"Nie jest dobrym pomysłem na siebie komunikacja ze światem przez nagość"
O. Paweł Gużyński był gościem w "Wieczorze Radia TOK FM". - Z dezaprobatą przyjąłem, że biskupi na ostatnim posiedzeniu nie wypowiedzieli się jasno w sprawie pedofilii. Czy któryś z biskupów musi zostać zgwałcony, aby zrozumieli, jak wielką krzywdą jest tego typu przestępstwo? - pyta o. Paweł Gużyński, przeor zakonu dominikanów w Łodzi, i opowiada, jak zrozumieć sprawę ks. Lemańskiego.
Przemysław Iwańczyk: Jak odnaleźć się w świecie sporów na linii społeczeństwo - Kościół. I jakby mało było sprawy ks. Lemańskiego i abp. Hosera, podzieliła także naga sesja zdjęciowa tenisistki Agnieszki Radwańskiej.
O. Paweł Gużyński: Po części jest tak, że mamy wakacje, dlatego mamy mniej innych tematów. Z natury rzeczy kwestie te rozbudzają emocje. W poniedziałek wieczorem, po medialnie brzemiennym także dla mnie dniu, odniosłem wrażenie, że chyba zbliżamy się do granicy przegrzania tych tematów, o ile granica ta już nie została przekroczona. Stąd też moje oświadczenie, które miało złagodzić sytuację, ale przede wszystkim było zauważeniem błędu [o. Gużyński nazwał abp. Hosera "księciem i bufonem" - red.].
O ile w sprawie ks. Lemańskiego większość stoi po stronie jednostki, na kontrze do zhierarchizowanego świata Kościoła, w sprawie Radwańskiej podzieliliśmy się zupełnie. Czy wypada jej pozować nago do sesji, zwłaszcza że wcześniej deklarowała ona, iż - idąc hasłem akcji - "nie wstydzi się Jezusa"?
- Z całą pewnością jest to kwestia mniej jednoznaczna w odbiorze społecznym niż ta, która dotyczy sporu ks. Lemańskiego z abp. Hoserem. Myślę, że to doskonała okazja, aby porozmawiać o pewnych niuansach, których w tej konkretnej historii brakuje, by móc dobrze zrozumieć, co naprawdę się dzieje, gdy ktoś decyduje się na tego typu sesję. Niekoniecznie w przestrzeni religijnej, swego zaangażowania w wiarę, świadectwa wiary etc. Najpierw jest to pewien gest ludzki i od tej strony należałoby zacząć.
Ale co się stało? Radwańska pozowała nad basenem bez odzienia, ale niczego nie pokazała - ma zakryte piersi, zakryte pośladki. Odsłoniła wszystko i nic, więc o co ten szum?
- Najpierw o to, że dla chrześcijan cnotą jest coś, co dla niektórych współczesnych ludzi może nie być zrozumiałe, a co nazywamy skromnością. Jest ona jedną z cnót ewangelicznych i tego typu zachowanie przeczy tej cnocie. Stąd też moje krytyczne zdanie na temat tej konkretnej decyzji pani Agnieszki.
A czy cokolwiek zmienia w tej sytuacji fakt, że wzięła ona udział w akcji "Nie wstydzę się Jezusa"?
- Nawet gdyby nie wzięła udziału w tej akcji, moje zdanie byłoby równie krytyczne. Nie uważam, że dobrym pomysłem na siebie jest taka komunikacja ze światem, w której posługuje się swoją nagością.
Przecież mnóstwo sportowców światowej klasy, także tych deklarujących przywiązanie do Chrystusa, deklarujących swoje przekonania, pozowało w takich sesjach. Nie spotkali się z aż taką krytyką.
- Pewnie jest tak, że deklaracja "Nie wstydzę się Jezusa" dolała oliwy do ognia i sprowokowała bardziej, ale to nie znaczy, że inne sesje - już bez takiej deklaracji - były bardziej OK, że w nich jest więcej sensu niż w tym, co zrobiła pani Radwańska.
Czyli oświadczenie Krucjaty Młodych o wykluczeniu Agnieszki Radwańskiej z tej akcji w ogóle ojca nie zdziwiło?
