Polskie wydanie "Mein Kampf"? "Udawać, że tej książki nie było? Demony obudzą się same..."
Obecny właściciel praw autorskich i majątkowych "Mein Kampf" - Ministerstwo Finansów Bawarii (w momencie śmierci Hitler był zameldowany w Monachium) - blokowało publikacje książki (interweniowało m.in. w Polsce). Jednak w związku ze zbliżającym się wygaśnięciem praw autorskich, po prośbach historyków, parlament Bawarii zgodził się na przygotowanie krytycznego wydania książki. W 2009 roku inicjatywę poparła niemiecka Centralna Rada Żydów. Pracami zajął się Instytut Historii Najnowszej w Monachium. - Naszym zadaniem jest rozbrojenie książki pełnej nienawiści i rasistowskiego obłędu - mówił szef pięcioosobowego zespołu pracującego nad wydaniem Christian Hartmann.
Na początku grudnia premier Bawarii Horst Seehofer jednak wycofał się z projektu: - Nie można kierować do Trybunału Konstytucyjnego wniosku o delegalizację skrajnie prawicowej partii NPD, a następnie rozpowszechniać przy wykorzystaniu godła Bawarii książki "Mein Kampf". Tego się nie da pogodzić - tłumaczył swoją decyzję. Szefowa kancelarii premiera Bawarii Christine Haderthauer zapowiedziała, że w przypadku podjęcia prób wydania "Mein Kampf" rząd bawarski także po 2015 roku będzie zawiadamiał prokuraturę o przestępstwie.
Rozmawiamy z prof. Eugeniuszem Cezarym Królem, historykiem i politologiem, tłumaczem historycznej literatury niemieckiej.
Karolina Głowacka: Jak pan przyjął decyzję premiera Bawarii?
Prof. Eugeniusz Cezary Król, dyrektor Instytutu Studiów Politycznych PAN: - Z dużym zdziwieniem. Znam opinie niemieckich historyków, którzy uważają, że jeśli się nie wyda poważnej edycji tej publikacji, to pojawią się edycje niepoważne, wadliwe. Jest to decyzja krótkowzroczna.
Ale po co w ogóle takie wydanie krytyczne? Może lepiej zostawić tę książkę w spokoju. Może również nasza rozmowa jest niepotrzebnym budzeniem demonów.
- Możemy udawać, że tej książki nie było, ale demony obudzą się same. Zresztą w Polsce już się budziły, kiedy dochodziło dwukrotnie do, tak zwanego, pirackiego wydania. Pomijając już, że były to wydania nielegalne, to przede wszystkim były fatalnie amatorskie. Po pierwsze, tłumaczone z języka angielskiego; po drugie nie zawierały właściwie żadnego komentarza krytycznego.
W jednym przypadku był, pożal się Boże, wstęp, z którego wynikało, że jego autor, jak się okazało emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego, nie znał podstawowych pojęć. Po trzecie wreszcie, było to wydanie, które obfituje w skróty nie zaznaczone w tekście. O sposobie wydania tej publikacji w języku polskim można powiedzieć wszystko co najgorsze.
Wydanie krytyczne może nadać temu tekstowi niepotrzebną rangę.
- Ja mam specyficzny punkt widzenia. Jestem historykiem, który rozpatruje tego rodzaju wydawnictwa z perspektywy, czy są istotnym źródłem historycznym, czy nie. Z perspektywy współczesnej to jest źródło, które pozwala na badanie mentalności ludzi, którzy tak mocno wpłynęli na bieg historii. Z tego samego powodu przetłumaczyłem sporą część dzienników Goebbelsa. Nie dlatego, żebym był jego sympatykiem - wprost przeciwnie - ale uważam tego rodzaju źródła za ważne dla poznania tej epoki.
"Mein Kampf" to specyficzne źródło, wokół którego narosła cała mitologia. Warto by było je zdemistyfikować. Najlepszym sposobem jest wydanie tej pracy wiernie, w dobrym tłumaczeniu, wraz z obfitym komentarzem historycznym zawartym we wstępie i przypisach.
Pana zdaniem to jest książka symbol, dlatego że jest nieczytana?
- Ona jest podczytywana. Posługują się nią historycy. Natomiast w odbiorze powszechnym egzystuje coś na kształt niezbyt zdefiniowanego mitu. "Mein Kampf - mój Boże - biblia narodowego socjalizmu! Tam może coś być!". Pora przekłuć te bańki mydlane.
