Jan Komasa w TOK FM: Jestem reżyserem i to jest taki mój szałas, w którym się dobrze czuję
Jan Komasa niedawno skończył kampanię oscarową "Bożego Ciała" (film był nominowany do Oscara w kategorii "Najlepszy film zagraniczny"). Zapytany przez prowadzącą audycję Martę Perchuć-Burzyńską, czy emocje z tym związane już opadły - przyznał, że "opadać będą pewnie jeszcze długo". Podkreślił, że na promocji filmu spędził około sześć miesięcy: festiwale, spotkania, wychodzenie przed tłum. - Miło bo miło, ale nie reżyserowałem przez ten czas. Coś, co robiłem było związane z jakimś rodzajem promocji, a nie z reżyserią - powiedział.
Dopytywany, czy brakowało mu tego - bez chwili zawahania odparł: "bardzo". - W końcu jestem reżyserem i to jest taki mój szałas, w którym się dobrze czuję - przyznał. - Nie mogłem tego robić, ale z drugiej strony nie mogłem też narzekać, bo by wyszło, że jestem niewdzięczny i nie cieszę się tym, co mam - dodał.
Komasa przyznał, że po nominacji do Oscara, jego zawodowe życie się "wywróciło". Rozdzwoniły się telefony, nagle odezwali się producenci i pytali o nowe projekty. Świat - jak przyznał - nieco przyspieszył. Co zatem dalej? Reżyser podał, że teraz - do festiwalu w Cannes, który odbędzie się w maju - ma czas, by porozmawiać z ludźmi i "popchnąć jakieś projekty". - Ważne, żeby dobrze wybrać - powiedział. Szczegółów nie zdradzał.
Dopytywany, czy upomina się o niego Hollywood - gość TOK FM stwierdził, że "Hollywood upomina się o wszystkich, którzy tylko dostają nominację". - To jest automat - powiedział i przyznał, że otrzymał "parę propozycji". O samym Hollywood nie wypowiadał się jednak za bardzo optymistycznie. - Przyrównałbym je do robienia seriali u nas. Seriale to jest rozrywka, która nie udaje, że jest czymś więcej. Czasem udaje i czasem wychodzi jej to świetnie, ale rzadko. I Hollywood jest też dokładnie taki. Nigdy nie udawało, że jest po prostu biznesem - oceniał gość Marty Perchuć-Burzyńskiej.
Komasa zdradził przy okazji, że otrzymał propozycję wyreżyserowania filmu, w którym zagrać miała słynna aktorka Halle Berry. Jak wskazał, podszedł do tego dokładnie tak, jak podchodziłby do każdego filmu w Polsce: przeczytał scenariusz, zgłosił uwagi. - Ale po drugiej stronie, w Los Angeles, powiedzieli mi: "bardzo ciekawe uwagi, fajnie, ale nie ma czasu na ich wprowadzenie, bo Halle Berry ma czas tylko w maju i czerwcu. Wchodzisz w to albo nie" - wspominał reżyser.
Komasa mówił, że chciałby reżyserować takie filmy, na które sam poszedłby do kina. - Jakbym mógł robić jeden za drugim, to propozycji jest cała masa. Ale nigdy mnie to nie interesowało. Mam w głowie jakieś historie do opowiedzenia: smuteczki, agresje, sentymenty, tęsknoty. To są rzeczy, które chciałbym poruszać - powiedział reżyser.
Komasa o "Hejterze": Zależało mi, żeby powiedzieć o nas samych w kolorowy sposób
Od ostatniego piątku (6 marca) w kinach można oglądać najnowszy film Komasy - "Sala samobójców. Hejter". Jak powiedział reżyser, jest to film, który wpisuje się w formułę "mówienia o niepokojących rzeczach w jakiś oryginalny sposób, przewrotnie". - Gra z widzem, a jednocześnie jest opakowany w dość atrakcyjną formę - powiedział reżyser i przyznał, że jest to ten typ kina, w którym on się bardzo dobrze odnajduje. Komasa przekonywał, że o rzeczach poważnych niekoniecznie trzeba mówić tylko poważnie. Można też lekko, przewrotnie, w jakiejś nietypowej formie. I taki właśnie jest "Hejter".
- W "Hejterze" głównie zależało mi na tym, żeby powiedzieć o nas samych w kolorowy sposób - powiedział gość TOK FM. Dopytywany, czy boi się hejtu przyznał, że nigdy go jeszcze nie doświadczył. - Nie chciałbym tego przeżyć. Najbardziej się boję o rodzinę, bo czemu oni są winni? A rodzina zawsze dostaje. Dziś nie wchodzi się w nic samemu - mówił.
Komasa powiedział też, że "Hejter" jest w pewien sposób kontynuacją filmu "Sala samobójców", który miał premierę w 2011 roku. Choć przyznał, że wówczas "nie było jeszcze słowa 'hejt'". - Tak samo, jak nie było tak silnej polaryzacji społecznej. W tamtych czasach żyliśmy w okresie niewinności i nudy (…), teraz są powody do cierpienia dla wszystkich. Ludzie się mocno spolaryzowali między sobą - mówił gość Kultury osobistej.
Zaznaczył, że "Hejter" to film, w którym pokazywane są różne warstwy społeczne, żyjące "z większym lub mniejszym strachem przed apokalipsą". - Jest taka rodzina wielkomiejska, do której aspiruje główny bohater. Ta rodzina jest dla mnie symbolem mojego środowiska, które mnie zrodziło - opisywał reżyser. Za to główny bohater - Tomek - grany przez Macieja Musiałowskiego to człowiek "bez właściwości", który czuje się najgorzej, kiedy jest sobą, a najlepiej - kiedy udaje kogoś innego.
"Hejter" to - jak mówił Komasa - film przede wszystkim o współczesności. - Żyjemy w czasach, gdzie ludzi sfrustrowanych i wyrzuconych za burtę jest dużo. Ci ludzie nigdy nie mieli głosu, a teraz wydaje się, że internet dał im ten głos. Skanalizował ich frustrację, agresję, do granic możliwości - opisywał reżyser.
Posłuchaj całej rozmowy z Janem Komasą. Możesz to zrobić na telefonie, dzięki Aplikacji TOK FM:
-
Szokujące rekolekcje w Toruniu. Kobieta poniżana przed ołtarzem. Będzie wniosek do prokuratury
-
17-latek nakleił na kanapkę promocyjną naklejkę. Grozi mu więzienie, bo "naraził sklep na stratę 5,49 zł"
-
Katolicka "sekta" w Częstochowie. "Wieczorem wybuchały krzyki dzieci, płacz i odgłosy uderzeń"
-
Kaczyński broni Przyłębskiej. Senator u Lewickiej gra w skojarzenia. "Puste beczki i głupcy robią dużo hałasu"
-
To nie broni jądrowej Putina należy się bać. Gen. Komornicki wskazuje "największe zagrożenie" dla Polski
- Okrągły stół w sprawie zbóż. Min. Kowalczyk mówi o dopłatach. Rolnicy opuścili ministerstwo
- "Igrzyska czas zacząć". Ekspertka wskazała miesiąc, w którym może nastąpić na Kremlu "duża zmiana"
- Pluszowy trener i toksyczna rodzina. Zaczęły się finałowe sezony "Teda Lasso" i "Sukcesji"
- Użytkowanie wieczyste do likwidacji. Morawiecki wyliczył, kto na tym skorzysta
- Ukraina. W okupowanym Melitopolu Rosjanie przygotowują fikcyjne wybory regionalne