Radiohead na znanych ścieżkach: pierwsze recenzje "The King of Limbs"

Jedna z najbardziej oczekiwanych płyt 2011 roku - nowe wydawnictwo Brytyjczyków z Radiohead - pojawiła się w sieci zupełnie nieoczekiwanie 19 lutego. Pierwsze recenzje są zgodne co do jednego: najlepszy kawałek na nowej płycie to "Codex". Ale dalsze oceny wahają się od "nudny" po "awangardowy".

O tej płycie sporo mówiło się już od dawna, a teraz na pewno stanie się przedmiotem niejednego sporu fanów muzyki nie tylko gitarowej. Bo oprócz bycia jednym z najważniejszych zespołów współczesnej muzyki, Radiohead są też jednym z najlepszych (o ile nie najlepszym) w zmienianiu premier swoich płyt w niepowtarzalne wydarzenia. Dawno oczekiwany album kwintetu z Oksfordu został zapowiedziany w Walentynki, a objawił się w sieci 19 lutego, dzień wcześniej przed spodziewaną przez wszystkich datą.

"The King of Limbs" to najkrótszy album Radiohead w historii: 8 piosenek, 37 minut. Dla jednych to źródło rozczarowania, dla innych przykład "idealnego dopasowania do słuchacza XXI wieku". Jedno z ostatnich zdjęć zespołu mogłoby sugerować, że album będzie nową Biblią folku, a ostatnie wypowiedzi lidera grupy - Thoma Yorka, że zespół przenosi się do krainy dubstepu, albo w jeszcze odleglejsze rejony elektroniki. Ale jak zwykle w przypadku wydawnictw Radiohead, sklasyfikować ich nowy album jest niełatwo.

Ekskluzywne piękno na wydeptanych ścieżkach

BBC z lekką nutą rozczarowania podsumowuje , że o wkraczaniu na nowe terytoria muzyczne nie może tu być mowy. Owszem, są subtelne majstersztyki rytmiczne, są przyjemne dla ucha eksperymenty z syntezatorami i wtapiający się w nie psychodeliczny wokal Thoma Yorka. Nie ma jednak niczego, czego nie słyszeliśmy już na "In Rainbows", "Kid A" albo "Amnesiac". To nie jest płyta dla każdego (zresztą Radiohead "dawno przestał być zespołem dla każdego"), ale wyrafinowany słuchacz znajdzie tu coś dla siebie. A jeśli nie jest w stanie zachwycić się ulotnym pięknem np. utworu "Codex", to pozostaje mu cieszyć się dziwacznym tańcem lidera w teledysku do "Lotus Flower", który już stał się źródłem fali komentarzy m.in. na Twitterze (#thomdance).

Recenzent Guardiana Tim Jonze również jest "lekko rozczarowany". Zgoda, Radiohead wciąż podążają sobie tylko znaną i przez siebie wytyczoną ścieżką, której nikomu nie udało się wytropić, nie mówiąc już dorównać im kroku. Ale płytami takimi jak "The Bends", "OK Computer" czy "Kid A" zespół przyzwyczaił nas do bycia awangardą współczesnej muzyki, do odkrywania dziewiczych terenów i wytyczania nowych trendów. Tego na "The King of Limbs" nie znajdziemy, co nie przeszkadza zachwycać się muzyką Yorka i spółki, powstałą z dala od komercyjno-reklamowych reguł, w im tylko znanym świecie nieuchwytnych melodii.

Deszczowe piosenki w nocnym mieście

Według magazynu Esquire najważniejszą cechą albumu jest jego niepozorny, kameralny charakter. "Jak gdyby grupa przyjaciół usiadła do brzdąkania na gitarze w deszczowy dzień i pisała piosenki o tym, że nie wyszedł im piknik" . Nic dodać, nic ująć. Może tylko to, że recenzent docenia zaskakujące "smaczki" na płycie np. pojawiające się dźwięki instrumentów dętych. Generalnie: "melancholijna płyta na deszczowy dzień".

Brytyjski Telegraph znalazł bardziej przychylną metaforę dla "The King of Limbs". "To nocny, pulsujący rytmem, nie do końca trzeźwy spacer po zakazanych częściach miasta" , a jak wiadomo, o takim mniej lub bardziej skrycie marzy każdy z nas. Nie znajdujemy w recenzji pochwalnych peanów, ale spokojne stwierdzenie faktu: "Thom Yorke mruczy jak zwykle, dźwięki są efemeryczne i zapętlone, ale i tak całość niezmiennie nas urzeka i chcemy coraz więcej".

Wchodzi za dwudziestym razem?

Paweł Kostrzewa dla Onetu kawałek "Morning Mr Magpie" ocenia jako monotonny, a promujący płytę "Lotus Flower" "wchodzi" mu "dopiero za dwudziestym razem". Ale znajduje też kilka utworów "ocierających się o geniusz". Recenzent Machiny Marcin Staniszewski jest bezlitosny : "Jak to brzmi? Nieznośnie głośno i bez dynamiki. Radiohead dołączyli niestety do wyścigu głośności" - czytamy w jego recenzji. Całą płytę określa mianem przeciętnego sequela poprzedniej płyty, ale bez ani jednego kawałka chociażby na miarę "Jigsaw Falling into Place". Są "momenty", ale to chyba za mało na "jeden z najważniejszych współczesnych zespołów"?

Kwiat Lotosu jak dobre wino

Tylko Independent potraktował album jako kolejną płytę w dorobku Radiohead, która nie ma zbyt wiele wspólnego z poprzednimi. "Monochromatyczną" melodyjność albumu stawia w kontraście do "multikolorowej" warstwy muzycznej ostatniej płyty kwintetu - "In Rainbows". "The King of Limbs" jest zupełnie inna od pozostałych albumów Radiohead, a równocześnie nie mógłby jej nagrać żaden inny zespół" - czytamy w brytyjskim dzienniku.

Jeden z najbardziej znanych brytyjskich magazynów muzycznych New Musical Express podsumowuje : "To bardziej płyta do wsłuchiwania się, niż do pokochania" . Bardziej "Amnesiac" niż "OK. Komputer", raczej zbiór muzycznych perełek niż źródło przebojowych hymnów. Co do jednego wszyscy recenzenci są zgodni: to album, który zyskuje z każdym przesłuchaniem. Być może więc tytuł pierwszego singla "Lotus Flower" najbardziej oddaje charakter całej płyty.

Pierwszy gazetowy album

Od piątku album "The King of Limbs" jest dostępny na specjalnej stronie zespołu w cenie 7 euro za wersję mp3. Dodatkowo zostanie wydany "jako pierwszy na świecie gazetowy album", w skład którego wejdą: dwa 10-calowe winyle, płyta CD i grafiki w różnych formatach, zamknięte w specjalnym, wykonanym z biodegradowalnego materiału opakowaniu. Premiera "wersji gazetowej" - 9 maja, ale już teraz można ją zamawiać na tej samej stronie za 36 euro.

TOK FM PREMIUM