Przerwała ciążę, gdy okazało się, że płód nie ma czaszki. "Zapytali, czemu nie robię zabiegu po ludzku - w Wielkiej Brytanii"

9 lat temu zdecydowała się na przerwanie ciąży. Bardzo pragnęła mieć dziecko aż do lekarskiej diagnozy: płód ma śmiertelną wadę. Po zabiegu leżała na sali sama, ale za ścianą płakały noworodki.

Pani Kamila*, mieszkanka Krakowa, mama 4-letniej Basi*, jest obecnie w kolejnej ciąży. Wie, że tym razem będzie chłopczyk. W 2008 roku zdecydowała się na zabieg przerwania ciąży. Usłyszała od lekarzy jasną, bardzo bolesną diagnozę: płód nie rozwija się prawidłowo. Przez długi czas w ogóle nie chciała o tym mówić i wracać do tego tematu - dziś, po latach, gdy biskupi żądają od polityków odebrania kobietom możliwości legalnego zabiegu, zdecydowała się na szczerą rozmowę z reporterką TOK FM.

TOK FM: Dlaczego przed laty podjęła pani decyzję o przerwaniu ciąży?

Pani Kamila, 34 lata: Pierwsze USG zrobiła mi pani doktor w Irlandii, gdzie wtedy mieszkałam. Było to w 13-14 tygodniu ciąży. Lekarka od razu skonsultowała wyniki z jeszcze jednym lekarzem - oboje nie mieli wątpliwości, że urodzę dziecko bez czaszki. Wytłumaczyli mi, że mózg i wszystkie organy rozwijały się poprawnie, ale bez zewnętrznej powłoki je chroniącej.

Co konkretnie usłyszała pani od lekarzy? W jaki sposób to pani przekazano?

- Podczas USG, gdy lekarka zorientowała się, że sytuacja jest poważna, zapytała mnie, czy jest ze mną ojciec dziecka. Zaprosiła go do gabinetu, w którym wykonane było badanie. Usłyszeliśmy diagnozę, a potem zaproszono nas do specjalnego pokoju, gdzie za chwilę przyszła lekarka i wszystko nam dokładnie wyjaśniła: na czym polega wada, z czego wynika, jakie są rokowania.

Czytaj także: "Aborcja to procedura medyczna, a nie pozwalanie czy zakazywanie" - prof. Płatek apeluje

Badania robiliśmy w Irlandii, gdzie aborcja jest całkowicie zakazana, jednak lekarze powiedzieli nam, że jeśli się zdecydujemy, to możemy ciążę usunąć za granicą, gdyż diagnoza nie pozostawia wątpliwości - dziecko umrze tuż po porodzie. Zapewnili nas, że jeśli zdecyduję się kontynuować ciążę, oni będą ją prowadzić najlepiej, jak potrafią. Następnie pozwolono nam zostać w tym pokoju tak długo, jak będzie trzeba, żeby uporać się z emocjami, zastanowić się, czy mamy jeszcze jakieś pytania, wypłakać się.

Jakie myśli miała pani w głowie, jakie emocje w sercu, po usłyszeniu tej diagnozy? 

- To była moja pierwsza ciąża. Miałam 25 lat, nie spodziewałam się, że coś może pójść nie tak. Byłam kompletnie zszokowana diagnozą, podobnie ojciec mojego dziecka. Obwiniałam siebie, że to moja wina, że mogłam się "bardziej starać", lepiej o siebie dbać. Miałam gonitwę myśli.

Wiedzieliśmy, że dziecko umrze, to zostało nam jasno powiedziane. Mogliśmy sobie tylko wyobrażać, jak bardzo by cierpiało w trakcie porodu, nie mając czaszki chroniącej mózg. Tak naprawdę mamy z mężem bardzo podobny stosunek do aborcji: wychodzimy z założenia, że nie jest to "awaryjna antykoncepcja", tylko poważny zabieg.

Czytaj także: Gretkowska o prawie do aborcji: "Kobieta w Polsce jest tabernakulum chodzącym na dwóch nogach"

Chcieliśmy tego dziecka, cieszyliśmy się z ciąży. Mimo to decyzja o jej przerwaniu była dla nas naturalna: skoro dziecko i tak nie przeżyje, bez względu na to, co zrobimy, to po co przedłużać nieuniknione?

