Etyk: Rozumiem emocje bliskich 17-latka, ale 'obrońcy życia' żerują na ich nieszczęściu

- Niezależnie od tego, jaką się ma postawę wobec protestujących ludzi, ten, kto tam przychodzi i zaczyna opowiadać o kwestiach polityczno-ideologicznych, próbuje coś ugrać. Powinniśmy jako społeczeństwo bronić się przed takimi sytuacjami. To jest niskie - mówił w TOK FM prof. Paweł Łuków, etyk, który komentował sytuację we Wrocławiu po śmierci 17-letniego Kamila.

Dochodzi do pełzającego przechwytywania władzy przez kler i jego bojowników [BLOG]

Grupa kolegów koczuje przy Dolnośląskim Szpitalu Specjalistyczny im. T. Marciniaka we Wrocławiu. Nie godzą się ze śmiercią kolegi - 17-letniego Kamila. Chłopak tydzień temu trafił do szpitala po wypadku samochodowym. Odniósł w nim poważne obrażenia. Lekarze chcieli odłączyć go od respiratora po tym, jak orzekli śmierć mózgową, ale na to nie zgodziła się rodzina. Serce chłopaka przestało bić wczoraj.

- On już nie żyje, ale my stąd nie odejdziemy - mówią.

- Sądzę, że w dużym stopniu odpowiedzialna za to, co się dzieje we Wrocławiu, jest społeczna niewiedza na temat tego, na czym polega stwierdzanie zgonu - mówił w TOK FM prof. Paweł Łuków, bioetyk z UW i Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Lekarze nie decydują, oni stwierdzają fakt

Na forach ludzie piszą, że człowiek nie może decydować, kiedy ktoś umiera. - Ale lekarze nie decydują, tylko wykonując procedury medyczne, stwierdzają fakt. Mamy tu rozejście się słownictwa. Jest bariera komunikacyjna. Osoby, które słyszą, że "stwierdzono zgon człowieka", nie przyjmują tej informacji do wiadomości - dodał etyk w rozmowie z Przemysławem Iwańczykiem.

Specjaliści kontra laicy

Wyjaśniał, jak wygląda proces orzekania o śmierci w takich przypadkach. - Najpierw jest wysunięcie podejrzenia, że doszło do zgonu, a potem powołuje się trzyosobową lekarską komisję, która wykonuje cały zestaw testów i na ich podstawie stwierdza, czy doszło do śmierci czy nie - mówił prof. Łuków. Dodał, że "z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy biologicznej o człowieku procedura jest rygorystyczna i konserwatywna po to, by nie doszło do nieszczęścia, w którym kogoś, kto jest żywy, uzna się za martwego". - Odnoszę wrażenie, że gdyby osoby, które protestują, zapoznały się w ogólnych zarysach, jak wygląda stwierdzanie zgonu, to ich wątpliwości by się rozwiały - dodał Łuków.

- Mamy doświadczonych lekarzy i z drugiej strony laików, którzy z góry zakładają ich złą wolę oraz kwestionują ich sposób postępowania. Byłoby wskazane trochę więcej pokory wobec wiedzy. To, że zaufania jest mało, to już inna sprawa - stwierdził bioetyk.

Jak podkreślał, emocje rodziny i kolegów są zrozumiałe. Ale domaganie się zmian przepisów? - Postulaty zmiany muszą być solidnie udokumentowane wiedzą naukową. Z tego, co się orientuję, są spory w środowisku medycznym dotyczące pewnych kwestii. Ale trzeba przyznać, że wśród specjalistów jest przytłaczająca zgoda na to, że śmierć mózgu to śmierć człowieka. Nie mamy żadnych dowodów na to, że to rozumienie jest niewłaściwe - tłumaczył etyk.

"Może ktoś nie porozmawiał z krewnymi i nie wyjaśnił..."

- Przeciętny człowiek ma kłopoty z rozróżnieniem takich pojęć jak śpiączka i śmierć mózgu. Czym innym jest wybudzenie kogoś ze śpiączki, a czym innym twierdzenie, że ktoś, kto jest martwy wg kryteriów neurologicznych, może zostać przywrócony do funkcjonowania. Mamy do czynienia z brakiem poinformowania osób szczególnie zainteresowanych. Może zabrakło rozmowy z rodziną zawczasu i wyjaśnienia, co się dzieje i co się stanie - zastanawiał się prof. Łuków.

Wyjaśniał mechanizm: Wierzymy w to, co jest wygodne w sensie psychologicznym i jest łatwiejsze do przyjęcia. Mamy do czynienia z tragiczną sytuacją, że bardzo młody człowiek ginie w gwałtowny sposób. I nie ma się co dziwić, że rodzina i przyjaciele reagują niedowierzaniem i niechęcią. I chcą się trzymać nadziei.

"Obrońcy życia żerują na ludzkiej tragedii"

A co myśleć o politykach, którzy korzystają z okazji, by pojawić się przed szpitalem i mówić o "ochronie życie". - To żerowanie na ludzkiej, rodzinnej tragedii. Niezależnie od tego, jaką się ma postawę wobec protestujących ludzi, ten, kto tam przychodzi i zaczyna opowiadać o kwestiach polityczno-ideologicznych, próbuje coś ugrać. Powinniśmy jako społeczeństwo bronić się przed takimi sytuacjami. To jest niskie - podsumował prof. Łuków.

TOK FM PREMIUM