Ta książka to dość nieporadna próba połączenia dwóch wątków. Z jednej strony wątku wspomnieniowego, dotyczącego drogi Hitlera ku przywództwu w narodowym socjalizmie do połowy lat 20., kiedy nie było jeszcze wiadomo, co się stanie z narodowym socjalizmem. Z drugiej, rozważań późniejszego Führera na temat propagandy, specyfiki ruchu, który on tworzy i na temat pewnej filozofii - jeśli jest to właściwa nazwa - towarzyszącej narodowemu socjalizmowi.
Tematy związane z Żydami, z "problemem żydowskim", są w tym tekście elementami dominującymi. Poza tym jest polityka zagraniczna, polityka państwa niemieckiego; jest wyłożenie programu Lebensraum , czyli zdobywania przestrzeni życiowej. Wszystko to, co później realizowało się w tym zbrodniczym wymiarze. Ci, którzy wtedy to czytali, traktowali te treści lekceważąco. Dopiero potem zrozumiano, że to, co dzieje się w Europie, zostało zapisane w "Mein Kampf". Może należało to przeczytać, zanim doszło do tej gigantycznej tragedii.
Mogę całkiem dobrze zrozumieć zastrzeżenia różnych osób, ale wyobrażam sobie, że jeśli ten tekst będzie obramowany poważnym komentarzem, to wyjdą na jaw jego wszelkie nędze. Zawiera elementy bardziej interesujące, ale w większości jest to materiał nieciekawy i niezbyt odkrywczy. Niezależnie od tego, jest to jednak "źródło wiedzy o", "element wiedzy o", "kamyczek do mozaiki". Jeśli będziemy na zasadzie administracyjnej odcinali dostęp do takich kamyczków, mówiąc, że coś jest "be", a coś jest "cacy", to nie będzie to postęp wiedzy.
Bawaria - przynajmniej na razie - rezygnuje z wydania krytycznego. Czy uważa pan, że powinniśmy przygotować wydanie polskie?
- Wolałbym, żeby to było polskie tłumaczenie wersji niemieckiej wraz z komentarzami, ewentualnie uzupełnione o przypisy ważne z punktu widzenia polskiego czytelnika.
Jeżeli jednak w dającym się przewidzieć czasie nie dojdzie do wydania wersji niemieckiej, uważam, że powinno nas być stać na wydanie edycji polskiej z odpowiednim komentarzem krytycznym. Właśnie dlatego, że Polska jest jednym z tych krajów, który stał się ofiarą realizacji tego, co zostało napisane w "Mein Kampf".
Kto miałby dokonywać tych krytycznych komentarzy?
- Wydaje mi się, że jest grupa kompetentnych historyków czy historyko-politologów. Nie chodzi o to, żeby komentarz przerósł tekst w sensie ilościowym. Nasza wiedza o narodowym socjalizmie, zwłaszcza o jego początkach, jest już na tyle obfita, że dobry historyk, wyspecjalizowany w tym obszarze, który ma jednocześnie rozeznanie politologiczne, sprostałby temu zadaniu. Słowem: tu nie trzeba wielkich ceremonii. Trzeba się zabrać do pracy i robić.
Co z tymi, których taka publikacja może urażać?
- Do antycypowania tego typu urazów jest wstęp, gdzie można jasno i precyzyjnie wyjaśnić, jaki jest cel takiego wydania. Oczywiście wszystkich nie sposób przekonać, bo jest pewna grupa osób, która uważa, że jeśli czegoś się nie wyda, o czymś się nie powie, to tego nie ma. Nie zgadzam się z tym jako historyk i jako obywatel. Poza tym, jak już mówiłem, jeśli się nie zrobi tego w sposób poważny, to znajdą się hołysze, którzy wydadzą to w sposób pośpieszny, nerwowy albo nawet w trybie afirmacyjnym. Raz - aby się wypromować na rynku, a dwa - żeby coś zarobić. Jak wiadomo, owoc zakazany jest atrakcyjny.
Ale co to za owoc zakazany, skoro choćby w internecie łatwo dotrzeć do tej treści?
- No właśnie! Więc skąd zastrzeżenia wobec wydania poważnego, naukowego?
Książka była pisana w roku 1924. Czyli już prawie 90 lat temu! Jak długo będzie miała moc symboliczną, będzie rodziła obawę skażenia młodych i niemłodych umysłów?
- Dopóki się jej nie zdesymbolizuje, nie pokaże, jak ona wygląda, nie opatrzy odpowiednim komentarzem i nie przypomni, co z niej wynikło. Książka ta i jej funkcjonowanie społeczne jest dowodem braku wyobraźni ludzi, którzy odpowiadali za bieg dziejów w okresie międzywojennym - dowodem zlekceważenia treści "Mein Kampf", niedocenienia jej. Tak samo jak nie doceniano Hitlera w momencie, w którym dochodził do władzy. Ta treść powinna być znana i powinny być wyciągnięte z niej wnioski znacznie wcześniej. To zlekceważenie to plama na ludzkim rozsądku.