Poza tym nie wyobrażałam sobie, że mogłabym wytrzymać ze świadomością, że ciąża nie zakończy się szczęśliwym rozwiązaniem, tylko pogrzebem. To było ponad moje siły. Dlatego spakowaliśmy walizki i w ciągu kilku dni wylądowaliśmy w Krakowie, rodzinnym mieście mojego męża.

Ile czasu minęło od momentu postawienia diagnozy do podjęcia decyzji o aborcji?

- Badanie zrobiono mi w 13-14 tygodniu, wiedzieliśmy więc, że nie mamy dużo czasu na decyzję. Tak naprawdę podjęliśmy ją tego samego dnia, po usłyszeniu diagnozy i poważnej rozmowie.

Jeśli chodzi o sam zabieg, gdzie się odbył? W jakich warunkach? Z czyim wsparciem?

- W Krakowie trafiliśmy do Kliniki na Kopernika - mieli tam wówczas najnowocześniejszy aparat USG, lekarz bardzo długo robił mi badanie, ale jego diagnoza też nie dawała żadnych szans na przeżycie dziecka. Potem z wynikami z Irlandii i z Polski musieliśmy czekać na rozpatrzenie naszego przypadku przez komisję, która ostatecznie wydała zgodę i dostałam skierowanie na terminację.

Wybraliśmy szpital niedaleko mieszkania moich teściów. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Na początku oczywiście znów USG potwierdzające diagnozę, przyjęcie do szpitala i próba wywołania porodu. Nieskuteczna. Następnego dnia zostałam uśpiona i poddana zabiegowi przerwania ciąży.

Wcześniej lekarz zapytał nas, dlaczego nie zdecydowaliśmy się na zabieg w Wielkiej Brytanii - sam stwierdził, że tam lekarze są do tego lepiej przygotowani i robią to bardziej "po ludzku". Po obudzeniu znalazłam się w sali sama. Nie była to sala  poporodowa, tylko jakaś taka, gdzie ważono i mierzono dzieci - widać, że chciano mi zapewnić prywatność na miarę możliwości szpitala.

Czy to się udało?

- Niestety nie. Tuż za drzwiami były matki z płaczącymi noworodkami. Serce mi się krajało, gdy słyszałam płacz tych dzieci. W którymś momencie do sali weszła położna z dzieckiem do ważenia. Popatrzyła na mnie i powiedziała, że w sumie to to ważenie może poczekać i wyszła.

Chyba tak chciano o mnie zadbać, widać było, że strata tej ciąży była dla mnie traumą. Jeszcze zanim zostałam wypisana ze szpitala, oboje z mężem mieliśmy spotkanie z psychologiem, który podpowiadał nam, jak radzić sobie ze stratą i żałobą.

Jak długo była pani w domu po wyjściu ze szpitala?

W domu, na zwolnieniu lekarskim, byłam po zabiegu ok. 2-3 tygodnie. Potem - mimo że miałam prawo do urlopu macierzyńskiego - wróciłam do pracy. Nie byłam w stanie wytrzymać sama w domu, musiałam się czymś zająć. Nie chciałam ciągle myśleć i rozpamiętywać, co mi się przydarzyło. Bardzo długo nie mogłam patrzeć na małe dzieci, szerokim łukiem omijałam place zabaw.

Czytaj także: Projekt Ratujmy Kobiety szanuje prawo do legalnej aborcji, jest zgodny z europejskimi standardami

Niedługo po powrocie do Irlandii pojechaliśmy odwiedzić znajomych na weekend. Oprócz nas była tam jeszcze jedna para przyjaciół męża z rocznym dzieckiem. Niestety, nie wytrzymałam i musieliśmy wrócić do domu znacznie wcześniej, niż planowaliśmy. Nie mogłam znieść widoku małego dziecka, nie mogłam patrzeć na szczęście innych. Trudno mi było, gdy nadszedł czas planowanego porodu - i do teraz co roku zastanawiam się, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby nasze pierwsze dziecko żyło. Teraz chodziłabym już na zebrania w szkole.

