Twoje dziecko uczy się w przepełnionej szkole? Byłe gimnazja szukają uczniów

Nauczyciele z nowych podstawówek zachęcają rodziców, by przenosili do nich dzieci całymi klasami. Za to w najlepszych liceach może w przyszłym roku zabraknąć miejsc.

Wprowadzona w ubiegłym roku zmiana systemu edukacji spowodowała szereg problemów. Po pierwsze koszty. Wiele samorządów nie dostało na jej wprowadzenie wystarczających pieniędzy. Kwoty wydatków są różne - to kilka, a czasami nawet kilkadziesiąt milionów zł, w zależności od miasta.

Ale finanse to nie wszystko. W związku z tym, że po utworzeniu klas VII w szkołach przybyło dzieci, są placówki, w których uczniowie muszą się uczyć nawet na stołówce, bo po prostu brakuje sal, a budynek szkoły nie jest przecież z gumy.

Licea już dziś myślą o tym, co będzie za rok, we wrześniu 2019, gdy do szkół trafi podwójny rocznik, czyli absolwenci ostatnich klas gimnazjów i nowych klas VIII. Już teraz najlepsze licea ograniczają nabór tak, by w przyszłym roku nie zabrakło miejsc dla wybitnie uzdolnionych uczniów.

„Wiem, że już w tym roku będzie do nas trudniej się dostać”

- Ponieważ już teraz pracujemy na 100% swoich możliwości, ograniczamy teraz liczbę klas pierwszych po to, aby za rok zwiększyć się o dwa oddziały, by zrobić więcej miejsca dla tego podwójnego rocznika - mówi dyrektor III LO w Lublinie, Grzegorz Lech. Zdaje sobie sprawę, że w tym roku będzie się trudniej dostać do jego szkoły. Ale nie było wyjścia. - Czasami trzeba podejmować trudne decyzje. Wszystko co robimy jest podporządkowane temu, by za rok choć nieco łatwiej było tym, którym i tak będzie bardzo trudno, bo uczniów będzie dwa razy tyle - tłumaczy.

Czytaj też: Chodzi po klasach i "promuje" biało-czerwoną Polskę. Ten eksperyment pokazuje, jak łatwo zmanipulować młodzież

Nabór do liceów dopiero przed nami, ale część miast przewiduje, że może być podobnie jak w Lublinie. – Nie zakładamy ograniczania liczby oddziałów w szkołach w tym roku, ale nie mogę wykluczyć, że w poszczególnych liceach takie sytuacje będą – mówi Agnieszka Kłąb, rzeczniczka warszawskiego Urzędu Miasta. – Zrobimy wszystko, by jak najwięcej młodych ludzi mogło się dostać do upragnionego liceum – zarówno w tym, jak i w przyszłym roku - ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy, mówiąc kolokwialnie - tłumaczy.

W Krakowie już w ubiegłym roku zostało podpisane porozumienie miasta z Kuratorium Oświaty w związku z reformą edukacji. Mowa w nim m.in. o kumulacji roczników w 2019 r. - Zdecydowaliśmy, że nabór musi zostać rozłożony równomiernie, pomiędzy różne szkoły – mówi rzecznik prezydenta Krakowa, Monika Chylaszek. Chodzi o to, by nie było tak, że do części liceów pójdą tłumy, a w innych - zwłaszcza tych, które są w zespołach szkół przy gimnazjach - w ogóle nie będzie chętnych.

MEN nie widzi problemu

Tymczasem z MEN cały czas płyną głosy, że ministerstwo problemu nie widzi, lub wręcz takie, że w szkołach będzie więcej miejsc dla uczniów. Tyle że najlepsze licea nie są z gumy i tam – w związku z kumulacją - chętnych do poszczególnych klas może być dwa razy tyle. Z danych statystycznych wynika, że do liceów i techników, a także do tzw. szkół branżowych w 2019 r. będzie się chciało dostać nie 300 tys., a ponad 700 tys. młodych ludzi.

Zdaniem ekspertów koalicji "Nie dla chaosu w szkole", w 2019 r. w zdecydowanej większości szkół średnich w Polsce nie będzie szansy na uruchomienie tylu klas w poszczególnych szkołach, ile było do tej pory (chodzi o klasy dla toku 3-letniego, czyli dla absolwentów gimnazjów i dla toku 4-letniego, czyli dla absolwentów 8-letnich podstawówek). "Te szkoły mogą z wielkim wysiłkiem powołać do życia dwie, no może trzy, dodatkowe klasy, nic więcej. Na podwojenie w nich miejsc, stworzenie pełnej oferty profili, nie ma żadnych szans. To oznacza, że w r. 2019 dostać się do wyżej notowanych liceów ogólnokształcących i obleganych techników będzie o wiele trudniej, niż było dotąd. Bardzo trudno będzie też o miejsce w szkołach z tak zwanej średniej półki. Sytuację ratować będą tylko placówki, które dziś cieszą się bardzo złą renomą" - czytamy na stronie koalicji.

