"W internecie odbywa się festiwal samookaleczania. To odczula dzieci"
Lucyna Kucińska była gościem Hanny Zielińskiej. Tematem audycji "Dorosłe dzieci" był problem samookaleczania się dzieci. Pretekstem do rozmowy była publikacja książki Eve Ainsworth "Historia moich blizn". Jej bohaterką jest 17-latka, która się samookalecza.
- Dobrze, że pojawiła się taka publikacja. Ta książka w przystępny sposób pokazuje,co dzieje się w głowie nastolatka, co on myśli i czuje; do czego mu służy samookaleczenia. I co ważne, pokazuje jak ważna jest rola rodzica, jego obecność i zainteresowanie W Polsce praktycznie nie ma literatury dotyczącej zachowaniom autoagresywnym - mówiła Kicińska.
Dziecko kosmitów
Podkreślała, że samookaleczanie to nie jest jedynie problem dotyczący dzieci i młodzieży. - Jeśli samookaleczanie ma funkcję poradzenia sobie krótkoterminowo z jakąś trudnością, to nie ma w tym wypadku miejsca na zdobycie umiejętności radzenia sobie z problemami w sposób społecznie akceptowalnym. I taka osoba, kiedy staje się dorosła, to nagle nie zdobywa tych umiejętności. Więc zachowania autoagresywne mogą być powielane w sytuacjach trudnych, napięciowych - nawet jeśli jest się na studiach czy zakłada rodzinę. Samookalczając się taka osoba albo rozładowuje napięcie, bo nie zna innych sposobów, albo odciąga uwagę od problemów, które jej towarzyszą.
W książce "Historia moich blizn" mamy pełną rodzinę. Główna bohaterka jest dosyć blisko rodziców, w sensie fizycznym. Rodzice pracują w pubie, który mieści się na dole budynku, w którym mieszkają. Więc to nawet nie jest tak, że oni znikają na całe dnie. Ale można mówić o pewnego rodzaju niedostępność.
- To znak naszych czasów. Bo my często jesteśmy z dziećmi, ale tak naprawdę jesteśmy pogrążeni we własnych myślach; zajmujemy się własnymi sprawami. I dziecko nam przemyka przed oczami, nic o niem nie wiemy. Prowadzimy w fundacji dwa telefony: dla dzieci i młodzieży 116 111 oraz dla rodziców i nauczycieli 800 100 100. Młodzi ludzie, którzy do nas dzwonią, zwracają nam uwagę na to, że bardzo brakuje im rodziców. Nie dlatego że wyjechali za granicę, ale dlatego że nie spędzają razem czasu, nie interesują się, nie pytają. A jeśli odbywa się jakaś komunikacja z rodzicami, to jest ona bardzo zadaniowa, albo karząco-wyznaczająca działania: zrób to - tamto, pomóż mi, dlaczego znowu dostałeś czwórkę. Takie komunikaty pokazują dzieciom, że trochę nie są ważne dla rodziców. Nie jest ważne, co u nich słychać, czego potrzebują. Ważne jest tylko to, co mają zrobić, co osiągnąć.
natomiast rodzice, którzy dzwonią, często powtarzają: nie wiem, co się stało z moim dzieckiem. Trochę to wygląda tak, jakby w nocy przylecieli kosmici i podmienili dziecko, które nagle stało się zupełnie inne. A to się tak nie dzieje. Relacje i więź budujemy codziennie, na małych rzeczach. A jeśli nie budujemy, nie podejmujemy aktywności, to żadnej więzi nie będzie. Dziecko będzie się od nas oddalało.
Dzieciaki często nam mówią o tym, że bardzo starają się zwrócić uwagę rodzica na siebie, mówią o swoich problemach. Przełamują się, ale często słyszą: nie przejmuj się, weź się w garść. Są też dzieci, które nie mówią rodzicom o swoich problemach. A kiedy pytamy dlaczego, to powtarzają, że rodzice mają swoje problemy, nie będę dokładał im swoich; ja tylko nie chce żyć ale nie mogę ich tym obarczać, przecież oni tak we nie wierzą; nie mogę powiedzieć im, że w środku umieram, bo ich kompletnie tym dobiję. Bardzo często jest tak, że po jednej strony mamy rodzica, który chce pomóc, mówi nam - przez telefon, na spotkaniach - że "gdyby moje dziecko mnie potrzebowało, to się w ogień rzucę". A kiedy pytamy, czy dziecko o tym wie, to część rodziców się zamyśla, a wiele osób odpowiada: chyba pani oszalała, przecież to jest oczywiste. Jako rodzice często mamy poczucie, że dziecko o czymś wie, że ono jest o czymś przekonane, mimo tego, że mu tego nie mówiliśmy na głos, albo powiedzieliśmy to tylko raz.