Moja żałoba skończyła się po prawie dwóch latach, gdy zdecydowaliśmy się na powrót do Polski na stałe i ślub. Poszliśmy na nauki przedmałżeńskie, a przy okazji do spowiedzi. Dla mnie - pierwszej spowiedzi od momentu zabiegu. I wtedy pewien bardzo mądry ksiądz powiedział coś, czego nie zapomnę, a co bardzo mi pomogło: że widać po mnie, że szczerze żałuję.

Potwierdziłam, wyjaśniając jednak, że gdybym miała decydować ponownie, zrobiłabym to samo. A on mimo wszystko dał mi rozgrzeszenie i ani jednym słowem nie oceniał naszej decyzji w kategorii "morderstwa".

Czy kiedykolwiek żałowała pani tego, że zdecydowaliście się na przerwanie ciąży?  

- Nie, nigdy nie żałowałam tej decyzji. Żałowałam, że to mi się przytrafiło: ciąża z wadami letalnymi. Ale nigdy, przenigdy nie żałowałam, że ją zakończyłam. Nie potrafiłabym patrzeć na rosnący brzuch i planować pogrzebu. To było ponad moje siły, choć przez cały czas miałam ogromne wsparcie ze strony mojego partnera.

Czy o takim przeżyciu da się choć w części zapomnieć? Czy w ogóle kobieta chce zapomnieć?

- Nie da się zapomnieć o takich doświadczeniach. To już na zawsze jest kawałek mojego życia. Ale czas sprawia, że można się pogodzić z losem, który w moim przypadku tak pokierował tą ciążą. Choć o kolejnym dziecku nie byliśmy w stanie myśleć przez wiele lat.

No właśnie, co się wydarzyło dalej w pani życiu? Bo zdecydowała się pani na kolejną ciążę.

Tak, po ponad 4 latach zdecydowaliśmy się ponownie starać o dziecko. Gdy zobaczyłam po kilku miesiącach dwa paski na teście ciążowym, byłam szczęśliwa i przerażona jednocześnie. Do 12 tygodnia, gdy miałam robione USG, żyłam w poczuciu lęku, że i tym razem też się nam nie uda. Dopiero gdy usłyszałam, że dziecko jest całe i zdrowe - kamień spadł mi z serca i rzeczywiście mogliśmy zacząć cieszyć się ciążą.

Nasza córka urodziła się zdrowa - jest teraz śliczną, rezolutną 4-latką, czekającą na brata, który rośnie w moim brzuchu, ma teraz 18 tygodni i wszystkie organy niezbędne do życia. Moja córka dowiedziała się o dzidziusiu bardzo wcześnie, w 6, może 7 tygodniu ciąży.

Powiedziałam córce, że dzidziuś zamieszkał w moim brzuchu, ale różnie to z dzidziusiami bywa, może się okazać, że nie będzie chciał z nami zamieszkać i się wyprowadzi.

Chciałam, żeby się z nami cieszyła, ale równocześnie nie chciałam, by później była rozczarowana, gdyby okazało się, że coś poszło nie tak i tym razem.

Duży był strach przed tą kolejną ciążą? Jak się z takim strachem walczy?

- Strach, że kolejne dziecko będzie nieuleczalnie chore, z wadami terminalnymi, jest paraliżujący i nie da się go zagłuszyć, wyeliminować, zapomnieć. Towarzyszy cały czas, do dnia postawienia diagnozy w kolejnej ciąży.

Usłyszałam ostatnio od lekarza, żebym się tak nie spinała w trakcie USG, bo jemu ciężko dojrzeć, czy wszystko z dzieckiem okej. Powiedziałam mu, że choćby rozum nie wiem jak kazał mi się wyluzować, to serce nie słucha i boi się nadal.

Zrozumiał, choć podkreślał kilkukrotnie, że ta pierwsza ciąża to historia, że wada na pewno się nie powtórzy. Ale w moim przypadku i tak: rozum swoje, a serce swoje.

Patrząc na to szerzej, czy aborcja zmieniła pani podejście do życia? Czy panią samą w zasadniczy sposób zmieniła?

