralnym punktem uczty było zawsze kosztowanie zapewniających nieśmiertelność brzoskwiń pochodzących z sadu, nad którym pieczę sprawowała sama Cesarzowa Matka.
Zobacz wideo

Tym razem jednak ktoś bezczelnie pożarł wszystkie dojrzałe owoce, wypił wino z przygotowanych zawczasu pucharów i skradł większość wykwintnych potraw. Mało tego! Wielki Mędrzec T’ai-szang Lao-kün poinformował cesarską parę, że zniknęły nawet Dziewięciokrotnie Trawione Pigułki Nieśmiertelności, którymi raczyć się mieli czcigodni goście.

Nie trzeba było prowadzić żadnych specjalnych dochodzeń, żeby błyskawicznie zidentyfikować winnego. Któż inny mógłby dokonać takich dewastacji, jeśli nie Sun Wu-k’ung? Ta zrodzona z kamienia małpa, która dawno temu, wskutek wrodzonej bezczelności i sprytu, zdołała wydrzeć Nieśmiertelnym tajemnice ich długowieczności. I która, w nieuprawniony sposób dostąpiwszy rozlicznych wtajemniczeń, obwołała się Wielkim Mędrcem Równym Niebu. A przez ostatnie sześć miesięcy poprzedzających Ucztę przebywała na dworze Nefrytowego Cesarza.

Żeby się jej pozbyć, a zarazem zadowolić jej wybujałe ambicje, Cesarzowa powierzyła jej pieczę nad Brzoskwiniowym Sadem. Kiedy się jednak biegła w taoizmie małpa zorientowała, że choć posiadła Wielką Naukę o Tao, to zarazem nie otrzymała zaproszenia na uroczystość, postanowiła dokonać małej zemsty, a przy okazji solidnie sobie podjeść.

Trudno się dziwić, że gniew Nefrytowego Cesarza oraz innych Nieśmiertelnych był przepotężny. Wieść o postępkach Sun Wu-k’unga natychmiast rozniosła się po niebiosach, ziemi i głębinach oceanów. Nastąpiło coś niesłychanego i niewiarygodnego. Do niebiańskiej posiadłości, której progi przekraczać mogli wyłącznie czcigodni nieśmiertelni mistrzowie, wdarł się przedstawiciel istot stojących nieskończenie niżej w hierarchii. Wdarł się i pogwałcił wszystkie możliwe reguły panującej tam etykiety, złamał najświętsze zakazy, zburzył porządek i dostojeństwo, sprofanował co tylko się dało sprofanować…

I zniknął.

***

W jaki sposób i czy w ogóle udało się Sun Wu-k’ungowi uniknąć kary za ten karygodny występek – o tym możecie przeczytać w legendarnej, średniowiecznej chińskiej powieści autorstwa Wu Cz’eng-ena pod tytułem „Wędrówka na Zachód”. Fragmenty tego wielotomowego dzieła ukazały się w Polsce w roku 1976 („Małpi bunt”) i 1984 („Wędrówka na Zachód”), nakładem wydawnictwa Czytelnik, w znakomitym tłumaczeniu Tadeusza Żbikowskego. 

Mnie natomiast opowieść o Sun Wu-k’ungu przypomniała się przy okazji afery, która wybuchła wokół osławionego instagramowego wpisu Kingi Rusin. Daję słowo, skala emocji, jakie się przy tej okazji uruchomiły, a także stężenie emitowanego od Pudelka po Gazetę Wyborczą oburzenia, te setki prześmiewczo-szyderczych wpisów, jakieś nakładki na zdjęcia profilowe i w ogóle manifestowane wszem i wobec zgorszenie jej strasznymi uczynkami; otóż to wszystko sprawiało wrażenie, jakby naprawdę stało się coś ważnego. Jakby przyjęcie u pary znanych muzyków było co najmniej równie istotne jak Brzoskwiniowa Uczta, zaś uczestniczki i uczestnicy tej imprezy to współcześni bogowie i boginie, których spokój został właśnie bezlitośnie zakłócony przez inwazję chaosu. Uosabianego przez przedstawicielkę barbarzyńskiego plemienia, która wdarła się do ich niebiańskich komnat – albo, jeśli ktoś woli, na Olimp – a następnie przekazała ludzkości wieść o tym, co miało przecież pozostać przed śmiertelnikami nieodwołalnie zakryte.

