Dzieci też mają depresję i popełniają samobójstwo. Ekspertki radzą, jak rozpoznać niepokojące sygnały

Według statystyk Polska jest w niechlubnej czołówce w Europie pod względem liczby skutecznych prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży. To nie przypadek: mamy za mało psychologów i psychiatrów dziecięcych, wielu rodziców ma też, niestety, tendencję do bagatelizowania problemu.

Samobójstwa wśród dzieci to temat właściwie nieobecny w mediach, a już na pewno w ujęciu zjawiska jako problemu społecznego. Skala zjawiska jest naprawdę alarmująca: Polska jest w czołówce europejskiej, jeśli chodzi o liczbę skutecznych prób samobójczych u dzieci i młodzieży. Jakie wnioski można wyciągnąć ze statystyk dotyczących zarówno Polski jak i innych krajów europejskich? - pytał prowadzący audycję "Dość przemocy"' Paweł Sulik.

Rzeczywista skala problemu samobójstw dzieci jest jeszcze większa

- Trudno jest skomentować te statystyki, dlaczego np. w Serbii liczba prób samobójczych jest najniższa w Europie - mówiła Lucyna Kicińska, koordynatorka programu pomocy telefonicznej z fundacji "Dajemy dzieciom siłę". - Można znaleźć odpowiedź, że tam społeczeństwo oparte jest na większej komunikacji, niż aktualnie np. w Polsce, która pod względem liczby udanych prób samobójczych dzieci i młodzieży jest druga w Europie. Pierwsze miejsce mają Niemcy.

Warto zauważyć, że do statystyk trafia niewiele zarówno podjętych prób samobójczych jak i udanych prób samobójczych. W 2017 roku, jeśli chodzi o Polskę, będzie ok. 550-600 zarejestrowanych prób samobójczych, jeśli chodzi o udane próby, to może być ich 150 do 200.
Cały czas czekamy na te statystyki, są one jeszcze nieopublikowane. Warto pamiętać, że Światowa Organizacja Zdrowia mówi, iż każdą zarejestrowaną próbę samobójczą należy przemnożyć od 100 do 200 razy, żeby otrzymać realną liczbę podjętych prób

- mówiła Kicińska dodając, że w Telefonie Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, który prowadzi reprezentowana przez nią fundacja, specjaliści odbierają mnóstwo telefonów od młodych ludzi, którzy przeszli tzw. zespół suicydalny, prowadzący do próby samobójczej i podjęli próbę samobójczą, której nikt nie zauważył.

Czytaj też: Smutne fakty o leczeniu raka. Raport NIK: "Co roku Polska traci miasto wielkości Legnicy"

- To znaczy na przykład wzięli garść leków, popili alkoholem i zasnęli w piątek po południu, po czym obudzili się w sobotę po 15:00 czy 17:00, bo ta próba im się po prostu nie udała. Natomiast rodzice nie zwrócili uwagi na to, co z dzieckiem działo się przez te kilkanaście godzin myśląc: "o taki zmęczony, po szkole musiał odespać ten ciężki tydzień".

Dziewczynki próbują częściej, chłopcy są skuteczniejsi...

Kicińska opowiadała też o telefonach od dzieci, które próbują odebrać sobie życie w sposób, który jest dla nich bolesny (np. przez podcięcie sobie żył) i po prostu wycofują się, bo nie są w stanie znieść bólu. - Wycofują się w piątek a w sobotę dzwonią, że teraz rzucą się pod pociąg czy samochód: bo zdają sobie sprawę, że będzie bolało, ale będzie bolało tylko przez chwilę.

Statystyki pokazują, że na każde cztery podjęte próby samobójcze trzy podejmują dziewczynki, one po prostu częściej podejmują próby samobójcze, natomiast chłopcy, w stosunku 1:3, podejmują próby samobójcze skutecznie.
Więc jeśli chłopiec będzie w kryzysie suicydalnym sięgnie po skuteczną metodę: będzie to zatem prawdopodobnie jedna próba, jedna szansa na uratowanie dziecka, jedna szansa na zaobserwowanie tego, że dziecko jest w kryzysie i potrzebuje naszej pomocy.