Nie, nie sądzę. Na pewno uświadomiła mi, że nie każda ciąża kończy się szczęśliwym rozwiązaniem. Umocniła mnie też w przekonaniu, że każdy powinien mieć prawo wyboru: czy chce być rodzicem niepełnosprawnego dziecka? Czy jest w stanie zmierzyć się ze śmiercią tuż po narodzinach? Czy ciąża z gwałtu nie będzie matce przypominała o jej doświadczeniach do końca życia? To są trudne pytania, ale każdy musi sobie sam na nie odpowiedzieć, jeśli sytuacja go do tego zmusi.

A pani osobiście spotkała się z czyjejkolwiek strony z krytyką swojej decyzji? Ktoś komentował albo negował?

Cała rodzina, zarówno moja jak i męża, zna naszą sytuację. Nawet najwięksi "obrońcy życia", w tym moja siostra, zmiękli w obliczu naszej historii. Nigdy nie usłyszeliśmy od nikogo, że źle zrobiliśmy, że jesteśmy mordercami. Wręcz przeciwnie, chyba bliski kontakt z nami pokazał im, że temat aborcji nie jest czarno-biały. Podobnie przyjaciele: nigdy nie dali nam odczuć, że zrobiliśmy to dla własnej wygody.

My to zrobiliśmy, żeby się nie rozpaść psychicznie na milion kawałków. Generalnie mam wrażenie, że wielu ludzi krzyczących, że aborcja to mordowanie nienarodzonych, nigdy w życiu nie miała okazji szczerze porozmawiać z ludźmi takimi jak my - którzy wiedzieli, że ich dziecko nie przeżyje ani dnia, a decyzja o przerwaniu ciąży była tylko skróceniem cierpienia, tak rodziców, jak i dziecka.

Dziś, z perspektywy Czarnego Piątku - co pani czuje? Co podpowiada pani sumienie? Bo widziałam na pani profilu na Facebooku, że zadeklarowała pani swoje wsparcie dla demonstracji Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.

- Szlag mnie trafia, gdy po raz kolejny ludzie w Polsce próbują majstrować przy tak zwanym "kompromisie aborcyjnym".

Nikt nikogo nie zmusza do usuwania ciąż z wadami płodu, ale ani politycy, ani najwięksi krzykacze, nie mają prawa wymagać bohaterstwa od każdego.

Tym najbardziej zatwardziałym, do których żadne argumenty nie trafiają, życzę, by ich żona, córka, siostra zaszły w ciążę z wadami letalnymi. Wtedy będziemy mogli porozmawiać, bo oni staną przed taką samą decyzją, przed jaką my stanęliśmy.

W przeciwnym razie nie mamy o czym dyskutować, to jak rzucanie grochem o ścianę. Boję się tylko, że moja córka będzie dorastała w świecie, w którym życie płodu z wieloma wadami będzie stawiane wyżej niż życie i dobry stan psychiczny i fizyczny matki. To najokrutniejsza wizja rzeczywistości, jaką mogę sobie wyobrazić.

Czy na profilach społecznościowych, w tym na Facebooku, włącza się pani w dyskusje na ten temat? Chodzi mi zwłaszcza o sytuacje, gdy ktoś publicznie krytykuje kobiety, które biorą udział w protestach, broniąc prawa kobiety do wolnego wyboru ws. niechcianej ciąży.

- Staram się nie udzielać w tym temacie na Facebooku. Zrobiłam to raz, napisałam komentarz pod postem znajomej i zobaczyłam, że do niektórych ludzi nie sposób trafić.

Oni wierzą, więc wszyscy mają zachowywać się zgodnie z ich kanonem religijnym.

Tu nie ma miejsca na dyskusję. Ja wiem, że gdybym tę pierwszą ciążę donosiła i patrzyła z bliska na tragedię mojego dziecka, nie zdecydowałabym się na kolejne dzieci. Nie uniosłabym tej niepewności, lęku, dramatu. Dlatego cieszę się, że ja miałam wybór. Dzięki temu mam teraz własną rodzinę.

*Imiona - na prośbę naszej rozmówczyni - zostały zmienione.

TOK FM PREMIUM