Mnóstwo oszczędzamy i rocznie produkujemy słoik śmieci. "Testowałam mech jako papier toaletowy, sodę jako szampon"
Zuzanna Piechowicz, TOK FM: Masz dwóch synów, dom, a cała twoja rodzina produkuje rocznie półlitrowy słoik śmieci. Jak to możliwe?
Bea Johnson, autorka książki "Pokochaj swój dom": Żyjemy tak od dziesięciu lat. Słoik z 2016 roku to rzeczywiście słoik półlitrowy. Udało się nam ograniczyć ilość śmieci stosując pięć prostych zasad. Po pierwsze, odmawiamy sobie tego, czego nie potrzebujemy. Po drugie, ograniczamy to, czego potrzebujemy. Po trzecie, używamy wielokrotnie tego, co mamy, wymieniliśmy wszystko, co jest jednorazowe na rzeczy wielokrotnego użytku albo używane. Po czwarte, poddajemy recyklingowi wszystko, czego nie da się ograniczyć czy wyeliminować. A po piąte, kompostujemy.
A co jest w tym półlitrowym słoiku - w twoim przenośnym koszu na śmieci?
- To są wszystkie rzeczy, których nie mogliśmy sobie odmówić, poddać recyclingowi, kompostować czy użyć ponownie. Jest tu pocztówka na papierze fotograficznym, który nie może zostać poddany recyclingowi, kawałek kasku mojego męża, naklejki z warzyw i owoców, elementy, których musieliśmy użyć do naprawy roweru, antena z konwertera energii słonecznej. Kupujemy drewniane szczoteczki do zębów - rączka jest drewniana, ale włosie nie i dlatego włosie wylądowało w słoiku. Jest tu parę rzeczy do napraw, silikon, którzy wymieniam przy zlewie co roku, jest i balon wypełniony helem, który wylądował kiedyś na naszej działce.
Po wprowadzeniu idei zero waste jak bardzo zmniejszyła się ilość produkowanych przez twoją rodzinę śmieci?
- To była drastyczna zmiana, ale mam świadomość, że nie każdy jest w stanie tak żyć. Mieszkamy w hrabstwie, w których ludzie dopuszczają się największego marnotrawstwa w całych Stanach Zjednoczonych.
Jak właściwie wygląda twoje życie? Idziesz na zakupy i...?
- Jak ludzie słyszą zero waste, to od razu się boją, co to oznacza, a nasza codzienność jest zupełnie typowa. Budzę się rano, schodzę na dół, jem musli. Tyle, że moich płatków nie kupiłam w opakowaniu, tylko przyniosłam je w torbie materiałowej. Następnie robię kanapki dzieciom do szkoły. Chleb też kupiłam bez opakowania, dodaję do niego smarowidło, które też przyniosłam we własnym słoiku, do tego owoce - znów bez opakowania. Parzę sobie herbatę - znów bez opakowania. Dzieci wychodzą do szkoły. A ja idę pod prysznic. Używam tylko jednego mydła. Myję nim włosy i całe ciało, myją się nim moje dzieci, a mąż używa go do golenia.
Następnie robię sobie makijaż. Jedyny produkt kosmetyczny, który kupuję, to krem nawilżający z filtrem. Na policzki nakładam kakao jako bronzer, a potem używam uprażonych sproszkowanych migdałów jako domowej roboty maskary. Po czym idę się ubrać. Mam tylko piętnaście sztuk ubrań, ułatwia to bardzo decyzje podejmowane rano. Po czym idę do pracy. Mój dzień wygląda pewnie tak, jak dni innych ludzi. To, co nas odróżnia, to decyzje tylko przy konsumpcji.
Ubrania kupujemy w second handach mniej więcej dwa razy do roku, ale zakupy spożywcze robimy raz na tydzień. Bierzemy materiałowe torby i szklane słoiki. Do słoików pakujemy mokre rzeczy jak ser, mięso czy ryby. A suche, jak mąka czy sól, pakujemy do toreb materiałowych.
Opierając się na wskazówkach z twojej książki, zrobiłam mały eksperyment: wzięłam słoiki, szmaciane torby i wybrałam się w te miejsca, gdzie normalnie robię zakupy. W supermarkecie bez opakowania kupiłam tylko owoce. W mięsnym namówiłam sprzedawczynię, żeby zapakowała mi mięso do moich opakowań. Pani była bardzo uprzejma, ale nieprzekonana. Najłatwiej poszło w piekarni. Niemniej to nie była najprzyjemniejsza przygoda. Jak sobie z tym radzić?