- Nie, nie zdziwiło, choć ubrałbym to w delikatniejsze sformułowania. Co do meritum, myślę, że jest to słuszna decyzja, bo szczególnie młodym ludziom potrzebne są ideały. Jeden z najtrudniejszych momentów w życiu każdego człowieka to kwestia obrony ideałów przed światem, który zawsze jest gorszący. Jak wszyscy dobrze pamiętamy, Zbigniew Hołdys śpiewał kiedyś: "Hej, prorocy moi z gniewnych lat, obrastacie w tłuszcz, już was w swoje szpony dopadł szmal, zdrada płynie z ust", i to jest to. Jeśli młodzi ludzie nie obronią w sobie ideałów, to potem coś bardzo, bardzo ważnego tracą w życiu.
Nie podejrzewam, by Radwańską powodowały pieniądze. Może po prostu chciała zaprezentować piękne ciało, pokazać, że sport doprowadził ją do takiej sylwetki? Te zdjęcia nie ociekają seksem, nie ma w nich epatowania nagością.
- I tak, i nie. Nie ociekają pornografią brutalną i wulgarną, natomiast nie mówmy, że taka sesja nie ma nic wspólnego z seksem. Pokazuje ciało, więc to, co robi, jest seksualne. Sam fakt, że robi coś seksualnego, nie będzie oznaczał, że to jest złe, ale w tym przypadku mamy do czynienia z komunikacją siebie na poziomie ciała, a więc pewnym aktem seksualnym. Nie mam całkowitej pewności co do tego, czy pieniądze w tej historii nie odgrywają żadnej roli. Obaj żyjemy wystarczająco długo, by zauważyć, że apetyt rośnie w miarę jedzenia - jeśli ktoś da się złapać na tę przynętę, to nie zna umiaru również i w tym względzie. Bardziej interesująca byłaby odpowiedź na pytanie postawione pani Agnieszce wprost: dlaczego, co ją motywowało? Ma pieniądze, ma sławę, można powiedzieć, że ma wszystko, więc po co? W jednym z portali widziałem wypowiedź innej sportsmenki, która mówiła: "Nie muszę lansować siebie w taki sposób". Mamy tutaj przedstawione dwa sposoby podejścia.
Ta druga sportsmenka to Justyna Kowalczyk, tyle że tam wyartykułowała jeszcze podejrzenie, że Radwańska zrobiła to dla kasy.
- Trudno nie mieć takiego podejrzenia. Jeśli nie zdobędziemy się na bezinteresowność, to posługujemy się w życiu zazwyczaj bardzo płytkimi motywacjami, jakimi są korzyść oraz przyjemność. Te dwa bodźce popychają nas do rozmaitych działań, a najpiękniejsze działania, dające asumpt do rozwoju społeczeństwa, są bezinteresowne.
Załóżmy hipotetycznie, że Radwańska dostała pieniądze, a całą kwotę przekazałaby na cele charytatywne. Jakie wówczas byłoby stanowisko tych, którzy ją teraz chłoszczą?
- Mieliby pewnie pewien zgrzyt, bo gdyby zobaczyli taką kasę, to zaczęliby się nad nią zastanawiać, natomiast chcąc być od A do Z lege artis, musieliby powiedzieć "nie". Tak jak nie bierze się kasy od skruszonych mafiosów, bo wiadomo, że pieniądze te nie zostały zdobyte w uczciwy sposób. Kiedy w banku watykańskim pojawiła się swego czasu afera związana ze środkami antykoncepcyjnymi - z finansowaniem firm produkujących środki antykoncepcyjne z funduszy banku watykańskiego - to wstyd dla Kościoła był bardzo duży. Wykorzystanie takich pieniędzy jest rzeczą wielce wątpliwą.
Jak ma się sesja Radwańskiej do wielkich dzieł mistrzów malarstwa, gdzie bardzo często mamy do czynienia z kobiecymi aktami?
- Najprostsza odpowiedź brzmiałaby: nijak. To są dwa zupełnie różne nurty. Sztuka i pozowanie do zdjęć nago nie muszą być ze sobą tożsame. Możemy wyobrazić sobie taką sesję, która jest rodzajem sztuki, aktu. To jest do pomyślenia, ale to, co zrobiła pani Agnieszka, w moim przekonaniu do tego przedziału w żaden sposób nie należy.