Jak pan w tym kontekście widzi to, co się dzieje teraz w kryzysowej Europie, takiej, w której rosną ruchy skrajnie nacjonalistyczne, w której w Grecji do parlamentu wchodzą neofaszyści?
- W momentach kryzysowych dają o sobie znać ruchy skrajne, które mają do zaoferowania hasła zdecydowane, na ogół hasła silnej ręki - "weźmy to wszystko w garść!".
To są ludzie, którzy zyskują poklask i poparcie osób zdesperowanych, tak jak Hitler zyskał poparcie zdesperowanych bezrobotnych w Niemczech na początku lat 30. W tym sensie jest to sytuacja zrozumiała. Ale to, że znamy te mechanizmy, nie oznacza, że mamy się im spokojnie przyglądać i czekać na lepsze czasy, kiedy skrajne tendencje same z siebie wygasną. Trzeba reagować, trzeba alarmować i przywoływać pamięć tego, co się stało, gdy pewnych rzeczy się nie doceniło w odpowiednim czasie.
Myślę, że teraz jest pora na reakcję - wydanie "Mein Kampf" z odpowiednim komentarzem byłoby też formą ostrzeżenia.
Wracając do Polski - kto, pana zdaniem, powinien wydać "Mein Kampf"? Jakieś wydawnictwo uniwersyteckie? I po drugie, jakich reakcji spodziewa się pan na pomysł takiego wydania krytycznego w Polsce?
- Spodziewam się dużego sceptycyzmu, który towarzyszył mi zresztą przy okazji Goebbelsa. Nawet bardzo poważni, szanowani przeze mnie koledzy historycy zadawali mi proste pytania: "czyś ty zwariował? Po co ci to? Wiadomo czego symbolem jest Joseph Goebbels". Przypuszczam, że podczas wydania "Mein Kampf" powstaną podobne, o ile nie jeszcze większe, wątpliwości i parę osób pewnie będzie się pukało w czoło.
Ale myślę, że powinny się znaleźć wydawnictwa, które podejmą to ryzyko, ponieważ będą przeświadczone o potrzebie poznawczej, a także będą miały poczucie, że dzięki temu przetnie się pewnego rodzaju wrzód.
Liczenie na to, że wszyscy powoli zapomną, że za sto lat nie będzie o czym mówić, jest nierozsądne.
Mam świeżo w pamięci obrazek z Obersalzberg nad Berchtesgaden w Alpach Salzburskich, gdzie jak wiadomo była rezydencja Führera . W miejscu, gdzie stała willa, zebrała się grupka młodych ludzi odprawiających tajemniczą celebrę. To byli czciciele Adolfa Hitlera, którzy przyjechali tam, jak do miejsca symbolicznego, żeby złożyć Führerowi formę uhonorowania.
Przypuszczam, że tego rodzaju akty będą się odbywać. Można na to machnąć ręką, bo to zawsze będzie margines, ale wydaje mi się, że powstanie książki wydanej w poważnym wydawnictwie, z poważnym aparatem naukowym będzie miało duże znaczenie dla przecięcia tego wrzodu, jakim jest ciągle jątrząca się kwestia pamięci - i to często sentymentalizowanej pamięci - o hitleryzmie.
-
Nagły zwrot Niemiec. "Traktują Ukrainę jako zasób"
-
Spór o religię w lubelskim liceum. "Mamy się tłumaczyć?". Rodzice oburzeni, dyrekcja dementuje
-
Wyborcy Trzeciej Drogi popierają decyzję liderów o braku udziału w Marszu Miliona Serc. "To mnie przekonało"
-
Marsz Miliona Serc mają zobaczyć dwie grupy wyborców. "Komunikaty są precyzyjnie adresowane"
-
Ile ludzi w Marszu Miliona Serc? Ratusz podał liczbę, policja też. Różnica jest kolosalna
- Marsz Miliona Serc bez liderów Trzeciej Drogi. "To nie musi być błąd"
- "Bezpardonowy roast Tuska". Konwencja PiS i spot z wulgaryzmami, czyli jak wzbudzić "wstręt, odrazę wobec opozycji"
- Donald Tusk na finał Marszu Miliona Serc z obietnicą i mocnym apelem. "Proszę was na wszystkie świętości"
- "Nie powiem, o co walczymy, tylko o co chodzi". Konwencja PiS bez obietnic i zaskoczeń
- Terlecki z pogardą o Marszu Miliona Serc. "To zabolało" - usłyszał reporter TOK FM od uczestników