- Nie jest łatwo być pionierem. Pierwszy raz kiedy podeszłam do lady i chciałam włożyć ser do słoika, wzbudziłam spore zdziwienie. Powiedziałam, że chce ograniczyć zużycie plastiku, a sprzedawca zaśmiał się i stwierdził, że przecież przyjechałam tu w plastikowym samochodzie. Nie było to miłe. Dość często musiałam tłumaczyć, co robię. Teraz mam stałe miejsca, w których kupuje, gdzie mnie już znają.
Ale gdy idę w nowe miejsce, nie pouczam nikogo, nie wygłaszam kazań. Jak jestem w nowym miejscu, stosuję taką technikę, że nie patrzę ludziom w oczy, gdy daję im na przykład mój słoik, prosząc by mi coś do niego zapakowano. Jeśli zachowuję się tak, jakbym robiła to przez całe życie, ludzie często po prostu to przyjmują. Choć kilka razy usłyszałam, że to niezgodne z zasadami BHP.
Na początku na pewno będzie trudno, bo żyjemy w świecie, który opiera się na konsumpcjonizmie. A my chcemy być pionierami, robić coś nowego. Ale przyjęcie takiego podejścia, daje ci wiele dobrego - oszczędzasz dużo pieniędzy i czasu, a to daje siłę, żeby działać dalej.
Jeśli znajdziemy piekarnię, gdzie piekarz był sympatyczny, warto tam wrócić. Z czasem coraz więcej ludzi zapozna się z tym podejściem, przeczyta moją książkę i takie zachowanie stanie się czymś normalnym.
Zauważyłam, że w krajach, gdzie pojawia się zero waste, początkowo ludzie mają cię za dziwaka, ale z czasem staniesz się inspiracją dla innych. Są miejsca gdzie stało się to zupełnie zwyczajnym zachowaniem, w różnych krajach powstały sklepy sprzedające produkty bez opakowań. Myślę, że stanie się tak też i w Polsce.
Twoja książka wytrąciła mnie z miłego poczucia, że jestem ekologicznie w porządku, bo segreguję śmieci. Recykling nie jest odpowiedzią na wysypiska śmieci?
- Nie, nie jest. Miałam o tym przemówienie na TEDex. Ludzie wychwalają recykling, sama też byłam sama jego wielką fanką, ale w zero waste chodzi o to, żeby w ogóle nie dopuścić do naszego domu przepływu śmieci.
Problem polega na tym, że wiele śmieci, które wkładamy do kosza z recyklingiem, wcale nie zostanie mu poddane. Bo żeby śmieci były wtórnie przetworzone, potrzebny jest na nie rynek, zwłaszcza jeśli chodzi o plastik. Jest bardzo niewiele sposobów na zastosowanie przetworzonego plastiku. Co więcej, plastik można poddać recyklingowi tylko raz, maksymalnie dwa razy. Jeśli plastikową butelkę zmienimy na ławkę w parku, to nie poddamy jej już dalszemu przetworzeniu i ona wyląduje na wysypisku.
Dlatego lepiej pakować produkty w szkło, bo je można poddawać recyklingowi w nieskończoność. Z kolei papier czy karton można poddawać recyklingowi do ośmiu razy.
To zapytam jeszcze o dwa momenty funkcjonowania twojego domu, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci: co z urodzinami i co ze Świętami Bożego Narodzenia?
- Na urodziny dajemy sobie podarunki, które są doświadczeniami, a nie rzeczami. Max na urodziny dostał skok ze spadochronem, a Leo skok na bungee, a na święta sprezentowaliśmy im kurs lotów akrobatycznych. Proszę sobie wyobrazić piętnastolatka, który robi salta na niebie.
A czy wprowadzenie zero waste było trudne dla dzieci?
- Moi synowie żyją dłużej z zero waste niż bez tej filozofii. Dla nich wiele rzeczy jest automatycznych, to tak jak dorastanie w religii, w której obowiązuje konkretna dieta, nie zadaje się pewnych pytań. Przez sześć miesięcy nie używaliśmy opakowań, a moje dzieci nawet tego nie zauważyły.