Będzie problem z pracą dla nauczycieli?

Podstawówki, które w związku z reformą edukacji powstały z gimnazjów, mają inny problem. W ubiegłym roku bez większych problemów utworzyły nowe klasy. W tym roku nie jest to już takie proste. 

Przed rokiem nauczyciele z gimnazjów chodzili na zebrania do okolicznych podstawówek i namawiali rodziców do przepisywania dzieci do ich nowo tworzonych szkół. Chodziło o przenoszenie nie tylko pojedynczych uczniów, ale nawet całych grup czy klas. W tym roku pojawiły się schody.

Czytaj też: Wyrzucają cudzoziemców z systemu polskiej edukacji czy tylko ułatwiają im start? Niepokojące rozporządzenie

- Obserwuję mniejsze zainteresowanie rekrutacją. W tamtym roku stworzyliśmy dwie klasy IV i dwie klasy VII, w tym roku - może jedną uda się utworzyć. Może to wynikać m.in. z niepełnej wiedzy rodziców o tym, że w tym roku również jest taka możliwość - mówi Elżbieta Bolibok, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 19 w Lublinie (wcześniej gimnazjum).

W tym sezonie nauczyciele i dyrektorzy pogimnazjalnych podstawówek raczej nie chodzili na zebrania do okolicznych "starych" szkół. Jak słyszymy, nie byli zapraszani, bo wiadomo, że każdej szkole zależy na jak największej liczbie uczniów - chodzi przecież w efekcie o pracę dla nauczycieli. W tym roku - inaczej niż przed rokiem - nie było odgórnych "wytycznych" z Wydziału Oświaty, by takie spotkania z rodzicami organizować.

Kumulacja w podstawówkach i lekcje do wieczora

Rodzice zostawiają więc dzieci w „starych” podstawówkach, nie biorąc pod uwagę np. tego, że ich pociechy mogą mieć lekcje do godz. 17, a nawet 18, na dwie
zmiany. - Nikt im na to nie otwiera oczu. A powinni wiedzieć, że gdyby się zdecydowali na przenosiny dziecka, taki uczeń miałby lekcje na jedną zmianę, do
godz. 13-14. Bo w szkołach, które powstały z gimnazjów uczniów jest niewielu i - poza wyjątkami - nie ma dwuzmianowości - mówi pani Ewa (prosi o niepodawanie nazwiska), nauczycielka matematyki z gimnazjum.

Nauczyciele przekonują, że to wpływa na naukę i na późniejsze wyniki. - Bo przecież łatwiej się uczyć do południa niż późnym popołudniem - dodają.

Do tego, w nowo powstałych szkołach łatwiej jest o miejsce w świetlicy. - Przez miesiąc czy dwa można kończyć zajęcia o godz. 18, ale na dłuższą metę to już jest dla dzieci uciążliwe. Szczególnie dla dzieci młodszych, chociaż starsze też są już zmęczone o tak później porze - mówi Adam Szymala, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 15 (powstała z gimnazjum).

Nauczyciele przekonują, że rodzice nie biorą pod uwagę czegoś jeszcze – w „starych” podstawówkach brakuje pracowni do fizyki i chemii, nie ma jak przeprowadzać doświadczeń. W byłych gimnazjach takie pracownie są, najczęściej świetnie wyposażone, dostosowane do potrzeb nauczycieli i uczniów. Niejednokrotnie jest tak, że nauczyciele ze "starych" podstawówek pożyczają pomoce naukowe do fizyki czy chemii z dotychczasowych gimnazjów.

- By nie przenosić dziecka potem, w trakcie roku szkolnego, lepiej taką decyzję podjąć już teraz. Warto przyjść, odwiedzić szkołę, poznać nauczycieli, zapytać o szczegóły. My naprawdę mamy doświadczenie w podejściu do dzieci i w przygotowywaniu ich do testów na koniec szkoły – przekonują nauczyciele z podstawówek, które powstały z gimnazjów.

TOK FM PREMIUM