"Reguły na czas chaosu". Stawiszyński o tym, jak nie dać się uwieść apokalipsie [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Jak myśleć racjonalnie w rozemocjonowanym świecie? Komu i czemu ufać, gdy w najlepsze trwa ogólnoświatowa wojna informacyjna, nadciąga kryzys ekonomiczny, a nasza planeta płonie? Tomasz Stawiszyński, filozof i eseista, w swojej nowej książce pt. "Reguły na czas chaosu" przypomina, że warunkiem sensownego, pożytecznego działania, jest rozumienie. Pokazuje, jak poddawać refleksji odruchy serca, nie dać się uwieść manipulacjom oraz kultywować konflikt w sobie, zamiast przenosić go na zewnątrz. Ponieważ najlepsze, co możemy teraz zrobić dla świata i siebie samych, to wziąć głęboki oddech i spojrzeć na rzeczywistość świeżym okiem - z dystansem, ale też dużą dozą wrażliwości.
Zobacz wideo

Jeśli chodzi o popularność fantazji apokaliptycznych, mamy w ostatnich latach do czynienia z wyraźną tendencją wzrostową. Koniec świata – w najróżniejszych, mniej lub bardziej spektakularnych wariantach – stał się dyżurnym tematem nie tylko poważnych tekstów publicystycznych, politycznych debat oraz naukowych sympozjów, ale także towarzyskich spotkań i niezobowiązujących pogaduszek przy kawie. Obraz Ziemi doszczętnie zdewastowanej przez serię potężnych eksplozji nuklearnych albo spalonej na popiół wskutek upałów jest reprodukowany w niezliczonej liczbie seriali oraz filmów fabularnych i dokumentalnych. W naszych smartfonach i laptopach nieustannie przewijają się setki, tysiące obrazów przedstawiających agonie cywilizacji, ludzkości i planety (kolejność dowolna).

A ponieważ zasadniczym mechanizmem kapitalizmu jest zdolność do monetyzacji dosłownie każdego aspektu naszego życia – także, a może przede wszystkim naszych najgłębszych pragnień, fantazji i leków – apokalipsa, czego przecież można się było spodziewać się, też stała się niebywale atrakcyjnym towarem. I nie chodzi już tylko o niezliczone produkcje filmowe i serialowe eksploatujące temat końca świata, ale również o wielkie korporacje, które oferują najbogatszym możliwość zakupu mniej lub bardziej ekskluzywnych schronów idealnych na czas apokalipsy. Jedna z takich firm – kalifornijska spółka Vivos założona przez niejakiego Roberta Vicino – ma w swoim katalogu zarówno eleganckie bunkry mieszczące się w dawnej podziemnej bazie armii amerykańskiej w Dakocie Południowej, jak i surowsze, acz ponoć równie bezpieczne kwatery rozlokowane gdzieś w tajnych sztolniach, za czasów zimnej wojny wydrążonych w pasmach górskich byłego NRD.

Chętnych ponoć nie brakuje, nietrudno natomiast przeoczyć, że firmowe katalogi mimowolnie odzwierciedlają współczesne podziały społeczne. Za naprawdę astronomiczne kwoty można zapewnić sobie izolację od innych, czyli osobny bunkier-apartament, zaś w tańszej opcji po wielkiej katastrofie będzie trzeba się tłoczyć wraz z innymi w czymś na kształt post apokaliptycznej komuny. No, ale będzie się żyło – w przeciwieństwie do reszty ludzkości, która zamiast zainwestować w te eschatologiczna infrastrukturę, wybrała błogie zaprzeczenie.

Tak przynajmniej przedstawiają sprawę sprytni przedsiębiorcy, zarabiający na jednym z najbardziej pierwotnych leków ludzkości. Ich klientela natomiast, co świetnie pokazuje Douglas Rushkoff w książce Survival of the Richest (będącej rozwinięciem viralowego eseju z 2018 roku opublikowanego w sieci pod tym samym tytułem), rekrutuje się przede wszystkim z wąskiego procenta najbogatszych. Czyli wszystkich tych, którzy poprzez swoją działalność biznesową – czy raczej poprzez swój nieograniczony apetyt na zyski – na rozmaite sposoby przyczynili się do dewastacji środowiska naturalnego i rozmontowania wszelkich trwałych spoiw życia społecznego (najskuteczniej bowiem rozmontowują je chciwość i rozprzestrzeniająca się z jej przyczyny samotność). Kiedy zaś dokonali dzieła zniszczenia, zamiast stawić się czoło konsekwencjom własnych działań, zamiast wziąć za nie odpowiedzialność, pogrążyli się w apokaliptyczno-eskapistycznych fantazjach. Jedni, tak jak Jeff Bezos i Richard Branson, zaczęli planować loty w kosmos, inni, za Markiem Zuckerbergiem, zapragnęli przenieść się w wirtualną rzeczywistość metaverse. Ale esencja tych fantazji pozostaje taka sama: jak najszybsza ewakuacja z pikującej ku zagładzie planety Ziemia to jedyne możliwe wyjście.

