"Gdybym miała przeżyć swoje życie jeszcze raz, nic bym nie zmieniła". Łączniczka AK o tym, jak bardzo nie doceniamy naszej wolności [ROZMOWA]

- Trzeba się cieszyć i szanować wolność, którą teraz mamy. Jak słyszę, że dziś ktoś nazywa nasze władze ?okupantami"... - mówi Hanna Stadnik, członkini Prezydium Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Pani Hanna była łączniczką i sanitariuszką. W tym roku, w 69. rocznicę powstania warszawskiego, została odznaczona przez prezydenta Krzyżem z Mieczami Orderu Krzyża Niepodległości.

Wiktoria Beczek, Tokfm.pl: Jakie były nastroje przed 1 września? Czy wśród ludności cywilnej wyczuwało się, że ten moment zaraz nastąpi?

Hanna Stadnik: Mój tata był wezwany do wojska jako rezerwa. Przed wrześniem na trzy dni wyszedł z wojska, tłumaczył mi i mamie, co robić w trakcie bombardowania, jak się ochronić. Pamiętam, że rodzice robili zapasy żywności, naklejaliśmy krzyżaki z papieru na okna, żeby nie wypadały szyby w razie wybuchu. Ale wtedy był entuzjazm. Mówiliśmy, że się nie damy, nie damy ani guzika.

Pamiętam, że jeszcze w 1938 r., kiedy zaczynało się mówić o możliwości wybuchu wojny, kobiety oddawały swoją biżuterię do przetopienia na uzbrojenie. Każdy chciał walczyć o tę wolność, jakoś pomóc. Na naszym podwórku na Górnośląskiej stacjonowali żołnierze i mama z tych naszych zapasów nagotowała im gar grochówki.

Pani rodzina chciała walczyć?

- W dwudziestoleciu międzywojennym byliśmy wychowywani w duchu patriotycznym. Bardzo ceniliśmy wolność odzyskaną po 23 latach niewoli. I rodzice byli patriotami, i szkoła nam te wartości wpajała. Z dzieciństwa pamiętam jeszcze pana, który był powstańcem w styczniu 1863 r. Każdy go szanował, bo w domu i w szkole powtarzano nam, że ludziom, którzy walczyli o wolność, należy się szacunek.

W tym roku jechałam taksówką na cmentarz w rocznicę powstania i taksówkarz w pewnym momencie nazwał nasze dzisiejsze władze "okupantami". Przecież ten człowiek w ogóle nie rozumiał słowa "okupacja". Dziś nikt się nie boi o to, czy wróci do domu, wszystko nam wolno, w sklepach można kupić, co dusza zapragnie. Tego w ogóle nie można porównywać z czasami wojny. Rozumiem, że niektórym nie wiedzie się w życiu, ale o to trzeba walczyć, trzeba chcieć.

Wiele osób twierdzi, że nie powinno się w ogóle obchodzić rocznicy powstania warszawskiego, w którym pani brała udział.

- Przecież to jest historia Polski. W czasie okupacji nie wiedzieliśmy, czy wrócimy ze szkoły do domu, czy zjemy obiad z rodziną, a może ktoś z nas wyląduje w obozie koncentracyjnym? Hitler wydał zarządzenie, w którym napisał, że jeśli Niemcy będą się wycofywać z Warszawy, to mają ją całą zniszczyć. Miasto i tak byłoby zrujnowane. Nie wiem, jak można mówić, że powstanie było niepotrzebne. To jest niesprawiedliwe.

Ale z drugiej strony czasami przekłamuje się historię. Mnie np. oburza film "Miasto '44", który był konsultowany ze Związkiem Powstańców. W tym filmie młodzi ludzie wyrażają się tak, że włosy stają dęba. Poza tym są tam też sceny erotyczne. A w powstaniu nasi koledzy byli naszymi opiekunami. Były małżeństwa, ale to były pary, które znały się wcześniej i w obliczu śmierci postanowiły wziąć ślub. To będzie zakłamana historia. Reżyser powiedział panu Baranowskiemu ze Związku Powstańców, że tym filmem chcą się zbliżyć do teraźniejszości, ale jak można się zbliżyć zakłamaniem?

Często przedstawia się takie wizje, jak wyglądałaby Polska, Warszawa, gdyby nie było wojny i powstania.

- Gdybym miała przeżyć swoje życie jeszcze raz, to nic bym nie zmieniła. To było tragiczne przeżycie, ale wydaje mi się, że jak ktoś przeżyje coś takiego, to potrafi naprawdę docenić wolność. Chociaż dzień kapitulacji powstania to był najgorszy dzień w moim życiu. Człowiek chciał pomagać i liczył, że jednak tę wolność odzyska.