Pewnie część rodziców uśmiecha się, jak mnie słyszy. Ale pod nasz numer telefonu 116 111 zadzwoniło ponad milion dzieciaków i wiele z nich powiedziało nam, że ma opory, by o problemach porozmawiać z rodzicami. Nie dlatego, że zostały odtrącone, ale dlatego, że nigdy nie usłyszały, że rodzice chcą o tym słyszeć.
Budowanie więzi z dzieckiem może się dziać w bardzo krótkim czasie, przy pomocy ważnych słów - kocham cię, możesz na mnie liczyć, jesteś dla mnie ważne. To nie zajmuje więcej niż 10 sekund. A może sprawić że dziecko powie nam o swoich problemach, które się dopiero pojawiły. Dziecko musi mieć poczucie, że może przyjść do nas nawet z tymi problemami, których nie będziemy potrafili rozwiązać.
Pytajmy, obserwujmy, rozmawiajmy
Jak odróżnić problemy faktycznie błahe od tych, które dla dziecka mają bardzo duża wagę?Wszystko, co mówi do nas dziecko, musimy uznawać za ważne. Porozmawiajmy nawet o sprawie, która wydaje nam się czymś zupełnie błahym. Musimy pamiętać że dziecko jest kimś innym niż my, ono ma zupełnie inne cechy osobowości, potrzeby, zainteresowania.
Kiedy dzieci do nas przychodzą, i mówią o swoich problemach, to najpierw przetwarzamy to przez to kim jesteśmy obecnie, przez nasze doświadczenia, wiek, wiedze i umiejętności. Trzeba to odrzucić. Dziecko jest młodsze, ma mniejsze możliwości radzenia sobie z problemem, nie ma takiego doświadczenia i możliwości poznawczych jak my. Ale też nie przetwarzajmy problemów dziecka przez nasze doświadczenia z czasów kiedy byliśmy 20-30 lat młodsi. I w przypadku podobnych problemów - jakie ma nasze dziecko - radziliśmy sobie. Nasze dzieci mogą przeżywać sytuacje, z którymi my sobie radziliśmy. Ale też mogą sobie radzić ze zdarzeniami, które dla nas były problemem. Więc pytajmy, obserwujmy, rozmawiajmy.
W książce, o której rozmawiamy, bohaterka, nastolatka zaczyna zachowywać się w sposób zagrażający zdrowiu. Jest taka charakterystyczna cecha, że nagle przestaje jej sprawiać przyjemność ulubione zajęcie: jeżdżenie na deskorolce. Widzimy więc, że nasze dziecko chowa się po kątach, zmieniło się jego zachowanie. Ale nasz kontakt z nim tak zanikł, że nawet jeśli pytamy, to ono odpowiada: nic się nie dzieje...
To trudna sytuacja. Wynika to z wieloletniego zaniedbania kontaktu z dzieckiem, mówienia, pytania. Chciałabym zwrócić się do rodziców: nie chcę oskarżać, wiem że rola rodziców jest bardzo trudne. Nikt nie pisze o tym poradników, bo książki dotyczą opieki nad małymi dziećmi, a potem jest czarna dziura. I jeszcze mówi się rodzicom, że dzieci będą wkraczały w okres buntu i musicie to zaakceptować, musicie się pogodzić z tym, że wtedy dziecko będzie was nienawidziło. A nam milion dzieci, dzięki telefonowi zaufania, powiedziało co innego. A to niemożliwe, żeby jakiś wyjątkowy milion dzieci nam się trafił. One mówią, że dla nich rodzice są ważni.