- Niestety, wiele dzieci, które do nas dzwonią, mówi, że zwraca rodzicom uwagę na swój stan psychiczny, że potrzebują pomocy, niektóre wprost mówią rodzicom, że mają myśli samobójcze, ale w odpowiedzi słyszą niestety jedynie: weź się w garść, przestań tak myśleć... - mówiła ekspertka.

Jak dodawała Danuta Wieczorkiewicz psycholog, terapeutka z fundacji "Zobacz, jestem", w Polsce nadal bardzo mało mówi się o próbach samobójczych wśród dzieci i młodzieży i o próbach samobójczych w ogóle.

O tym problemie trzeba mówić dużo, głośno i umiejętnie

- Te statystyki, które pani podała, dotyczą dzieci mniej więcej od 9 do 18 lat. Liczba prób samobójczych wzrasta czterokrotnie, jeśli mówimy o młodych dorosłych, do 24., 25. roku życia. O samobójstwach w Polsce mówi się od niedawna.

My podjęliśmy taką próbę nagłośnienia tego tematu w 2016 roku, zaczęliśmy kampanię "Zobacz, znikam", która miała na celu właśnie otwarte rozmawianie o tym temacie - mówiła Wieczorkiewicz podkreślając, że edukacja społeczna w tej sprawie powinna się zacząć od obalania mitów i stereotypów dotyczących samobójstw. Np. przekonania, że osoby, które mówią, że chcą popełnić samobójstwo, wcale tego nie zrobią.

Statystyki mówią, że 80 proc. osób, które popełniły próbę samobójczą, wcześniej o tych zamiarach informowało, tylko nie zostało usłyszanych. Takim mitem jest też to, że kiedy już ktoś raz podjął próbę samobójczą i mu nie wyszło, więcej tej próby nie podejmie

- mówiła Wieczorkiewicz dodając, że rodzice często boją się rozmawiać z dziećmi na ten temat, bo czują się zakłopotani, nie wiedzą czy rozmawiać, co stanie się, jeśli zadadzą jakieś niefortunne pytanie, czy czasem nie pogorszą sytuacji.

Nie wahajmy się pójść do specjalisty

- Jeśli nie czujemy się na siłach, by poprowadzić taką rozmowę, to udajmy się czym prędzej do specjalisty. Zwłaszcza, że w tym okresie presuicydalnym pojawiają się objawy zawężenia uwagi, zaburzenia procesów poznawczych. Polega to na tym, że do osoby, która postanowiła podjąć samobójstwo nie dociera to, co mówimy. Nie mamy argumentów, które byłyby w stanie te podjętą decyzję odwrócić.

Czytaj też: "Gang młodocianych przestępczyń". Wyrok ws. brutalnych gimnazjalistek z Gdańska

Dlatego rodzice zawsze mają możliwość zadzwonić na pogotowie czy pod nr 112 albo zabrać dziecko na pogotowie czy pójść do lekarza. W każdym dużym mieście jest coś takiego jak dyżur psychiatryczny. Lepiej przecenić niż nie doszacować ryzyka popełnienia przez dziecko samobójstwa - mówiła Wieczorkiewicz podkreślając, że zaalarmować rodziców mogą różne objawy: - Każda zmiana u naszego dziecka, której nie rozumiemy, ale którą zauważamy, powinna skupić naszą uwagę i nas jako rodziców zaniepokoić - podkreślała psycholog.

To zbyt poważny problem by ulegać stereotypom

- Reaguję alergią na stwierdzenie o rzekomej "modzie" na samobójstwa - dodawała Lucyna Kicińska. - Inne takie stwierdzenie, które wywołuje u mnie alergię: "to nic, ona chce tylko zwrócić na siebie uwagę". To zwróćmy tę uwagę, bo jeśli dziecku czy osobie dorosłej potrzebny jest tak silny sygnał, jak targnięcie się na własne życie, żeby ktoś go zauważył, to znaczy, że mamy poważny problem bycia w relacji z tą osobą.