A gdyby w takich samych pozach dała się namalować artyście?
- Musielibyśmy zobaczyć, jak to się dzieje, dlaczego tak się dzieje. Najczęściej, jak wiadomo, modelki poza pewnymi wyjątkami pozostawały anonimowe. One nie pozowały po to, żeby robić karierę, choć dostawały za to pieniądze, jednakże nie na nich skupiała się cała uwaga. Artyście model jest potrzebny, aby osnuć wokół niego swoją opowieść, która jest przerobiona, jak to jest z każdym dziełem sztuki. Sztuka teatralna na dany temat, poruszająca określone kwestie, w ten sposób powstaje. Tematowi z życia nadawany jest artystyczny kształt. Tutaj, w przypadku sesji pani Agnieszki, nie mamy do czynienia z takim działaniem. Sfotografowano ją nago w różnych pozach przy baseniku i tyle. I ma to służyć zwiększeniu oglądalności, pewnej prowokacji, sławie. Tutaj żadnego większego przetworzenia, jak z produktami wysoko zaawansowanymi technologicznie, które są drogie, nie ma. Tutaj podstawy, materiał i surowce są tanie.
Radwańska bardzo często deklarowała swoją wiarę. Czy z punktu widzenia dekalogu powinna teraz wyspowiadać się z tej sesji jako z grzechu ciężkiego?
- Myślę, że tak. Jak przyjdzie do rozsądku i najdzie ją odpowiednia refleksja, to sama odkryje, że nie był to najlepszy pomysł, i ze skruszonym sercem wyzna ten grzech i swój błąd pod tym względem naprawi. Mamy tutaj do czynienia z błędem, który można naprawić.
Myślałem, że zdanie ojca w sprawie Radwańskiej będzie bardziej liberalne. Myślałem tak, bo słucham wypowiedzi ojca w sprawie ks. Lemańskiego i są one bardzo odważne. Ostatnio stwierdził ojciec, że mamy do czynienia z dwoma kogutami, a po całej sprawie zostanie smród. To język bliższy młodzieży niż duchownego.
- Po części tak, po części nie. Metafora sporu koguciego i walki kogutów nie jest specjalnie młodzieżowa, używa się jej od wieków, natomiast w całej mojej wypowiedzi mogło to tak zabrzmieć. Do pewnego stopnia chciałem, aby to tak zabrzmiało, bo staram się uwzględnić różny rodzaj słuchaczy. Mogę z żalem odnosić się do tego, że w swojej masie słuchacz nie jest zbyt subtelny, bardziej złożone zdania czy subtelniejsze formy argumentacji, niestety, nie docierają do niego. Można na to utyskiwać i czasami to robię, natomiast w bezpośredniej wypowiedzi nie ma czasu na subtelności czy kształcenie, czy jakiś sygnał będzie zrozumiały.
Jeszcze wcześniej ojciec nazwał abp. Hosera księciem i bufonem, za co później przepraszał.
- Przepraszałem, ponieważ sam nie lubię braku merytorycznej argumentacji, a tutaj uciekłem się do inwektyw. Robię to w imię zasad, które sam staram się promować i szanować. Nikt nie jest doskonały. W przypływie pewnych emocji i mnie się wyrwało, jakkolwiek intuicyjnie byłem gdzie indziej - nie chciałem nazwać arcybiskupa w ten sposób, lecz przestrzec go przed przyjmowaniem takiej postawy. Powiedziałem, co powiedziałem, biorę pełną odpowiedzialność za to, idę do Canossy, pochylam głowę i posypuję ją popiołem. Staram się jednak rozmawiać dalej na ten temat, bo to jest ważne.
Skąd taka swoboda wypowiedzi ojca w tej sprawie? Dlatego że ojciec jest zakonnikiem, a ci funkcjonują w innych strukturach niż księża diecezjalni?