***

Afera wokół wpisu Kingi Rusin niewątpliwie demonstruje zjawisko od dawna już znane i opisane. A mianowicie: magiczną moc internetu, w którym, niczym w alchemicznej retorcie, zdarzenia głęboko banalne i nieznaczące urastają do rangi bez mała kosmicznego dramatu. Przetaczająca się przez portale społecznościowe i inne media śniegowa kula komentarzy nabrała doprawdy gargantuicznych rozmiarów. Myślałby kto, że w grze są tutaj najwyższe stawki, że idzie bez mała o decydujący o losach kraju skandal dyplomatyczny, że zagrożony jest wizerunek Polski zagranicą, że świeżo zniesione wizy do USA mogą pod wpływem występku Rusin zostać przez prezydenta Trumpa jednorazowym aktem przywrócone.

Tymczasem – nic podobnego. Sprawa jest wzorcowo wprost trywialna. Ktoś poszedł na jakieś party, gdzie warunkiem wstępu była dyskrecja, a następnie dyskrecji nie dochował. Ale też – przecież – żadnych szczególnych sekretów nie wyjawił. No może poza szokującą okolicznością, że się tam przed wejściem na salony należało ubrać w kapcie, niczym w szkole podstawowej.

No rzeczywiście, wielkie rzeczy.

***

Jak zatem tłumaczyć to ogólnonarodowe oburzenie?

Z jednej strony dały tu o sobie znać absolutnie klasyczne – i mroczne – reguły panujące w wirtualnej rzeczywistości. Ktoś popełnił błąd, zrobił coś niefortunnego, zaliczył faux pas. I natychmiast poszła w ruch ta przerażająca machina: tysiące reprodukujących się w postępie geometrycznym kpin i szyderstw. Aż do momentu, kiedy – przynajmniej w pewnej części polskiej infosfery – zapanowało nagle poczucie zakłopotania i konsternacji. Oto bowiem wyjątkowo zjadliwy i chamski materiał dotyczący Rusin wyemitowały Wiadomości TVP, które użyły tego hejterskiego paliwa do zmontowania kolejnego obrzydliwego ataku na swoich politycznych przeciwników. Nawiasem mówiąc, trudno uwierzyć, że coś takiego pojawiło się w głównym wydaniu serwisu informacyjnego telewizji publicznej. Ostatecznie jednak stacja ta zdążyła nas już przyzwyczaić do braku jakichkolwiek standardów i zahamowań. Tak czy inaczej w liberalnej części opinii publicznej śmiechy i gwizdy zamilkły, kiedy tylko się okazało, że najbardziej korzysta na tym machina propagandowa PiS’u.

Z drugiej strony w tym powszechnym oburzeniu na Rusin odzywają się jakieś głębsze mechanizmy współczesnej zbiorowej psychologii. Jakiś szczególny, być może nie do końca świadomy stosunek czy raczej nabożna cześć, jaką otacza się dzisiaj hollywoodzkich celebrytów, bohaterów i bohaterki masowej wyobraźni. Tych współczesnych bogów i boginie – jak mawiał Joseph Campbell – pięknych i bogatych, wiodących swoje doskonałe życia gdzieś w niedostępnych zwykłym śmiertelnikom pałacach; o ciałach wyćwiczonych i smukłych, z których precyzyjnie usuwa się wszelkie oznaki starości; przeżywających swoje mityczne romanse, zdrady i dramaty, o których donoszą usłużnie wyspecjalizowane w tej tematyce gazety i portale. 

