"Debata jest przesycona tematem in vitro. I nie ma w niej ani współczucia, ani zrozumienia dla problemu, jest za to dużo ocen"

W klinikach in vitro duże poruszenie - co będzie dalej z refundacją, czy nowy rząd znajdzie na to pieniądze, czy będzie chciał coś zmieniać? Zaniepokojone pary dzwonią, przychodzą, pytają. Co prawda poprzedni minister podpisał przedłużenie rządowego programu do 2019 roku, ale czy znajdą się na to pieniądze? - Bez pieniędzy program jest martwy - słyszymy w jednej z klinik. A słuchaczka pisze do nas: "Po kilkuletnim okresie leczenia wypełnia mnie poczucie osamotnienia i wrzucania do bezsensownego worka za lub przeciw in vitro ".

- Zmagam się z problemem niepłodności od kilku lat i w moim odczuciu leczenie niepłodności jest tematem traktowanym instrumentalnie - czytamy w mailu od pani Ewy. - Między awanturami o in vitro zupełnie nie ma miejsca na realną pomoc dla ludzi, którzy starają się leczyć i mieć dzieci. Leczenie niepłodności to długa bardzo kosztowna i wyczerpująca droga, na końcu której możemy dopiero mówić o in vitro (...) Absolutnie NIE jestem przeciwna finansowaniu in vitro, jednak nie rozumiem, dlaczego na drodze do tej metody pominięte zostało finansowanie całego pozostałego mniej inwazyjnego procesu leczenia, które wielu osobom mogłoby dać szansę posiadania potomstwa. Po kilkuletnim okresie leczenia wypełnia mnie poczucie osamotnienia, niezrozumienia i wrzucania do bezsensownego worka za lub przeciw in vitro - pisze słuchaczka.

Anna Gmiterek-Zabłocka, TOK FM: Jest pani psychologiem w klinice in vitro. Zna pani treść maila od słuchaczki. Czy często spotyka się pani z tego typu emocjami kobiet/par?

Dorota Gawlikowska, psycholog, Klinika InviMed w Warszawie: Tak, tych emocji jest bardzo dużo, począwszy od osamotnienia, o którym pisze słuchaczka. A chodzi o osamotnienie związane z tym, że cała publiczna część debaty o in vitro tak naprawdę jest właśnie debatą o in vitro, a nie o niepłodności. Gubi się w tym skomplikowana sytuacja pacjentów, ich przeżycia. I w efekcie ginie to wszystko, co jest tak naprawdę ważne. A więc pierwszą rzeczą jest to, by w zmaganiach z emocjami uznać prawo do nich, słuchać, dowiedzieć się, jakie emocje towarzyszą danej parze. I dopiero wtedy możemy próbować pomóc przekuć te emocje w możliwość dalszego działania i zmagania się z problemem.

Czyli cała rzecz w tym, by kobiety i pary nie były "bombardowane" na co dzień informacjami, że w przypadku in vitro chodzi tylko i wyłącznie o problem światopoglądowy.

- Właśnie ta kwestia dominuje w naszym rozumieniu osób niepłodnych. Stajemy się albo przeciwnikami, albo zwolennikami in vitro. Ja nie jestem ani przeciwniczką, ani zwolenniczką in vitro, tak samo jak nie jestem ani zwolenniczką, ani przeciwniczką leczenia chirurgicznego zapalenia wyrostka robaczkowego.

Jestem osobą, która chce towarzyszyć osobom niepłodnym w ich drodze. I mam wrażenie, że pary niepłodne również czują się bardzo "zredukowane" do bycia "za" lub "przeciw" konkretnej metodzie leczenia, podczas gdy ich świat chwieje się w posadach z powodu zupełnie czegoś innego - z powodu braku dziecka , z powodu codziennego, upartego dążenia do celu, a to dążenie jest obarczone potwornymi kosztami. Kosztami emocjonalnymi, społecznymi, finansowymi, zawodowymi, logistycznymi, które w tym wszystkim giną. I myślę, że to jest jedno ze źródeł tej ogromnej samotności, o której pisze słuchaczka.

Jesteśmy po zmianach w naszej polityce - zasadniczych zmianach. Wiem, że jest wiele pytań dotyczących tego, czy pary będą mogły w dalszym ciągu liczyć na państwo w zakresie in vitro. Jak wygląd ta kwestia u pani na rozmowach, kwestia światopoglądowa?

- W ostatnim czasie pojawia się ona często, m.in. w kontekście nowej ustawy, która stworzyła dość duże zamieszanie w świadomości pacjentów. Choć oczywiście ten wątek pojawiał się także i wcześniej, ponieważ - jak już wspominałam - nasza debata jest przesycona tym tematem. I nie ma w niej ani współczucia, ani zrozumienia dla problemu niepłodności, natomiast jest bardzo dużo ocen . A pacjenci nie chcą być oceniani, nie życzą sobie, by wypowiadano się o ich poziomie moralności, o tym, czy zamierzają sobie "kupić" dziecko jak w sklepie poprzez procedurę zapłodnienia pozaustrojowego, czy naprawdę poczynają to dziecko z miłości. Natomiast w mediach, od polityków, wiecznie słyszą takie oceny i poddawanie krytyce. Nie sposób nie zareagować na to w pewnym momencie złością, buntem, poczuciem odrzucenia i tak właśnie pary reagują.

Wiemy, że odchodzący minister zdrowia podpisał dokument o przedłużeniu finansowania in vitro do 2019 roku. To pani zdaniem wystarczy, by uspokoić kobiety/ pary, które się do was zgłaszają?

- Nie, tematów poruszanych w tej chwili w rozmowach z parami jest w tej chwili o wiele więcej. Bardzo często pojawiają się pytania dotyczące bezpieczeństwa finansowego, tego, czy parę będzie stać na to, by za pieniądze starać się o dziecko, jeśli zniknąłby rządowy program. Pary liczą na przedłużenie finansowania, my również na to liczymy, ale zdajemy sobie sprawę, że najpierw musi zostać uchwalony i zatwierdzony przez nową władzę budżet, w którym będą zarezerwowane pieniądze na ten cel. Bez tych pieniędzy sam podpisany program jest martwy. Nasi pacjenci nie wiedzą, co się wydarzy, jakie mogą być zmiany. Jest bardzo dużo lęku, bardzo dużo niepewności, bardzo dużo niepokoju, który tym pacjentom w ogóle nie jest potrzebny. Bo oni go przeżywają w nadmiarze na co dzień, bez problemów i zawirowań politycznych.

Zobacz też: "Nie przeproszę, że urodziłam" - historie rodzin, które zdecydowały się na in vitro >>

TOK FM PREMIUM