- Zakon to struktura o większym zakresie swobody, lepiej powiedzieć - wolności. Gdyby zbadać tradycję zakonu od początków jego istnienia, bez trudu można zauważyć, że to element konstytutywny dla struktury życia zakonnego. Kiedy w XIII w. pojawiają się dominikanie, jako jedni z pierwszych wprowadzają demokratyczną strukturę rządów. Za demokracją europejską nie stoi rewolucja francuska, jakieś nurty stricte liberalne, tylko pierwsze próby i osiągnięcia dokonujące się wewnątrz Kościoła. Dominikanie są w awangardzie. Pierwsi zmieniliśmy strukturę władzy hierarchicznej, autorytarnej na rządy częściowo demokratyczne. My jesteśmy w tej tradycji szacunku do wolności, w rozumnych granicach, demokratycznego dochodzenia do pewnych decyzji, natomiast księża diecezjalni, co ma swoje wady i zalety, są bardziej bezpośrednio podporządkowani biskupowi i jego władzy. Tutaj hierarchiczność i podległość odgrywa pierwszorzędną rolę. W sporze między ks. Lemańskim a abp. Hoserem wyraźnie widać, jak ten element podległości przeszkadza w dogadaniu się obu duchownych.
Gdyby abp Hoser nie stał tak twardo na straży tradycji zapisanej w hierarchii, pewnie pochyliłby głowę i wyruszył do Jasienicy z gestem pojednania?
- Tak, zdecydowanie. Gdybym ja albo inny ksiądz diecezjalny jeszcze rok temu na antenie TOK FM mówił: "Księża wożą się limuzynami i powinni z tego zrezygnować, luksusowe samochody kłują w oczy wiernych i są sprzeczne ze stylem życia księdza", wielu biskupów zgromiłoby mnie czy księdza, który coś takiego powiedział. Dzisiaj to mówi papież. Na tym tle należy oceniać sytuację - dopóki papież się nie wypowie, księża nie otworzą ust, i to jest ból. Nie chodzi o to, że znajduję przyjemność czy rajcuje mnie, mówiąc językiem młodzieżowym, mówienie rzeczy kontrowersyjnych. Jeśli ktoś tak twierdzi, to najwyraźniej mnie nie zna i niewiele rozumie z tego, co staram się osiągnąć, chociaż czasami popełniam błędy. Staram się być posłusznym zakonnikiem, ale posłuszeństwo nie oznacza konformizmu. A Kościołowi szkodzą postawy konformistyczne. Nie wolno być konformistą, Ewangelia ze swojej natury jest nonkonformistyczna. Ewangelie są to opowieści o Jezusie nonkonformiście, który wchodzi w świat ustalonych zasad religijnych i chlasta raz z lewej, raz z prawej faryzeuszów, dotyka najczulszych punktów, aby pokazać, że potrzeba zmiany. My zatraciliśmy tę zdolność do słusznego zakresu nonkonformizmu.
Za wypowiedzi w sprawie in vitro został ojciec wychłostany przez prawicowe środowisko. Odnoszę wrażenie, że gdyby ojciec był na miejscu ks. Lemańskiego, to spotkałby go ten sam los.
- Prawdopodobieństwo bliskie jedynki. Czasem śmieję się, że gdybym trafił do seminarium diecezjalnego, to wyrzuciliby mnie stamtąd po pół roku.
Jak wytłumaczyć komuś, kto był poza krajem przez kilka miesięcy, o co chodzi w sporze ks. Lemańskiego z abp. Hoserem? W sporze, na temat którego informacje wprost nas zalały?
- Najbardziej chodzi o poziom lęku, jaki jest w obu adwersarzach. Z tego, co zdążyłem zaobserwować, dowiedzieć się, usłyszeć, przemyśleć, sądzę tak: abp Hoser boi się i podejrzewa ks. Lemańskiego o głęboką nieortodoksję, dlatego stara się go metodami administracyjnymi usunąć, uważa bowiem, że sieje zamęt wśród wiernych i jest szkodnikiem dla Kościoła. Nie da się inaczej wyjaśnić decyzji arcybiskupa, który zdejmuje relatywnie młodego księdza, gorliwego, odsyłając go na emeryturę do domu starców. Nie może to oznaczać niczego innego aniżeli próby eliminacji jego wpływów na innych. W ks. Lemańskim jest pewnego rodzaju nadwrażliwość, którą zauważyłem, oglądając pewną relację telewizyjną, w której jeden z jego parafian, staruszek, pyta go bezpretensjonalnie: "I o to ksiądz się tak śmiertelnie obraził, że został zapytany przez biskupa, czy został obrzezany?".
