"Pracodawca ma folwark w głowie". Boimy się solidarności i partnerskich relacji z pracownikiem?
Komisja kodyfikacyjna pracowała nad nowymi rozwiązaniami w prawie pracy przez półtora roku. W tym czasie przygotowała w sumie dwa osobne kodeksy: indywidualny i zbiorowy. Szef jednego z zespołów komisji, profesor Arkadiusz Sobczyk, mówił w TOK FM, że nowy kodeks i jego przepisy to odpowiedź na lata zaniechań w sferze prawa pracy. Przekonywał, że komisja przygotowała poważne, całościowe zmiany w kodeksie pracy, które stanowią "rewolucję" w myśleniu o pracowniku i jego prawach.
Czytaj też: Nowy kodeks pracy ma się spodobać pracodawcom. "Nie lękajcie się!" - mówi im szef komisji
Jak tłumaczył, jedną z najważniejszych proponowanych modyfikacji jest zlikwidowanie tzw. umów śmieciowych. Zasada miała być prosta - pracujesz w zakładzie - masz etat. Alternatywą miało być samozatrudnienie, ale w bardzo konkretnych przypadkach.
Propozycja nowego prawa pracy trafiła do Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w połowie marca tego roku. Wygląda jednak na to, że wyląduje w koszu.
Rząd i Solidarność mówią "nie"
Beata Mazurek, rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości, zamieściła na Twitterze wpis, z którego wynika, że jej partia nie poprze projektu nowego kodeksu pracy. Projektu nie popiera także NSZZ "Solidarność". Szef związku zapowiedział, że jeżeli nowy kodeks pracy wejdzie w życie w przedstawionej formie, dojdzie do protestów.
- Polski przedsiębiorca jest wychowany w kulcie własności prywatnej, wydaje mu się, że jest panem i władcą pewnej przestrzeni publicznej. Polscy przedsiębiorcy nie wierzą, że zniknięcie “śmieciówek” jest dobre dla wszystkich. Mówią, że łatwo ględzić o prospołecznym podejściu, kiedy się ma poduszkę kapitałową, jak na Zachodzie - komentował w audycji Świat się chwieje w TOK FM profesor Arkadiusz Sobczyk.
- Umowa zlecenie jest ośmieszająca intelektualnie. W polskim prawie istnieje zdanie mówiące o “zatrudnianiu na podstawie umowy prawa cywilnego”. To jest wstydliwe, puste. Nie zatrudnia się kupując usługi. Praca nie jest towarem. Razem coś tworzymy, później się dzielimy, nie mówmy o “kontrakcie”, tylko o włączeniu do grupy. Nie mówmy o sprzedaży tylko o współpracy między pracodawcą i pracownikiem. Rozmowa o prawie pracy językiem wymiany jest bez sensu. Ale pracodawca “z folwarkiem w głowie” nie chce widzieć pracownika jako partnera - przekonywał.
Naukowiec podkreślał, że proponowane zmiany wcale nie są radykalne, ani szkodliwe dla pracodawców.
- Ten projekt cywilizuje język rynku pracy. Jeżeli ktoś pracuje, to jest pracownikiem. Po drugie, poszerza ochronę - nadgodziny, wypoczynek itd. Ale przy tym nadal myślimy o polskim małym przedsiębiorcy, żeby go nie “przewrócić”.
Łamiemy konstytucję?
- W konstytucji napisano, że “pracownik ma prawo do corocznych, płatnych urlopów” Pracownicy na śmieciówkach nie mają urlopów. To niezgodne z konstytucją? - pytał prowadzący audycję Grzegorz Sroczyński.
- Ci ludzie powinni pozywać państwo z tzw. deliktu konstytucyjnego - przekonywał Sobczyk.
- Dlaczego obudziliśmy się, kiedy Kaczyński wziął się za sądy, a nie obudziliśmy się przez 10 czy 15 lat rozkręcania kodeksu pracy? - pytał Sroczyński.
- Polski dorobek naukowy na temat spraw socjalnych jest ubogi. Spece od konstytucji w emocji wolnościowej skupili się na sprawach politycznych. Środowisko naukowe nie chce słyszeć o dobru wspólnym - tłumaczył Sobczyk.
Lęk przed wspólnotą
Profesor Arkadiusz Sobczyk przywołał też teksty Doktora Macieja Gduli, który napisał, że klasa średnia i wyższa nie chcą solidarności. Są liberalne w myśleniu. A Kiedy ktoś myśli prywatnie, nie widzi dobra wspólnego.
-Wiele osób uważa, że dobro wspólne to “komunizm”, ten w totalitarnym rozumieniu, w którym jednostka służyła wspólnocie. Nie zauważyliśmy tego, że pojęcie wspólnoty, jest kluczowe dla państwa. Rzeczpospolita jest wspólnotą, jak mówi art. 1 konstytucji. Słowo “wspólnota” ma inny sens w przestrzeni liberalnej niż totalitarnej, ono jest dobre. Jak ktoś tego nie widzi, to pada ofiarą lęku przed tym słowem i wypiera całą resztę. I kończy się dyskusja o prawach socjalnych i solidarności społecznej - interpretował Sobczyk.
Jak mówił, mamy do czynienia z samoograniczeniami na poziomie języka. Kiedy słyszymy słowo “solidarność” to myślimy o związku zawodowym, który walczy o prawa jakiejś konkretnej grupy. Nie myślimy o “solidarności” jako o pojęciu włączającym wszystkich.