Bardzo chciałabym podbić to, co powiedziała pani Danuta: jeśli coś nas niepokoi, to nie bawmy się w diagnostę, nie bawmy się w klinicystę. Ale reagujmy, bo dziecko może nam swojego problemu nie sygnalizować wprost: bardzo dużo sytuacji dotyczących ich zdrowia psychicznego dzieci maskują, ukrywają.

Albo próbują dać sygnał wymyślając sztuczny problem, np. ze szkołą. A kiedy słyszą ten brak zainteresowania, zdanie typu: "przestań mi zawracać głowę bo gdy dorośniesz będziesz miał prawdziwe problemy" to jak dziecko ma powiedzieć o problemie z myślami samobójczymi? Boi się, że też usłyszy "weź się w garść"...

Jeśli nie czujemy się na siłach, to porozmawiajmy z dzieckiem, by wybrało się do psychologa. Tylko apeluję: jeśli obiecacie dziecku wizytę u psychologa, to zabierzcie je do niego. Nawet jeśli po jakimś czasie będziecie mieli wrażenie, że się rozmyśliło - bo może być tak, że ono swoim zachowaniem nie będzie umiało pokazać, jak bardzo tego potrzebuje. A jeśli nastąpi sytuacja kryzysowa, wezwijcie nawet pogotowie

- mówiła Kicińska.

Depresję mają także dzieci. Ale objawy mogą być inne niż u dorosłych

- Jeżeli mówimy o dochodzeniu do decyzji o samobójstwie to jest to proces, który trwa - dodawała Danuta Wieczorkiewicz. - Przede wszystkim chciałam zaznaczyć, że jest coś takiego jak depresja. I teraz być może zaskoczę naszych słuchaczy: depresję kliniczną można diagnozować od 2. roku życia i coraz więcej tej depresji pojawia się w wieku przedszkolnym.

Depresja to choroba, to nie jest terminologia w stylu "mam depresję nie mam ochoty dzisiaj iść do szkoły". Nawet jeśli wiemy co to depresja, kojarzy nam się z reguły z objawami, które są charakterystyczne po 18. roku życia, czyli dla ludzi dorosłych, jej objawy atakują 3 strefy: emocje - to płaczliwość, smutek, izolacja. To będzie też obszar związany z naszym myśleniem, chodzi o wszystkie te myśli, które prowadzą do samobójstwa i są w syndromie presuicydalnym.

Charakterystyczne w depresji myślenie to: nic się nie zmieni, nic dobrego się już nie wydarzy, nic dobrego mnie nie czeka, sytuacja w jakiej jestem jest beznadziejna i się nie zmieni, także myśli typu : jestem beznadziejny, nikt mnie nie kocha, nikt mi nie pomoże. I kiedy myślimy o depresji u osób dorosłych, to kojarzy nam się takie spowolnienie psychoruchowe, czyli ludzie, którzy nie wstają z łóżka, nie myją się.

Dzieci tak nie mają. Im dziecko jest młodsze, tym objawy jego depresji będą mniej charakterystyczne. Jeżeli dziecko się zmienia, to zawsze jest sygnał do tego, by zastanowić się, co się dzieje. Np. jeśli dziecko jest supergrzeczne i nagle zaczyna rozrabiać, to ono może mieć depresję: objawiającą się pobudzeniem psychoruchowym. Albo np. objawem depresji u dzieci są różnego rodzaju somatyzacje, czyli bóle brzuszka, głowy, nóżek.
To jest tak, że dziecko wcale nie musi mieć charakterystycznego dla dorosłych objawu depresji. Natomiast w przebiegu takiej depresji, z niecharakterystycznymi objawami, będą pojawiały się u dzieci myśli samobójcze

- mówiła Wieczorkiewicz.

- Najskuteczniejszym sposobem zdiagnozowania, że dzieje się coś niedobrego, jest obserwowanie dziecka - dodawała Lucyna Kicińska. - To jest konieczne, żebyśmy mieli dostęp do tego, by zauważyć zmianę zainteresowań dziecka, zmianę w jego kręgu rówieśniczym, byśmy zauważyli, że ono się izoluje i nie ma kontaktów, że straciło wszelkie zainteresowania i że rzeczywiście przychodzi ze szkoły i leży albo że w ogóle nie wychodzi do szkoły.