Ale ja zawsze się wsłuchiwałam, czego potrzebują moje dzieci. Oczywiście na różnych etapach różne rzeczy były dla nich ważne, na przykład konkretne marki ciuchów. Dwa razy do roku kupuję ciuchy w second handach i zawsze wcześniej pytam ich, czego oczekują.
Nie chciałam, żeby potem wypomnieli mi, że nie było ciuchów z Quicksilvera czy butów Pumy. Więc starałam się właśnie takie rzeczy kupować w second handach. Moi synowie wyglądali zupełnie jak ich rówieśnicy, nikt nie wiedział, gdzie kupowane są ich ubrania, nosili je, jakby były nowe. Nie umiem przewidzieć przyszłości, ale mam nadzieję, że moi synowie również będą żyć zgodnie z takimi zasadami.
Nie wszystkie produkty było ci łatwo zdobyć.
- Były pewne przeszkody, musiałam wiele rzeczy przetestować. Niektóre rozwiązania były ekstremalne. W książce piszę o tym, jak używałam mchu zamiast papieru toaletowego, co robiłam, żeby moje usta były pełniejsze, jak starałam się myć włosy sodą, a potem płukać je octem jabłkowym. Kiedyś położyłam się koło mojego męża, a on spojrzał na mnie z obrzydzeniem i stwierdził: "Mam już tego dość, nie pachniesz seksy". Musiałam wypracować nowe rozwiązania i określić moje własne granice. Dlatego też napisałam książkę, żeby podzielić się moimi rozwiązaniami, które wypracowałam.
Okładka książki 'Pokochaj swój dom' Fot. Materiały prasowe
Tylko czy takie pojedyncze decyzje mają wpływ świat? To pytanie, które pojawia się też często przy idei bojkotu konsumenckiego. Czy twój trud nie idzie na marne, bo od waszych działań nie zniknie żadne wysypisko?
- Myślę, że już udowodniliśmy, że tak nie jest. Ale słyszeliśmy wiele razy ten zarzut. Pierwszy artykuł na temat naszego stylu życia, który ukazał się w dzienniku "New York Times" w 2010 roku, spotkał się z ostrą krytyką. Ludzie wtedy nie wiedzieli, co to jest zero waste i mieli o nas zupełnie mylne wyobrażenie. Sądzili, że jesteśmy hipisami żyjącymi w lesie, że jesteśmy strasznymi rodzicami, a ja na pewno nie golę nóg.
Dużo ludzi mówiło, że to, co robimy nie jest ważne. Nawet mój mąż kiedyś to powiedział Rzucił pracę i założył swoją firmę konsultingową. Doradza teraz największym firmom, jak działać na rzecz zrównoważonego rozwoju. Powiedział kiedyś, że to, co on robi, ma znaczenie, a to, co robimy w domu, nie przyniesie żadnego efektu, bo nie będzie miało długotrwałego efektu.
Ale się z tym nie zgadam, bo to konsument ma wpływ na to, co będzie wytwarzane. Za każdym razem, kiedy konsument kupuje produkt w opakowaniu, daje znać, że tego chce, a kiedy kupuje coś na wagę, to inwestuje w bardziej zrównoważony świat i w ten sposób możemy doprowadzić do trwałej zmiany.
Moja książka została przetłumaczona na siedemnaście języków i to, jak żyję, zainspirowało tysiące ludzi. Co więcej, niektórzy z nich otworzyli sklepy, w których sprzedaje się niezapakowane produkty, takich miejsc jest coraz więcej.
To powiedz, ile oszczędziłaś dzięki zero waste?
- Mniej więcej 40 procent wydatków. Po pierwsze, konsumujemy dużo, dużo mniej, kiedyś kupowaliśmy rzeczy, które jeszcze mieliśmy w domu. Kiedyś, jak jechałam na wycieczkę, zawsze przywoziłam pamiątki, jak przyjeżdżała teściowa, to zawsze szliśmy na zakupy i ciągle dodawaliśmy rzeczy. Teraz już tak nie robimy.