"Odklejone" dzieci
Co nam powiedziały dzieci o kwestii samookaleczania? Oprócz charakterystycznych problemów dotyczących zdrowia psychicznego, tego że dzieci samookaleczają się i towarzyszy im depresja, myśli samobójcze, samotność, jeśli poza tą kategorię wyjdziemy, to pojawia się problem kontaktów z matka i ojcem. Jeżeli nie zbudujemy relacji opartej na bezpieczeństwie i zaufaniu, to ono nie powie nam o problemach, będzie je ukrywało, tak długo aż pojawi się samookaleczanie i myśli samobójcze.
Rzeczywiście jest tak, że około 10-11 roku życia dziecko przestaje być nami "sklejone", mają więcej koleżanek i kolegów i one mają na nasze dziecko większy wpływ. Ale jeśli będziemy mieli dobrze zbudowaną więź z dzieckiem, to rówieśnicy łatwo nie przekonają go do robienia rzeczy, których my byśmy nie akceptowali.
Samookaleczanie jako strategia radzenia sobie z problemami, nie jest łatwa do zrozumienia. Skąd taka strategia przychodzi dziecku do głowy?
Dzieci wiedzą o takich zachowaniach, z plotek w szkole, no i z internetu. A dzieciaki szukają w internecie wsparcia, piszą na forach. No skoro z rodzicami nie rozmawiają, to szukają w internecie. A tam odbywa się festiwal samookaleczeń i zachowań autoagresywnych. Te internetowe treści „odczulają” młode osoby, bo przecież w mediach społecznościowych widać zdjęcia, można przeczytać o przeżyciach osób samookaleczających się. Takie osoby opisują wręcz metafizyczne stany towarzyszące takim aktom. To łatwe do wytłumaczenia. Bo w mózgu osoby, która się samookalecza jest taki wystrzał hormonów, które sprawiają, że jest chwilowe poczucie satysfakcji, że wręcz nie czuje się bólu. Ale ten ból pojawia się po chwili.
Musimy reagować
Warto pamiętać, że problem samookaleczania nie jest łatwy do zaobserwowania. Bo nie jest tak, że dzieci ranią przedramiona. Dzieci ranią części ciała, które nie są widoczne i to rodzicom trudniej zauważyć. Ale jeśli nasze dziecko zaczyna utykać, inaczej chodzić, to może być sygnał, że zaczęło się samookaleczać na stopie.
To co ważne, samookolaczenia mają to do siebie, że uzależniają. Więc takie zachowanie musi się częściej pojawiać, mózg się przyzwyczaja. Ale im częściej dochodzi do takich aktów, tym łatwiej je zauważyć. Bo dziecko ma coraz mniejszą kontrole nas tego typu zachowaniem. Często jest tak, że dzieciaki w pewnym momencie zaczynają zostawiać ślady, tropy np. zostawiają na widocznym miejscu żyletkę. Musimy wtedy zareagować. Nie można powiedzieć: zapiszę cię do psychologa. Albo jeszcze gorzej: następnym razem zapiszę cię do psychologa. Musimy szybko zareagować, bo dziecko potrzebuje pomocy. My też potrzebujemy pomocy. Warto wtedy np. skorzystać z telefonu zaufania.
wid
-
"Chiny najbardziej boją się jednego". Prof. Góralczyk zdradza, jak działa Pekin. "Przemalować, przechytrzyć"
-
"Drogi Adamie, nie możemy się doczekać". Szczerba odpowiada na pogróżki Bielana. "On lubi konfitury"
-
"Wyrzucono nas jak stare buty". Rolnicy nie odpuszczą min. Kowalczykowi. Będzie dymisja?
-
Molestował nieletnich i współpracował z SB. Kim był "bankier" Jana Pawła II? "Żył jak pączek w maśle"
-
"Profesorek na śmieciarce". Od 16 lat uczy w szkole, a teraz dorabia przy wywozie śmieci. "Podbudowuję się"
- Kiedy wypada Wielkanoc 2023?
- Siedem osób rannych podczas egzekucji komorniczej w Brzegu. Doszło do wybuchu
- Rosyjska rakieta uderzyła w blok w Zaporożu. Zełenski: Rosja ze zwierzęcą brutalnością ostrzeliwuje miasto
- Min. Moskwa chce zabierać paszporty krytykom PiS-u. "Putin też by chciał, żeby Nawalny wyjechał"
- Prowadził auto po kokainie, metamfetaminie i opiatach. Miał zakaz wsiadania za kółko