"Ci, którzy mówią o zabronieniu in vitro są szalenie egoistyczni. Skończmy z histeryczna dyskusją!" [WYWIAD]

- In vitro to pomoc. Ludzie, którzy nie mogą mieć dziecka są bardzo biedni emocjonalnie. To nie są próżni krezusi, którzy dla fanaberii decydują się na ten zabieg - mówi w rozmowie z TOK FM dr Jan Karol Wolski. Jego zdaniem in vitro powinno być refundowane. W jakim zakresie? - Do tego potrzebna jest merytoryczna, a nie histeryczna dyskusja. Każdy może mieć swój światopogląd, ale nie może on być nadrzędny wobec nauki - argumentuje.

Karolina Głowacka, TOK FM: Był pan w tym roku na międzynarodowym spotkaniu ESHRE (Europejskiego Towarzystwa Ludzkiego Rozrodu i Embriologii). Jak wyglądają spory światopoglądowe wokół tej metody w innych krajach?

dr Jan Karol Wolski*: Wszyscy lekarze, którzy zajmują się problemem wspomaganego rozrodu mają poczucie, że światopogląd czy polityka nie powinny być mieszane z wiedzą merytoryczną. Są fakty, są prawa biologii człowieka, są prawa biologii rozrodu i ich powinniśmy się trzymać.

Prawa biologii? OK. Skoro para nie może mieć dziecka naturalnie, to czemu tego nie zostawić?

Spotykaliśmy się z takimi głosami. Ale spójrzmy na to inaczej. Pracuję w centrum onkologicznym. Tam chorzy mają problem nowotworowy, być może umrą. No tak - można powiedzieć - ale wszyscy umrzemy. To może ich nie leczmy? Chyba nikt z oponentów IVF nie powie w ten sposób.

 

Niepłodność, przypomnę, jest także chorobą, ma swój numer w rejestrze WHO. In vitro nie jest metodą na każdy brak dziecka. To jest metoda finalna, którą poprzedzają inne sposoby leczenia, np. regulacja cyklu u kobiety, leczenie infekcji, poprawa jakości nasienia.

Chorego na raka leczy się ratując mu życie. Nieposiadanie dziecka nie prowadzi do śmierci.

Tak, ale tu kreujemy życie. Nie ma nic piękniejszego niż urodzenie się dziecka.

Są argumenty, że nieudane in vitro to kategoria podobna do aborcji. Że robi się krzywdę "przyszłemu" człowiekowi

In vitro kreuje życie, a nie kończy. Aborcja je kończy, jest złem. Wszystkie zarodki, które tworzą się w czasie stosowania metody in vitro i rozwijają się prawidłowo są pieczołowicie przechowywane i używane do następnych prób ciąż. Taką zasadę przyjęły czołowe ośrodki. Nie ma tu mowy o aborcji. A że odrzucamy te, które nie rozwijają się prawidłowo? Podkreślmy, około 30 proc. ciąż naturalnych ulega samoistnej inwolucji (zanikowi-red.), bo rozwijają się nieprawidłowo.

Czyli nie produkuje się nadmiarowych zarodków?

W pierwszych latach tej metody stymulowało się kobietę do wytworzenia nawet 20-30 komórek, co prowadziło do zespołu przestymulowania. Teraz pilnuje się, aby nie tworzyć zbyt wielu zarodków, aby nie było ich za dużo.

O co chodzi z zamrażaniem zarodków?

Obecnie wszystkie embriony niewykorzystane w pierwszym podejściu podlegają zamrożeniu, o ile są do tego kwalifikowane, czyli jeśli dobrze się rozwijają. To jest bardzo dobra metoda do tego, żeby nie niszczyć embrionów albo żeby nie wykorzystywać wszystkich na raz.

Nie można tworzyć jednego zarodka na jedną próbę?

Jest taka metoda, ale wtedy szanse na ciążę są istotnie mniejsze. Zawsze coś za coś. Choć są pary, które wybierają tę formę, aby nie mieć wewnętrznej dyskusji z własnym sumieniem, co zrobić z pozostałymi zarodkami.

 

Wiele par, które mają już dzieci, ale mają też zamrożone zarodki, decyduje się oddać je parom, które straciły własne zarodki. To nie jest sprzedaż, a gest dobrej woli.

Co w zasadzie oznacza pojęcie "in vitro"?

"In vitro" oznacza "w szkle", wzięło się z języka doświadczeń naukowych. Tak mówimy skrótowo o zapłodnieniu pozaustrojowym, które od lat 70. jest rutynową, uznaną metodą leczenia niepłodności. Połączenie komórki rozrodczej żeńskiej i męskiej musi się gdzieś odbywać. Szkło jest chemicznie najmniej aktywne.