Problem w tym, że wiele dzieci, które dzwonią do nas pod numer 116 111 mówi o tym, że rodzic nie do końca ma do takiej wiedzy dostęp, bo rodzica nie ma. Więcej: nawet jeśli coś zauważą, reagują zdaniami typu "weź się w garść", "ty tylko leżysz, byś się czymś zainteresowała". Czyli że rodzic dostrzega jakąś zmianę, która powinno jego uwagę przykuć i wzbudzić niepokój, ale on stara się to zinterpretować jako lenistwo, gorsze stopnie jako niechęć do nauki, stracenie zainteresowania nauką, jako bunt młodzieńczy czy złośliwość.

Zdarza się, że jest to myślenie typu: "nie, nie, nie - mojemu dziecku to się nigdy nie przytrafi, to bardziej lenistwo niż depresja" - mówiła Kicińska, podkreślając, że do takiego sposobu reagowania przyczyniają się negatywne przekazy odnoszące się do osób chorych psychicznie, często są to przekazy medialne.

Depresja wymaga adekwatnej reakcji

- Taka osoba pokazywana jest jako ktoś gorszy, nienormalny, ktoś, kto jest słabszy - mówiła psycholog.

- Proszę państwa: jak mamy anginę, to nie ukrywamy jej przed światem, nie leczymy się na własną rękę. Nie mówimy do dziecka: "weź się w garść", jak się bardzo postarasz, to ta angina ci przejdzie - kontynuowała.

- A kiedy dziecko ma myśli samobójcze, to właśnie to słyszy. Dzieje się tak dlatego, że mamy bardzo zły odbiór społeczny chorób dotyczących zdrowia psychicznego. Musimy te stereotypy przełamywać, mówić o samobójstwie w taki sposób, żeby zachęcać do tego, by się tymi problemami i myślami zajmować - przekonywała.

Nie wolno dawać "przepisu na śmierć"

- Ale media są tak przesycone sensacją - dodawała Kicińska - że jeżeli w ogóle temat samobójstw wśród dzieci i młodzieży przedziera się do mediów, to od razu wiąże się z nim sąd, samosąd, lincz - nie wiem jak to nazwać - szukanie winnego na podstawie śmierci tego jednego konkretnego dziecka, z całkowitym pogwałceniem prywatności tej rodziny, tego dziecka...

- Jest też gloryfikowanie tej osoby, samobójstwa, pokazywanie: "on już nie wytrzymał, zrobił to, żeby lepiej się poczuć", jest to silnie zawsze zagrożone efektem Wertera: osoby, które identyfikują się z takim nastolatkiem, bo też mają taki problem, podobny do tej osoby, mogą sięgnąć po samobójstwo - mówiła ekspertka.

- Na tym polega tzw. efekt Wertera i są na to dowody, to nie jest tylko literatura, XIX- czy XVIII-wieczna książka, to współczesne zjawisko. To że w mediach pokazuje się zdjęcie, osobę, ujawnia dane, mówi o metodzie samobójstwa, wybranej przez to konkretne dziecko. Przecież to jest dawanie przepisu na śmierć! Jak mówimy, co sobie ktoś zrobił, to dajemy gotowy przepis. To naprawdę są rzeczy, które mogą popchnąć młodych ludzi do samobójstwa - przestrzegała Kicińska.

Zamiast gloryfikować, przestrzegajmy i informujmy jak problem rozwiązać

Prowadzący program pytał, co w takim razie media powinny robić, jak powinny wyglądać przekazy odnoszące się do samobójstw.

- Mogą informować w sposób, który wywoła efekt przeciwny do efektu Wertera, czyli efekt Papageno, o którym nie mówi się w ogóle. To pokazywanie, że można w takiej sytuacji sięgać po pomoc. Że są miejsca i osoby, które mogą pomagać. Światowa Organizacja Zdrowia dawno już temu, chyba w 2002 roku, wydała poradnik dla mediów jak informować o samobójstwach - mówiła Kicińska.

