Kolejna przegrana Jacka Kurskiego z "Wyborczą"

Dziennikarze "Gazety Wyborczej" nie muszą przepraszać Jacka Kurskiego za artykuły o leśniczówce, w których opisali, jak to ówczesny wicemarszałek województwa pomorskiego kupił budynek po zaniżonej cenie. Sędzia uznała także, że żądania Kurskiego, by zakazać pisania o kupowanych przez niego innych nieruchomościach są niezgodne z Konstytucją i godzą w wolność prasy.

Sędzia sądu okręgowego Ewa Tamowicz mówiła, w uzasadnieniu, że polityk musi być odporny na krytykę , a już szczególnie dotyczy to Jacka Kurskiego, który świadomie kreuje się na polityka kontrowersyjnego, wzbudzającego silne emocje. - Dowodzą tego słowa powoda, który w ramach polemiki z dziennikarzami stwierdził, że krytykować można go za Wehrmacht, ale nie za leśniczówkę. Sąd odrzucił także żądania zadośćuczynienia, bowiem Kurski nie wykazał, w jaki sposób jego prawa zostały naruszone - Każdy polityk, czy to radny małej gminy, czy euro poseł, podobnie jak żona Cezara musi być poza wszelkimi podejrzeniami - kontynuowała Tanowicz - Natomiast prasa ma prawo pytać i oceniać .

Prawnik "Gazety" zapowiedział odwołanie

Jacek Kurski nie zgadza się z wyrokiem i będzie się od niego odwoływać - W Polsce panuje zasada względem polityków PiS, że trzeba ich karać, jeśli powiedzą prawdę o PO czy o Agorze, natomiast inni mogą bezkarnie kłamać na temat polityków PiS - przekonywał podczas konferencji we Wrocławiu.

Sąd zgodził się jednak z europosłem w dwóch pobocznych wątkach sprawy.

Chodzi o stwierdzenia, że Kurski był regularnie wygwizdywany na wiecach "Solidarności" oraz, że dopuścił się sfałszowania listy osób rekomendowanych przez PiS do koncernu energetycznego Świadkowie, którzy zeznawali na jego korzyść to szef stoczniowej "Solidarności" Roman Gałęzewski oraz europoseł PiS Tadeusz Cymański. W tej sprawie prawnik "Gazety" zapowiedział odwołanie.

Komentuje Tomasz Ejtminowicz, radca prawny "Gazety":

- Każdy logicznie myślący obywatel mógłby zadać sobie pytanie, na jakiej zasadzie prominentny polityk i urzędnik uzyskuje piękną leśniczówkę, której nie mógłby dostać od państwa zwykły śmiertelnik. Czy bycie wicemarszałkiem województwa stawia Pana Kurskiego wyżej od innych obywateli? Czy wynajęcie leśniczówki nie było tylko wytrychem, by zgodnie z przepisami o lasach państwowych móc uwłaszczyć się na publicznym majątku?

Jak to jest, że pan Kurski kupił ją za 20 tys., a w poselskim oświadczeniu majątkowym wycenił kilkanaście razy drożej? I wreszcie - dlaczego procedura sprzedaży przez gminę ziemi - rzekomo rolnej, która chwilę po sprzedaży stała się gruntami przeznaczonymi pod zabudowę letniskową, była tak nieczytelna, że dziwnym trafem jedynie Pan Kurski i ludzie z jego otoczenia mogli ją kupić?

Takie pytania w demokratycznym wolnym państwie ma prawo stawiać każdy obywatel, nie tylko dziennikarz, a obowiązkiem polityka jest wyjaśnić dlaczego i na jakiej zasadzie wchodzi w tak wątpliwe etycznie transakcje . Czy mamy do czynienia z nadużyciem władzy, uwłaszczeniem na publicznym majątku, układzie?

Czy Pan Kurski nie powiela wzorców sekretarzy PZPR, do których przecież wcześniej leśniczówka należała? Pan Kurski sam przyznał podczas procesu, że w miejsce profesora , który był już wytypowany do składu Rady Nadzorczej Energii, "wstawił" swojego kolegę. Nawet jeśli stwierdzenie zawarte w artykule o "sfałszowaniu listy" jest tylko skrótem myślowym - jak uznał sąd za daleko idącym - to nie zmienia faktu, że Kurski, korzystając z partyjnych układów podmienił fachowca zastępując go swoim kolegą. I to jest istota spawy.

Jest zresztą pewna symboliczna nić pomiędzy tymi artykułami - wstawiony do Rady Nadzorczej Lucjan Nowakowski ma jednocześnie pokój w leśniczówce oraz załatwiał dla Pana Kurskiego te 6 hektarów ziemi. Czy to przypadek?

Wątku gwizdów w Stoczni nie rozumiem. Pan Gałęzewski nie zażądał sprostowania swoich wypowiedzi, a w sądzie wszystkiego się wyparł. W zasadzie mieliśmy do czynienia z sytuacją słowo przeciwko słowu - dziennikarz potwierdzał, że takie sowa z ust pana Gałęzewskiego padły, a on sam nigdy ich nie sprostował. "Gazeta" tylko cytowała działacza "Solidarności" Dziwne jest również, że Pan Kurski nigdy za te słowa nie pozwał pana Gałęzewskiego.

TOK FM PREMIUM