 

Jak to wygląda technicznie? Stymuluje się jajniki kobiety lekami hormonalnymi, aby wyprodukowały więcej niż jedną komórkę jajową. Komórki pobiera się zabiegowo, obecnie punkcyjnie pod kontrolą USG. Mężczyzna pozyskuje nasienie, z którego ekstrahuje się plemniki. Jeśli pacjent nie ma plemników w nasieniu, pobiera się je bezpośrednio z jąder. Potem wybiera się najlepsze komórki.

 

Ale zanim się przystąpi do tej procedury, weryfikuje się genom potencjalnej pary, po to żeby w przypadku zaburzeń genetycznych, nie proponować tej metody. W medycynie wspomaganego rozrodu jest bowiem jednoznaczna zasada: kobieta ma urodzić zdrowe dziecko. Nie dopuszczamy do tego, aby rozmnażać w ten sposób ludzi z zaburzeniami genetycznymi. WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) stworzyła protokół, który precyzyjnie określa kryteria, według których ocenia się czy para kwalifikuje się do tego typu zapłodnienia. Niestety, zdarza się, że z bólem musimy niektórym odmówić.

Ile zwykle podejmuje się prób?

Skuteczność kształtuje się na poziomie około 30 procent. To oznacza, że teoretycznie losowo wybrana para powinna podejść do trzech prób, żeby osiągnąć sukces, choć udowodniono, że w grupach młodszych pacjentek, procent ciąż jest istotnie wyższy! Z jednej strony tylko tyle, z drugiej to aż tyle, bo do tych procedur przystępują pary, które w sposób naturalny nigdy nie doczekałyby się potomstwa. Ostatnia analiza ze zjazdu ESHRE, który odbył się w lipcu 2012 r. w Stambule pokazywała dane z 2009. We wspomnianym roku przeprowadzono w Europie ponad 180 tysięcy klasycznego zabiegu in vitro (IVF) i prawie 250 tys. zabiegów ICSI - czyli takich, gdzie wymuszamy połączenie komórek rozrodczych wstrzykując plemnik do komórki jajowej. Od lat liczba zabiegów stale rośnie.

Ale jaki to wygląda na poziomie pary?

W polskich warunkach to koszt kilkudziesięciu tysięcy złotych. Sam zabieg jest istotnie tańszy, ale do tego trzeba doliczyć koszty absencji w pracy, dojazdu i przygotowań. Temat finansowania tej metody powinien być oczywiście poddany rzeczowej dyskusji w parlamencie. Trzeba spojrzeć na to, jako na pomoc parze, która nie może mieć dziecka, a bardzo tego pragnie. To są ludzie bardzo biedni emocjonalnie, a nie próżni krezusi, którzy dla fanaberii decydują się na ten zabieg.

Dlaczego nie adopcja?

Problem sieroctwa to jest problem społeczny i niezwiązany z in vitro. Sieroty były zawsze i myślę, że będą. Wbrew popularnej opinii nie ma aż tylu dzieci, które czekają na adopcję. To przekłamanie.

W Polsce trwa dyskusja nad refundacją. A jak to wygląda na świecie?

Te zasady są rożne w zależności od majętności danych krajów. W większości krajów starej Unii finansuje się do 2-3 prób. Nie ma takiej sytuacji, że finansuje się nieskończoną liczbę takich procedur. Są także ograniczenia biologiczne i zdroworozsądkowe, chodzi przede wszystkim o wiek. Nie finansuje się in vitro u par, gdzie mężczyzna przekroczył 50 lat a kobieta 45 - tak jest na przykład w Niemczech.

In vitro powinno być u nas refundowane?

Tak - podobnie jak leczenie innych chorób. Niepłodność jest chorobą i tak należy na to spojrzeć. Natomiast, w jakim zakresie: tu potrzebna jest rozsądna i merytoryczna, a nie światopoglądowa i często histeryczna dyskusja. Z całym szacunkiem, każdy może mieć swój światopogląd, ale nie może on być nadrzędnym w ocenie nauki opartej na faktach.

Trzeba też spojrzeć na problem bólu ludzi, którzy nie maja dziecka. I to, że ich ból przenosi się szerzej, na społeczeństwo. Ci, którzy mówią o zabronieniu stosowania in vitro, patrzą na świat szalenie egoistycznie, często z założenia nie mając planów własnego rozrodu w ogóle.

*dr Jan Karol Wolski, urolog, konsultant ds. andrologii, pracuje w Przychodni Lekarskiej "Novum" w Warszawie; od lat zajmuje się problemem niepłodności

TOK FM PREMIUM