Czytaj też: Biedny, bo sam sobie winien? Poradź sobie w escape roomie "Ucieczka z ubóstwa"

Czego nie robić, czyli nie pokazywać zdjęcia takiej osoby, nie mówić o tym, po jaką sięgnęła metodę, nie szukać winnych, bo od tego jest sąd -  nie jesteśmy od tego, żeby kogoś linczować medialnie. Nie powinno się też mówić, jak taka osoba nazywała się, gdzie mieszkała - natomiast pokazywać, że stała się tragedia, której można zaradzić, że są psycholodzy, że są lekarze psychiatrii, którzy nie są lekarzami dla wariatów, a tak na ogół się ich potocznie nazywa - podpowiadała ekspertka.

Doświadczam tego regularnie podczas dyżurów pod telefonem zaufania, dokładnie tak słyszałam od dzieci: psycholog jest dla wariatów. Kiedy mówię o sposobach poradzenia sobie, mówię o możliwości rozmowy z psychologiem, wówczas słyszę: nie, nie, to jest dla wariatów.
Wtedy mówię: my tu jesteśmy psychologami, masz wrażenie, że traktujemy cię jak wariata? I słyszę: nie, ale to inna sytuacja. Bo rzeczywiście, czym innym jest zgeneralizowany stereotyp a czym innym osobiste doświadczenie. Tylko trudno o takie osobiste doświadczenie u młodego człowieka

- mówiła Kicińska.

Pomoc psychologa? Można jej nie doczekać...

Prowadzący rozmowę poprosił o określenie skali problemu: - Czy dużo jest młodych ludzi, którzy znaleźli gdzieś numer telefonu i zadzwonili? - pytał Paweł Sulik.

- W 2017 roku każdego dnia średnio 8 osób z myślami samobójczymi albo z planem popełnienia samobójstwa zadzwoniło pod nr 116111 - wyliczała Kicińska. - I to są te osoby, które się odezwały i ujawniły ten problem. Natomiast na pewno jest rzesza osób, które nigdy tego telefonu nie wybrały albo wybrały, ale się nie dodzwoniły, bo wszystkie linie były zajęte albo milczały bo nie były w stanie opowiedzieć o tym, co się dzieje. Nie ukrywajmy, dzwonią do nas nie tylko osoby silnie zmotywowane, z potrzebą otrzymania pomocy ale też dzieci, które bardzo się boją - i to są tzw. głuche telefony.

Dzieciom jest też trudno, nawet jeśli je zmotywujemy, pójść do psychologa, bo np. do szkolnego psychologa dziecko bardzo często nie pójdzie, bo w ponad 40 proc. polskich szkół nie ma ani psychologa ani pedagoga szkolnego, nie na 5 czy 10 godzin w miesiącu: nie ma go tam w ogóle.
Raport NIK z połowy 2016 czy 2017 roku pokazał, że maksymalny czas oczekiwania na poradę w poradni psychologiczno-pedagogicznej jeśli nie ma możliwości porozmawiania z psychologiem czy pedagogiem w szkole to 23 miesiące. Jeśli wyobrażą sobie państwo czekanie z depresją 23 miesiące na pomoc psychologa to rzeczywiście można się nie doczekać, wiem, że to okropnie brzmi, ale taka jest rzeczywistość

- mówiła Kicińska podkreślając, że problem niewystarczającej liczby psychiatrów dzieci i młodzieży to nie jest problem ostatnich dwóch czy pięciu lat, to jest problem 15 lat.

Bo, jak tłumaczyła, gdyby teraz miał być psychiatra dzieci i młodzieży, to musiałby zacząć swoją edukację 15 lat temu: najpierw skończyć studia medyczne, potem zrobić specjalizację psychiatryczną i wreszcie: specjalizację w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży, która jest bardzo trudną specjalizacją.

Wieloletnie zaniedbania

- Wydaje mi się, że to, co nie wydarzyło się przez ostatnich kilkanaście lat przyniosło właśnie ten efekt, że jesteśmy na drugim miejscu pod względem udanych prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży. Nie kształciliśmy psychiatrów, psychologów, nie tworzyliśmy miejsc pracy dla psychologów i pedagogów, dopuszczamy do tego, żeby w 40 procentach polskich szkół nie było ani pedagoga ani psychologa: to jest zatrważające! - oburzała się Kicińska.