Kupujemy tylko te rzeczy, które mają coś zastąpić, które są na wymianę. Kiedy kupujemy produkty w opakowaniu, to opakowanie generuje około 15 procent kosztu. W przypadku detergentów do prania opakowanie stanowi aż 70 procent kosztów. Więc już na tym się oszczędza.
Nie wyrzucamy pieniędzy w błoto kupując rzeczy jednorazowe - to też pomaga bardzo dużo zaoszczędzić. Mamy panel słoneczny na dachu i system, który odprowadza wodę z łazienki do nawadniania naszego ogrodu. To się naprawdę opłaca.
Miałaś momenty zwątpienia albo chciałaś się wycofać?
- Tak, zwłaszcza gdy testowałam różne alternatywy dla detergentów. Testowałam kostki gliniane, płatki mydlane, przetestowałam wiele recept. Teraz jestem w stanie kupować detergenty w pudełku, więc już nie robię sama produktów do prania i czyszczenia.
Gdy próbowałam myć włosy sodą, to wyglądałam jak hipis, te włosy były strasznie tłuste, a potem. jak wróciłam do szamponu, wszyscy przyjaciele byli w szoku. Pytali, co ty zrobiłaś, a ja mogłam tylko odpowiedzieć, że po prostu umyłam włosy. Ale musiałam różne rzeczy przetestować, żeby wiedzieć, co będzie się sprawdzać w naszym życiu.
Napisałam tę książkę, żeby już inni nie musieli tego wszystkiego testować.
Jeszcze jest wiele do zrobienia - wiele ludzi wyrzuca ubrania, bo nie wie, że można je poddać recyklingowi. W second handach często unosi się brzydki zapach, ludzie nie chcą tam przychodzić, ale przecież można to zmienić. Trzeba tylko zmienić podejście do używania - kluczowe jest oddzielenie tych rzeczy, których naprawdę można użyć jeszcze raz. Sprawienie, żeby te rzeczy wyglądały ładnie i używanie tych samych narzędzi marketingowych, żeby je sprzedawać jako używane. W Lionie jest taki sklep z odzieżą używaną, który tworzy własne kolekcje i wszystko wygląda jak modny butik. Wszystko wybierane jest z ogromną starannością i ludzie chcą tam przychodzić.
Jaki powinien być pierwszy krok?
- Trzeba się nauczyć mówić "nie". Kiedy ktoś będzie chciał wam coś dać na konferencji, pomyślcie czy naprawdę tego potrzebujecie - czy potrzebujecie tej torby z gadżetami, czy potrzebujecie tych wizytówek, które ludzie wam wręczają.
Podobnie z plastikowymi reklamówkami, wystarczy nosić swoje własne szmaciane torby, nie bierzcie materiałów promocyjnych, wyrzucanie ich do śmieci to napędzanie tej machiny.
Bea Johnson Fot. Materiały prasowe
Bea Johnson prowadzi również bloga >>
Książka "Pokochaj swój dom" ukazała się w tym roku nakładem wydawnictwa Agora
-
Prace komisji ds. wpływów należy bojkotować? Miller proponuje specjalny fundusz, by zebrać pieniądze na kary
-
Janusz Kowalski chciał ścigać Donalda Tuska, ale w skład komisji weryfikacyjnej nie wejdzie. "Mam dużo do powiedzenia"
-
Moskwa po ataku dronów. Putin "robi z tego prawie że sukces". Rosjanie wyjdą na ulice? "To jednak drąży"
-
Przed "lex Tusk" chroni tylko tajemnica spowiedzi. Sędzia Markiewicz o "ruskich metodach" PiS. "Widzę ciemność!"
-
Rakieta pod Bydgoszczą - Morawiecki i Błaszczak wiedzieli od razu. "Rz" ustaliła chronologię zdarzeń
- Iga Świątek wygrała z Claire Liu. Polka w trzeciej rundzie French Open
- Kultura uczy nas, że to, co ważne, jest w głowie. Czym jest zatem intuicja?
- "Coś potwornego. Dobry przykład działania ruskiej propagandy". Morawiecki ostro o doniesieniach "Rz"
- Najnowsze premiery serialowe na Netlflix, HBO MAX i Prime Video (2.06-4.06): kontrowersyjny "Idol" i inne nowości!
- Nadawca TOK FM odwołuje się od decyzji przewodniczącego KRRiT. Publikujemy główne punkty uzasadnienia