Emerytowany inżynier: Po słowach prezydenta nabrałem pewności, że muszę ten medal oddać

Stanisław Dembowski, dziś emeryt, a wcześniej inżynier budownictwa, przepracował w zawodzie prawie 45 lat. W kwietniu 2017 roku nagle otrzymał medal od Andrzeja Dudy. Uznał jednak, że to pomyłka.

Stanisław Dembowski prawie od początku jest działaczem KOD. W piśmie do prezydenta dowodzi, że jest szereg powodów, dla których medal mu się nie należy. Choćby to, że chodził na pierwszomajowe pochody, a pracując przez lata w budownictwie "przyczynił się do powstania mieszkań, w których zamieszkali również członkowie PZPR". To nawiązanie do niedawnych słów prezydenta z jednego z wywiadów.

- Miejmy tego świadomość, że dzisiaj dzieci i wnuki zdrajców Rzeczypospolitej, którzy tutaj walczyli o utrzymanie sowieckiej dominacji nad Polską, zajmują wiele eksponowanych stanowisk w różnych miejscach, w biznesie, mediach - mówił w wywiadzie dla TVP Historia Andrzej Duda. - Oni nigdy nie będą chcieli się zgodzić na to, żeby prawda o wyczynach ich ojców, dziadków i pradziadków zdominowała polską narrację historyczną, będą zawsze przeciwko temu walczyli - dodał prezydent.

TOK FM: Panie Stanisławie, kiedy i od kogo dostał Pan informację o przyznanym medalu?

Stanisław Dembowski, emeryt, działacz KOD: Informację dostałem pod koniec ubiegłego roku z Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie, że jestem odznaczony złotym medalem za długoletnią służbę i że powinien przyjechać do Lublina, by medal odebrać. Nie pojechałem i uważałem, że sprawa jest zakończona.

Pan nie chciał medalu przyjąć?

- Tak, nie chciałem. Proszono mnie, żebym na piśmie poinformował, że odmawiam przyjęcia tego medalu, ale nie uważałem za zasadne, abym się jeszcze jakoś musiał tłumaczyć. Po prostu nie pojechałem po medal i już.

To jak to się stało, że jednak go Panu wręczono?

- 27 kwietnia była tu u nas w Białej Podlaskiej uroczystość związana z otwarciem ośrodka „Szpital domowy”. Byłem w to zaangażowany, nadzorowałem budowę i zostałem zaproszony na uroczyste otwarcie. I przy tej okazji wręczono mi ten medal. Bo na uroczystości była też pracownica Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie.

Czyli wzięto Pana z zaskoczenia?

- Dokładnie tak. Oczywiście, nie chciałem psuć tej uroczystości, dlatego nie oddałem medalu od razu. Uważałem, że byłby to nietakt i coś niewłaściwego, by psuć uroczystość, która jest w zupełnie innej sprawie. Nie chciałem wyskakiwać ze swoją osobistą opinią w tym akurat momencie. Ale gdy przeczytałem, co Andrzej Duda mówi na temat odpowiedzialności wnuków czy dzieci za działania ich ojców i pokoleń wstecz, to nabrałem pewności, że muszę ten medal oddać.

W piśmie do prezydenta pisze Pan m.in. o tym, że medal się Panu nie należy, bo Pana ojciec, który był palaczem w kotłowni, przyczyniał się do ogrzewania również tych mieszkań, w których przebywali członkowie PZPR. Pisze Pan, że trochę pod naciskiem, ale jednak uczestniczył Pan w pochodach pierwszomajowych. Czytamy tu również, że Pana sąsiadem był komendant Milicji Obywatelskiej. To pismo z dużą dawką ironii?

- Trochę tak. Chociaż wszystko, co napisałem to prawda, m.in., że chodziłem na pochody pierwszomajowe.

Pisze Pan tutaj również do prezydenta Andrzeja Dudy – „chcę sprostować pański niezamierzony błąd i zwracam medal, który, jak wnioskuję z Pana licznych wypowiedzi mi się nie należy”.

- Uważam, że medal dostałem przez pomyłkę, bo pan Andrzej Duda nic o mnie nie wie. Ktoś przedstawił propozycję i mi medal przyznano. Gdyby znano moje poglądy i moją przeszłość, to na pewno medalu bym nie dostał.

Lis pyta Dudę: Czy nadal będzie pan hańbił urząd prezydenta?

TOK FM PREMIUM