Te dwa rodzaje lęków spotkały się ze sobą i one ze sobą walczą.
A ojciec obraziłby się, słysząc takie pytanie od przełożonego?
- Czułbym niesmak, uważałbym, że to niskie, żenujące. Wydaje mi się, jak dotąd, że w ten sposób nie można mnie obrazić.
Któryś z ojca przełożonych zadał kiedyś takie lub podobne pytanie, mogące wywołać u ojca podobny poziom zażenowania?
- Tak, bywały takie pytania. Sam pan stwierdził, że moja osoba wzbudza kontrowersje - 50 proc. uważa, że mam rację, drugie 50 proc. posłałoby mnie do piachu, co sprawia, że od niektórych słyszę bardzo niesympatyczne uwagi, które są nie do powtórzenia na antenie. Staram się mimo wszystko swoich adwersarzy słuchać i rozumieć. Tak jak wczoraj postarałem się posłuchać swoich braci, którzy mówili: "Gdybyś wyciął tylko to zdanie o bufonie i o księciu, mówiąc o abp. Hoserze. Poza tym wygłosiłeś zrównoważoną ocenę, w którą warto się wsłuchać". Ja też się wsłuchuję w słowa krytyki, nawet jeśli jest to ocena ze strony mniej życzliwych braci. Pośród dominikanów są i tacy bracia, którzy uważają, że ja jestem szkodnikiem czystej wody.
Skoro ojcu zadawano podobne pytania jak ks. Lemańskiemu, a i inni duchowni mają podobne doświadczenia, to w prostej drodze dochodzę do wniosku, że polski Kościół przepełniony jest ksenofobią i nietolerancją.
- Nie, za daleko się pan posunął. Niech pan spojrzy na własne doświadczenia. Nie sądzę, aby nigdy nie usłyszał pan od szefa paru słów za dużo. Każdemu z nas zdarzają się momenty słabości, powiedzenia dwóch słów za dużo, przerysowania, i to najpierw na tym poziomie.
Czym innym jest dyskusja w korporacyjnym biurze szefa z podwładnym a nielicująca ze sprawowaną posługą wypowiedź z ust hierarchy kościelnego, od którego z natury rzeczy wymaga się klasy.
- Zgoda, ale warto zauważyć, że biskup też jest człowiekiem, też ma swoje słabości i uwarunkowania. Bynajmniej nie ma to służyć usprawiedliwianiu lub zmiękczaniu całego problemu. To jest ten poziom równości, który ja akceptuję. Tak ja, pan czy biskup jesteśmy ludźmi i pod tym względem jesteśmy równi - mamy swoje słabości oraz zalety. Pod tym względem na każdym z nas ciąży inny rodzaj odpowiedzialności. Na mnie jako na zakonniku ciąży jasno określona odpowiedzialność i staram się jej pilnować. Jeśli ją przekroczę, dostaję łomot. Jednakże jeśli ktoś chce z tego powodu posyłać mnie do piachu albo piekła, nie bierze pod uwagę, że jestem człowiekiem, a więc istotą niedoskonałą i popełniającą błędy. Tej życzliwości zabrakło między abp. Hoserem a ks. Lemańskim. Jeśli obaj przyznaliby sobie margines błędu, rozmawialiby ze sobą inaczej.
Mam wrażenie, że obaj nie wzięli pod uwagę głosu i interesu wiernych.
