"Należałem do chłopaków, którzy nie zapominali języka w gębie przy koleżankach" - Adam Hofman o sobie [WYWIAD]

O rodzinnym Kaliszu, kobietach, początkach swojej kariery w polityce mówił we "Wstępie do biografii" w PIWIE rzecznik PiS Adam Hofman.

Adam Hofman nie ma ostatnio dobrej prasy: kampanię referendalną, którą koordynował ze strony PiS-u w Warszawie, przyćmiły doniesienia o wyjazdowym posiedzeniu klubu PiS, na którym Hofman podczas nocnych pogawędek chwalił wielkość swojego przyrodzenia. Po porażce referendum komentatorzy nie są zgodni, czy Hofman zostanie w najbliższym otoczeniu prezesa, czy straci funkcję rzecznika.

Czytaj też: Hofman po referendum. "Przegrany", "wygrany", trudno ocenić..." [NASZE TYPY] >>>

Mikołaj Lizut: Ta część programu to taki wstęp do biografii. Mam pro prostu wrażanie, że ja, słuchacze, wyborcy, trochę mało o was, politykach wiemy. Stąd zaproszenie. Pan pochodzi z Kalisza. Jest pan w Warszawie trochę słoikiem?

Adam Hofman : - Nie trochę. Prawdziwym słoikiem.

We Wrocławiu też pan nim był.

- Wszędzie słoik. Jak prezydent - zewsząd jestem, z całej Polski.

I jak pan wspomina swoje rodzinne miasto?

- Bardzo dobrze. Choć teraz, jak rozmawiamy z żoną, wiemy, że gdybyśmy tam wrócili, trudno byłoby się odnaleźć. Za bardzo przyzwyczailiśmy się do życia w dużym mieście, które ma po prostu swoją ofertę dla ludzi. Sam Kalisz jest przyjemny: nie za duży, nie za mały. Nie jest to miasto, gdzie się wszystko o wszystkich wie, ale ma swój klimat. I jest na tyle duże, by np. poziom kształcenia był przyzwoity. Z ciekawą historią: w I wojnie światowej jedyne całkiem zbombardowane miasto, o ciekawej strukturze etnicznej. I kulturze, np. Teatr Bogusławskiego jest świetny, w Warszawie by się utrzymał.

Mi się kojarzy z fabryką fortepianów.

- Słynna Calisia - to były stradivariusy wśród pianin. Tam chodziło się z wycieczkami szkolnymi, by patrzeć, jak się takie cacka robi. Jak w fabryce black hawków - pełna precyzja. Szkoda, że już jej nie ma. Poza tym Kalisz to pierwsze polskie miasto z metryką pisaną - o tym się mówiło, cała szkoła to były konkursy o Kaliszu.

A dobrze się pan uczył?

- Należałem do tego rodzaju uczniów, którzy robili to, co lubili. Ja bardzo lubiłem czytać i uczyć się historii. Humanistyczne przedmioty.

I podobno słuchał pan punk rocka.

- To też. Jak się mieszka w Kaliszu i Jarocin jest blisko, to kto raz nie był w Jarocinie, to nie jest z Kalisza. A gusta muzyczne, przynajmniej moje, mocno się zmieniały. W tamtych czasach pojawił się Kazik, Kult, a także polski metal, potem punk rock. Potem coś, co było polskim rapem - prześmieszne, jak się dzisiaj o tym myśli. Teraz to brzmi bardziej jak dance i disco polo, ale wtedy mówiło się "polski rap". Polska scena muzyczna się kształtowała, razem z nią się szło.

Prekursorem polskiego rapu był Kazik na płycie "Spalam się". Pamięta pan piosenkę o nauczycielce angielskiego?

- Oczywiście, bardzo dobrze ją pamiętam. To była kaseta przesłuchana tyle razy, że przestała działać.

Miał pan atrakcyjną nauczycielkę angielskiego?

- Do czego pan nawiązuje? Że w Kaliszu ostatnio ten skandal? Ale pan trafił! Bo to akurat w Kaliszu. Od angielskiego miałem kilka nauczycielek, to się zmieniało co roku.

Ale to nie jest piosenka o panu?

- Nie. Zdarzały się takie piosenki, nawet Kazika, ale nie ta.

Panie pośle, miał pan powodzenie u dziewcząt w szkole, w czasach kaliskich?

- Należałem do chłopaków, potem mężczyzn, którzy nie mieli problemu z nawiązywaniem relacji. Nie wstydzili się, nie zapominali języka w gębie przy koleżankach. Normalnie. Nie było źle, choć to też nie było jakimś sposobem na życie. Po prostu było OK. Zawsze chodziłem do szkół, gdzie było pół na pół - normalna, koedukacyjna klasa, rozsądne rozwiązanie.

Co robi teraz najpiękniejsza dziewczyna w klasie z liceum?