Nagle na ten parnas zamieszkiwany wyłącznie przez najściślejszą elitę wdarł się ktoś pozbawiony elementarnej ogłady. Poprzewracał drogocenne wazy, objadł się brzoskwiniami przeznaczonymi wyłącznie dla nieśmiertelnych, na końcu zaś – bezczelnie zrywając kotarę oddzielającą świat bogów od świata śmiertelników – wyjawił najstaranniej przez bogów chronione sekrety. Opowiadając o boskich czynach rozbił wyidealizowane wyobrażenia dotyczące tego, co też bogowie i boginie robią za zamkniętymi drzwiami. Przyniósł wieści wprost szokujące: nawet bogowie paradują czasem w kapciach.

***

W kpinach i szyderstwach płynących w kierunku Rusin słychać było niewypowiedziany komunikat: my zachowalibyśmy się tam zgodnie z panującą etykietą, my wiedzielibyśmy w jaki sposób poruszać się między bogami! Strzegąc ich spokoju i dobrostanu, wspierając ich po traumatycznym doświadczeniu kontaktu z przedstawicielką plemienia barbarzyńców, daliśmy więc zarazem dowód własnego obycia w boskim świecie. Tego, że sami jesteśmy jak bogowie.

Wiadomo – nic tak nie wzmacnia poczucia własnej wartości i grupowej identyfikacji jak gremialne szyderstwo. Nie bronię tutaj zachowania Kingi Rusin, choć jako żywo nie wydaje mi się, żeby dokonała jakiejś straszliwej transgresji. Po prostu za każdym razem, kiedy widzę przetaczającą się przez portale społecznościowe falę szyderstwa – niezależnie od tego jak uzasadnioną – mam przekonanie, że dzieje się coś niepokojącego i niebezpiecznego. Struktura mediów społecznościowych zupełnie bezwiednie wciąga nas w tego rodzaju psychologiczne wiry. Rzecz w tym, że konsekwencji takiego zbiorowego piętnowania nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć – a bywają one często tragiczne.

Nam się może wydawać, że obiektem słusznego szyderstwa jest osoba ze wszech miar odporna psychicznie i doskonale sobie w życiu radząca, rzeczywistość natomiast może wyglądać zupełnie inaczej. Zresztą nikt nie jest w stanie na dłuższą metę czegoś podobnego wytrzymać. Klasyczne mechanizmy psychologii zbiorowej sprawiają dodatkowo, że kogoś, z kogo się gremialnie wyśmiewamy, automatycznie obdarzamy w wyobraźni jak najgorszymi cechami. Siedzenie przed monitorem zamiast kontaktu z realną osobą blokuje empatię i zdolność rozumienia znaczenia własnych działań. Okrucieństwo nie jest domeną jakiegoś osobnego gatunku „złych ludzi”, przeciwnie – wydarza się tu i teraz, kiedy „zwykli ludzie” nieświadomie ulegają rozmaitym mechanizmom, które byliby w stanie rozpoznać i powstrzymać, gdyby tylko zechcieli poddać refleksji własne odruchy i emocje. Choćby takie, które pchają ich do tego, żeby bezwzględnie piętnować u innych najdrobniejszy błąd, niezręczność czy potknięcie – w imię cokolwiek prymitywnie rozumianego dobrego samopoczucia.

Zastanówmy się przez chwilę – czy chcielibyśmy, żeby odpowiedzią na jakieś nasze potknięcia czy niezręczności była wielka fala szyderstw i kpin?

Jakiego rodzaju wspólnota w ten sposób traktuje swoje członkinie i członków?

Jaka panuje w niej atmosfera?

Jak się w niej tak naprawdę czujemy? 

W Aplikacji TOK FM posłuchasz na telefonie:

TOK FM PREMIUM