Inna sprawa, że biorąc pod uwagę sekwencje zdarzeń w pierwszych dekadach XXI wieku, trudno nie nabrać zasadnych obaw co do tego, czy świat, jaki znamy, faktycznie ma szansę przetrwać. Przyszłości – pomimo najintensywniej podejmowanych w tym zakresie prób i przedsięwzięć – nie da się przewidzieć, nie można wiec wykluczyć, że naprawdę czeka nas całkowita zagłada. Na podstawie historii oraz najnowszych ustaleń nauki da się jednak wysnuć przypuszczenie, że nawet, jeśli nasz świat prędzej czy później przestanie istnieć, jego unicestwienie nie będzie przebiegało tak, jak nam to podpowiada apokaliptyczna fantazja.

Nie będzie to mianowicie jedna ekstatyczna chwila, w której pożoga – atomowa, klimatyczna, kosmiczna czy dowolna inna – pochłonie łapczywie całą Ziemię, a później zapadnie cisza. Prawdopodobnie będzie to raczej rozciągnięty w czasie łańcuch drobnych przemian i przesunięć, z okazjonalnymi momentami bardziej radykalnych reorganizacji (takich jak wybuch pandemii w 2020 i wojny w 2022 roku, które niewątpliwie miały pewien apokaliptyczny posmak).

Nie zmienia to faktu, że wieszczenie globalnej katastrofy wciąż pozostaje dominującym idiomem wśród wielu organizacji zajmujących się zmianami klimatu, jak również wśród owładniętych wizją jakiegoś polityczno-społecznego przewrotu preppersów (w tym owych miliarderów, o których pisał Rushkoff). Dobitną tego ilustracją stał się film "Nie patrz w górę?", wielki hit 2021 roku obejrzany przez miliony ludzi, którego twórcy wcale nie ukrywali, że za jego powstaniem stoją ambicje edukacyjne. Opowieść o nadlatującej w kierunku Ziemi komecie – o której naukowcy wiedzą, że spowoduje nieodwracalną dewastację, ale nikt nie chce ich słuchać, media zajęte są bowiem zupełnie czymś innym – ilustrować ma współczesny stosunek do nadchodzącej wielkimi krokami katastrofy cieplarnianej.

Tymczasem... jest dokładnie odwrotnie. Apokalipsy na modłę "Nie patrz w górę" mamy w mediach aż nadto. Stanowi ona dzisiaj – wbrew przekazowi tego filmu – wyjątkowo chodliwy towar. Jeśli wiec ktokolwiek faktycznie miałby być przez media ignorowany, to zdecydowanie nie ten, kto wieszczy spektakularny koniec świata, lecz raczej ten, kto stara się  wytłumaczyć, że zmierzch ludzkiej cywilizacji nastąpi w wyniku szeregu skomplikowanych, splatanych procesów, nie zaś? wielkiej, efektownej eksplozji.

Abstrahując już od tego, że epatowanie szokującymi obrazami gwałtownego końca jest po prostu przeciw skuteczne, (bo ostatecznie, po co w ogolę cokolwiek robić, po co na przykład ograniczać emisje gazów cieplarnianych albo wprowadzać zmiany w ustroju politycznym, skoro i tak nasz los jest już przesadzony i czeka nas zagłada), jest ono zwyczajnie fałszywe. Wbrew przenikającej nasza? kulturę fantazji, – ale, paradoksalnie, zgodnie z inicjującym te fantazje tekstem, Święty Jan, bowiem, rozkłada proces destrukcji i odrodzenia na długie etapy – apokalipsa to kontinuum, żaden tam punkt zwrotny, wielki wybuch czy oszałamiający finał.

Najistotniejszą jednak – a zazwyczaj znikającą nam z pola widzenia – cechą apokaliptycznej fantazji jest jej szczególna... Atrakcyjność. Wbrew temu, co może się nam w pierwszym odruchu z apokalipsą kojarzyć, myśl o nadchodzącej zagładzie świata może jak najbardziej przynosić specyficzny rodzaj ulgi. Dlaczego? Dlatego choćby, że uwalnia od doskwierającego poczucia odpowiedzialności, znosi wszelkie znane reguły i hierarchie, gruntownie dekomponuje całą strukturę rzeczywistości, a wreszcie obiecuje – w sposób równie niejasny, co uwodzicielski – nadejście jakiejś lepszej, doskonalszej epoki, w której znikną wszelkie trapiące nas bolączki.

Ta przewrotna atrakcyjność apokalipsy, jej uwodzicielska moc, jest tyleż potężna, co często niedostrzegalna, bo... przeczy intuicji. Jak można pragnąc pożogi – Zapyta naiwnie ktoś nieobyty z meandrycznymi szlakami rozumowania ludzkiego umysłu. Otoczać zdecydowanie można, czego przecież dobitnie dowodzi historia ludzkości. Można jej pragnąć zwłaszcza w czasach trudnych, skomplikowanych, niejasnych i pełnych niepewności. Czyli bez wątpienia także w naszej epoce, a może właśnie przede wszystkim w naszej.

TOK FM PREMIUM