- Ta, która mi się najbardziej podobała? Przestała mi się potem podobać. Teraz jest w związku z moim kolegą, więc wszystko OK. Z dziewczynami jest tak, że gusta się zmieniają. Ale mi zawsze podobały się blondynki, moja żona jest blondynką, więc tu mi się nie zmieniło.

Pana żona też jest z Kalisza - tam się poznaliście.

- Ale już wtedy nie mieszkałem w Kaliszu, przyjeżdżałem tam do rodziców. Po imieninach ojca, w andrzejki, poszliśmy do jakiegoś pubu i tam ją poznałem. To było już na studiach.

Hofman o NZS: Wtedy to była polityka. Ludzie się przepychali

O pana generacji w polityce zwykło się mówić i pisać, że polityka w waszym wydaniu jest profesjonalna. Nie w tym sensie, że zajmują się nią profesjonaliści, ale w tym, że polityka to wybór zawodu czy kariery. Pan też tak to traktował?

- Jestem politologiem, więc z warsztatu jestem politykiem. Traktuję politykę jak zawód. Ale nie tak, jak pan to ujął, tylko w takim znaczeniu, że trzeba się do niej przygotowywać jak do każdego zawodu: dokształcać się, szkolić, czytać o tym, co się dzieje na świecie. Ale czy całe życie będę politykiem? Trudno powiedzieć. Na pewno całe życie będę się interesował polityką i życiem publicznym. Są ludzie, którzy tak mają, i są tacy, którzy tak nie mają. Niektórzy nawet, gdy nie są politykami, interesują się życiem publicznym. Ale są i tacy, którzy żyją dniem codziennym i raz w tygodniu oglądają wiadomości.

Zwłaszcza że o pańskiej profesji mówi się też, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ - zarówno jeśli chodzi o wyborców, jak i o szefów.

- Tak to bywa [moja profesja - red.] nie jest też specjalnie ceniona. Są nawet takie powiedzenia, że dla polityka znajdzie się miejsce w niebie tylko, gdy skończą się te w czyśćcu. Nie jest tak, że się chce, by syn był politykiem. Tak jest w ogóle na świecie - gorsi się chyba tylko prawnicy. Ale w Polsce chyba rzeczywiście polityk ma jeszcze gorzej.

To skąd ten wybór? Tylko niech pan nie mówi, że to dla Polski itd. Błagam.

- Zaangażowałem się w działalność publiczną już na studiach, na początku w NZS-ie i samorządzie. Mam dużo energii społecznej, lubię przebywać z ludźmi i sam czuję się źle - jestem człowiekiem stadnym. To był drugi rok. Chyba wtedy zaczął się chwiać układ prawicowy, czyli AWS. A ja z domu wyniosłem prawicowe przekonania, kibicowałem Wałęsie w sporze z Kwaśniewskim, ludzie się wtedy przepychali - ten był za Kwaśniewskim, ten za Wałęsą. "Komuch wygra, Boże, co to będzie?" - tak to wtedy wyglądało, emocje były inne. I na studiach to mnie strasznie wkurzało, że prawica przegra. Nigdy nie byłem w AWS-ie, ale ten NZS to był taki prawicowy wybór: trzeba iść i pomóc, może się uda coś z tej prawicy ocalić. Potem pojawił się PiS, jeszcze wcześniej Dutkiewicz - byłem w jego pierwszym sztabie, wtedy PiS i Platforma współpracowały. Ciekawie było.

Jak długo chce pan to robić - ma pan jeszcze jakieś plany?

- Chciałbym to robić tak długo, aż się nie uda to, co sobie planujemy, żeby się udało.

Mam wrażenie, że wam się ciągle nie udaje.

- A ja mam wrażenie, że to nie jest tak, że się nie uda. Jest szansa. Sam pan mnie prosił, by nie mówić górnolotnie: że to dla Polski. A ja powiem tak: jadę zaraz odebrać dzieci z przedszkola i chciałbym im coś zostawić. Nie mówię "pomnik trwalszy niż ze spiżu", ale taki lepszy kraj. To już będzie OK.

Ale mówi pan, że nie chce, by któreś z pana dzieci poszło w pańskie ślady.

- Tego nie powiedziałem. Mówiłem, że tak się myśli o zawodzie polityka. A ja akurat, gdyby dzieci chciały to robić, nie miałbym nic przeciwko temu. Bo uważam, że zaangażowanie w życie publiczne jest cechą dodatnią, nie ujemną.

Obiecałem, że nie spytam pana o tę sprawę, o której chciałem powiedzieć, ale... Panie pośle, wielkość to nie wszystko.

- Wielkość w polityce jest ważna, bo wielcy przechodzili do historii.

Hofman o dziewczynach, bójkach i Woodstocku. Polityk, jakiego nie znamy

TOK FM PREMIUM