- Tak, ale z pewnymi korektami. Błędem ks. Lemańskiego było wciągnięcie w ten spór parafian, których część niespecjalnie wiedziała, o co chodzi. Ks. Lemański nie mówił otwarcie od początku, o co poszło, jak to wyglądało. Parafianie poprzez zażyłość z proboszczem postanowili opowiedzieć się po jego stronie. Od samego początku należało zdystansować wiernych, żeby ich nie krzywdzić; są oni ofiarą w takim samym znaczeniu jak rodzice, którzy pokłócą się, a następnie rozwiodą. Nie ma pełnej równoległości, ale jest duże podobieństwo między tymi dwiema sytuacjami. Mną w poniedziałkowych wypowiedziach kierowała troska o tych ludzi. Musimy pamiętać, że nasze słabości i niedoskonałości uderzają w innych, i ja zawsze staram się oceniać siebie i weryfikować, pod tym względem nie powoduję niepotrzebnej krzywdy wobec innych. Pan Jezus mówi wyraźnie, że jeśli ktoś miałby stać się przyczyną zgorszenia jednego z braci, lepiej byłoby kamień młyński na szyję i do wody. Tak przy okazji, owo zgorszenie nie dotyczy seksu, nie jest to najsurowsza ocena Pana Jezusa, nie dotyczy przestępstw seksualnych, bo Kościół oskarża się często, że ma na tym punkcie fobię i tutaj jest najsurowiej. Najsurowiej jest wtedy, kiedy w instrumentalny sposób robię krzywdę słabszym od siebie. Staram się tego u siebie pilnować. Nawet jeśli przeanalizujemy ten fakt antropologicznie, też dość łatwo dojdziemy do podobnego wniosku. Z dezaprobatą przyjąłem fakt, że biskupi na swym ostatnim posiedzeniu nie wypowiedzieli się jasno w sprawie problemu pedofilii. Tu jest ten moment, którego nie rozumiem. Skąd ta niewrażliwość, skoro Ewangelia ukazuje to czarno na białym? Czy któryś z biskupów musi zostać zgwałcony, aby zrozumieli, jak wielką krzywdą jest tego typu przestępstwo? Nawet gdyby była tylko jedna taka ofiara, należałoby zrobić wszystko, aby naprawić, co się da. Tutaj według wszelkiego prawdopodobieństwa założyć można, że takich ofiar jest więcej. Opieszałość, z ewangelicznego punktu widzenia, jest nie do przyjęcia.
Ojciec znów się naraża, znowu pędzi, będą chcieli ojca ukamienować...
- Tutaj nie pędzę. Proszę odbiorców o rozsądek. Jeśli dotyka i boli ich emocjonalnie to, co mówię, niech zastanowią się nad meritum. Nie chcę przeskalować, ale Jezus w Ewangelii mówił rzeczy, które wzburzały ludzi strasznie, dotykał ich emocjonalnie i prowokował, domagał się myślenia, ja w swojej malutkiej skali szaraczka też o to proszę. Nie bądźmy konformistami. W obliczu krzywdy ludzkiej nasza opieszałość jest nieuzasadniona. Nie mówię niczego wielkiego. Raz jeszcze przypomnę przykład papieża Franciszka: "Księża, nie jeździjcie samochodami". Gdybym powiedział coś podobnego rok temu, dostałbym łomot. Teraz papież mówi: "Proszę zrobić w polskim Kościele procedury, wyczyścić wszystko, czekam na to". A polski Kościół jest opieszały. Czy w takim razie to ja pędzę?
Ostrzegam ojca, bo pamiętam, kiedy ojciec wypowiadał się w sprawach in vitro. Od prawicowych publicystów dostał ojciec prawdziwy łomot.
- Szanuję prawo prawicowych publicystów do własnego zdania i do oceny mojej osoby, chętnie spotkałbym się z nimi na niwie merytorycznej dyskusji. Pilnuję bowiem tego, by nie wikłać się w żadną politykę. Moje głoszenie nie jest głoszeniem w ramach żadnego systemu politycznego, lecz głoszeniem Ewangelii. Ten sam problem miał Jezus - głosił Ewangelię, a oni podporządkowywali to politycznie i z motywów politycznych zawisł na krzyżu. Lepiej, żeby jeden zginął niż cały naród. I to dedykuję prawicowym publicystom, zwłaszcza tym o skłonnościach nacjonalistycznych.
Jak zmieni się polski Kościół po sprawie ks. Lemańskiego i abp. Hosera?
- Zmieni się powoli. Jest w tym zarówno nutka sarkazmu, jak i nadziei. Nie spodziewam się gwałtownych, dynamicznych ruchów, spontanicznej refleksji i podjęcia reformy. Jest to kamyczek, który toczy się po to, abyśmy zobaczyli, gdzie my, duchowni, jesteśmy. A jesteśmy tacy polscy, zaściankowi. Jest taka piosenka Jacka Kaczmarskiego, którą poprzedzał zwykle komentarzem, iż jest to utwór traktujący o specyficznym podejściu do spraw ostatecznych. Kaczmarski śpiewał, że lepiej wiedzieć mniej, bo każda wiedza jest niebezpieczna. Lepiej nie podejmować pewnych pytań, bo jak je podejmiemy, zrobi się problem - to zawierał refren tej piosenki. Nie mówmy o pewnych rzeczach, bo jak o nich nie mówimy, one nie istnieją. W polskim Kościele istnieje taki właśnie problem, co jest dla mnie nie do przyjęcia.