- A czy doświadczenia pań są takie, że jeśli jest psycholog w szkole, to dziecko do niego pójdzie? - pytał Sulik.

- To bardzo zależy od osoby psychologa. Są tacy, którzy nie są szanowani czy lubiani przez dzieci ale znam psychologów czy pedagogów, do których dzieci na każdej przerwie walą drzwiami i oknami - mówiła Danuta Wieczorkiewicz.

- Natomiast nawet jeśli psycholog w szkole nie jest kimś, kogo darzy się zaufaniem, to on i tak ma niebagatelną rolę, bo np. trochę obserwuje. Może iść do nauczycielki i powiedzieć: słuchaj, Jasiek jest jakiś dziwny, porozmawiaj z jego rodzicami. Albo wejść na zebranie i powiedzieć rodzicom: proszę państwa, tutaj i tutaj mamy problem - opisywała ekspertka.

- Jest wiele przyczyn tego, że dzieci mają myśli i próby samobójcze. To są np. zawody miłosne, to są dzieci chore, np. na depresję. To przypadki dzieci, które są chore nieuleczalne albo na choroby, w których bardzo cierpią. Często mówi się o tym, że przyczyną myśli czy prób samobójczych jest odrzucenie przez grupę rówieśniczą albo przemoc rówieśnicza. I tutaj obecność psychologa albo pedagoga w szkole znowu ma niebagatelne znaczenie, bo on kształtuje bezpieczeństwo w szkole, na równi z dyrekcją - mówiła Wieczorkiewicz.

Błędy od najwcześniejszych etapów rozwoju

- 8 osób telefonujących do nas każdego dnia to zatrważająca liczba, która mówi o tym, że jest bardzo źle, jeśli chodzi o kondycję psychiczną dzieci i młodzieży - dodała Lucyna Kicińska. - Bierze się to także z takich zaniedbań profilaktycznych dotyczących pracy z dziećmi. Już od przedszkola: budowania poczucia własnej wartości, uczenia umiejętności interpersonalnych, rozwoju emocjonalnego dzieci.

- Bardzo dużo zmienia się w otoczeniu dziecka czy nastolatka na przestrzeni lat - dodawała Danuta Wieczorkiewicz. - Dziś jest internet, a 20 lat temu spotkania integracyjne mieliśmy na podwórkach. A jeśli chodziliśmy do szkoły, to najczęściej była to szkoła osiedlowa. Teraz w miastach dzieci nie bawią się na podwórkach. Osiedla są zamknięte, ale dzieci i tak na podwórka nie wychodzą, bo w większości nie mają wolnego czasu, bo spędzają go albo w szkole, albo na zajęciach dodatkowych, albo na korepetycjach.

Ta rzeczywistość dzieci się zmienia również dlatego, że internet dostarcza sposobów jak np. poradzić sobie z myślami samobójczymi. Czyli wystarczy wklikać pewne hasła i wyskakują gotowe przepisy. 20 lat temu nie mieliśmy na przykład takiej wiedzy. Ważnym symptomem dla rodziców są samookaleczenia i samouszkodzenia. Badania pokazują, że osoby, które się samouszkadzają częściej mają próby samobójcze. Warto wiedzieć, że jest to czynnik ryzyka. Bywa, że to sygnał wołania o pomoc

- dodała Wieczorkiewicz.

Lucyna Kicińska zaprasza osoby potrzebujące pomocy do skorzystania z możliwości rozmowy i fachowej porady: 

- Zapraszam rodziców, nauczycieli, profesjonalistów, wszystkich zainteresowanych dobrem dziecka do telefonu dla rodziców i nauczycieli w sprawie bezpieczeństwa dzieci 800 100 100: to telefon fundacji "Dajemy dzieciom siłę".

Codziennie od poniedziałku do piątku od 12:00 do 15:00, a wszystkie dzieci i młodzież do telefonowania pod 116 111, to telefon zaufania dla dzieci i młodzieży, który od nowego roku czynny jest od 12:00 do 2:00 w nocy.

Całej rozmowy wysłuchasz tutaj:

TOK FM PREMIUM