Wielokrotnie rozmawiałam z osobami, które przeżyły II wojnę światową, i odniosłam wrażenie, że ludzie bardzo różnie to przeżyli. Jednych te przeżycia wojenne załamały psychicznie, a inni właśnie przez to, że widzieli ten dramat, potrafią się cieszyć każdą chwilą.

- Trzeba się cieszyć i szanować wolność, którą teraz mamy. Trzeba o nią dbać, bo nie jest nam dana na zawsze. My mamy teraz zjednoczoną Europę, ale co się dzieje w innych zakątkach świata? Musimy pielęgnować tę wolność, a ja wciąż słyszę, że jest źle, i nie mogę tego zrozumieć. Przeżyłam 1939 r., powstanie warszawskie, okupację, najpierw niemiecką, a potem PRL, który niszczył Armię Krajową i cały kraj. Teraz, kiedy stać mnie na pół kilograma szynki, to kupuję pół kilograma, jeśli na tyle mnie nie stać, to kupuję mniej. A wcześniej w sklepach nie było nic. Kiedy pojechałam pierwszy raz na Węgry i zobaczyłam produkty w sklepach, zaczęłam płakać.

Moja ciocia, która w czasie wojny była w podobnym wieku co pani i też była sanitariuszką, po powstaniu wyszła z Warszawy z ludnością cywilną i na zawsze już została w Gdańsku.

- Wiele osób po zakończeniu wojny wyjechało na Ziemie Odzyskane lub za granicę, bo bały się prześladowań. Po tym jak wróciłam ze Skarżyska, gdzie byliśmy z rodziną przez jakiś czas po wojnie, zaczęliśmy organizować spotkania naszych kompanii - co roku w rocznicę rozpoczęcia powstania warszawskiego i kapitulacji Warszawy. W tych pierwszych latach po wojnie, kiedy spotykaliśmy się na cmentarzu, podjeżdżała czarna wołga, wyciągała kogoś z grupy i ta osoba ginęła. To nadal była okupacja.

Prof. Środa poruszyła ostatnio temat kobiet "Solidarności", pisząc, że teraz, przy wspominaniu tych czasów, pomija się rolę kobiet. Jeśli chodzi o II wojnę światową jest podobnie. Mamy mit "morowych panien", ładnych dziewczyn, które bandażowały głowy dzielnym chłopakom.

- Ja czołgałam się pod ogniem, zarzucałam sobie na plecy rannego i zanosiłam go do punktu ambulatoryjnego. Teraz mam przez to zupełnie zniszczony kręgosłup. To wszystko robiły kobiety. Może nasza rola jest trochę pomijana, bo mężczyźni są nieco zadufani w sobie, przekonani, że tylko oni mogą zrobić coś wielkiego. Ja miałam wspaniałego męża, po jego śmierci przyjaciele wspominali: "Janusz żadnej decyzji nie podejmował bez konsultacji z Tobą. Ile razy coś proponowaliśmy, to on mówił 'muszę najpierw z Hanusią porozmawiać'". Ja zawsze tak to robiłam, że to on był głową domu, ale było tak, jak ja sobie zaplanowałam

W archiwum historii mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego trafiłam na informację, że zdarzyło się pani opatrywać rannych Niemców.

- Ktoś krzyknął, że leży zwalona gałąź, okazało się, że tam jest ranny Niemiec. Tak nas uczono - niezależnie, czy to Polak, czy nieprzyjaciel, rannemu mamy obowiązek pomóc. Potem ten Niemiec siedział z nami w piwnicy na Fałata, na Mokotowie. I któregoś dnia wpadli Niemcy i chcieli nas wszystkich rozstrzelać. On wtedy powiedział, że my go opatrzyłyśmy, i dzięki temu nas uratował, bo nic nam nie zrobili.

Innym razem Niemiec uratował nas po powstaniu. Wywieźli nas do Pruszkowa, gdzie opatrywałyśmy rannych chłopców, a potem zapakowali nas do wagonów i przewieźli do Skierniewic. Komendant tego obozu spojrzał na nas, same młode dziewczyny, porozmawialiśmy i okazało się, że jestem w tym samym wieku co jego córka, która została w Berlinie i nie ma z nią kontaktu. Chłopcy pojechali potem do obozu do Niemiec, a on nas, 40 dziewcząt, uratował. Nawiązał kontakt z paniami z RGO, które zaopatrzyły nas w ubrania i bilety, i codziennie zwalniał po dwie osoby. W każdej nacji są ludzie dobrzy i ludzie podli.

TOK FM PREMIUM