Po sprawie ks. Lemańskiego mam wrażenie, że Kościół, niestety, to wielce zhierarchizowana instytucja, daleka od wiernych, nielicząca się z ich głosem. Ci, którzy głoszą inne zdanie - jak ojciec - mają słabo.
- Trudność i paradoks tej sytuacji polegają na tym, że to istnieje, ale nie jest to całość; są obszary pod pewnymi względami neutralne, w których biskupi otwarcie i życzliwie rozmawiają z ludźmi. Są jednak tematy, w których są tak wrażliwi, hermetyczni, że jeśli się ich poruszy, wywołują taką właśnie hierarchiczną reakcję. Widziałem ludzi rozmawiających z nimi, ale w tej bezpiecznej, pobożnościowej przestrzeni. Tam, gdzie trzeba postawić pytania graniczne, przyznać się do błędów, działa syndrom złego rodzica, a rodzic ma zawsze rację. Stoi za tym, jak sądzę, przekonanie, że każde przyznanie się do błędu pozbawia nas autorytetu. Każdy rodzic wie, że autorytet buduje się na prawdomówności i szczerości, rzetelności oraz wierności zasadom. Jeśli będąc rodzicem, złamię zasady jak dziecko, tak samo jak ono podlegam karze. Dziecko rozumie, że jest OK i że rodzic nie oszukuje. I nie wywołuje to zgorszenia ani odrzucenia rodzica jako hipokryty.
Mam nadzieję, że nie naraziłem ojca na decyzje, które mogą ojcu zamknąć usta w mediach.
- Nie róbmy takiej atmosfery. Cieszę się dużym zrozumieniem współbraci i przełożonych, nawet jeśli nie zgadzają się ze mną. Ten kredyt zaufania staram się spłacić rozsądkiem i konsekwencją. Znajdujemy między sobą porozumienie, dlatego nie czuję się zagrożony. Polecałbym to rozwiązanie jako ogólną zasadę w Kościele - pozwólmy stawiać pytania graniczne, trudne pytania publicznie, bo wiele się dzięki temu nauczymy. Proszę przeczytać dowolny list św. Pawła w kontekście tej sytuacji. Paweł publicznie wygarnia chrześcijanom w Koryncie, że chodzą do burdeli, i nie ma z tego powodu wielkiej obrazy majestatu. Centralnie mówi ludziom, jakich złych rzeczy się dopuszczają. Natomiast my ulegliśmy konformizmowi, próbując udawać grupę, w której nie ma kłopotów. Z socjologicznego punktu widzenia jest to niemożliwe. Każda grupa po przekroczeniu pewnej liczby osób generuje określone problemy, także chrześcijanie.
-
"Chiny najbardziej boją się jednego". Prof. Góralczyk zdradza, jak działa Pekin. "Przemalować, przechytrzyć"
-
"Drogi Adamie, nie możemy się doczekać". Szczerba odpowiada na pogróżki Bielana. "On lubi konfitury"
-
"Wyrzucono nas jak stare buty". Rolnicy nie odpuszczą min. Kowalczykowi. Będzie dymisja?
-
Molestował nieletnich i współpracował z SB. Kim był "bankier" Jana Pawła II? "Żył jak pączek w maśle"
-
"Profesorek na śmieciarce". Od 16 lat uczy w szkole, a teraz dorabia przy wywozie śmieci. "Podbudowuję się"
- Za ucieczkę przed policją dostał mandaty za ponad 21 tys. Do tego 111 punktów karnych i areszt tymczasowy
- Kiedy będą wybory samorządowe 2024? Podajemy prawdopodobne terminy
- Stawka godzinowa 2023 wzrośnie. Sprawdź, ile zarobisz
- Bon turystyczny 2023. Zostało niewiele czasu na realizację
- Posłowie PiS chcą nowego święta państwowego. "Projekt powinien być przyjęty w formule aklamacji"