Historyk opuszcza IPN przez politykę historyczną. "Podejrzewamy, że teraz są tu ludzie związani z ONR"

Dr Adam Puławski pracował w IPN ponad 17 lat. Badał relacje polsko - żydowskie w czasie wojny. W lutym dowiedział się, że ma zostać od badań odsunięty. Jak mówi, teraz szuka się osób, które piszą pod tezę.

Pod listem w obronie cenionego pracownika IPN podpisali się m.in. prof. Norman Davis, Timothy Snyder,  prof. Barbara Engelking z Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN i prof. Paweł Machcewicz z Instytutu Studiów Politycznych PAN.

Czytaj więcej: Historycy murem za naukowcem z IPN. Badał temat Holokaustu - teraz ma zostać od tego odsunięty

Dr Adam Puławski był w ostatnich miesiącach na zwolnieniu lekarskim, bo bardzo przeżył odsunięcie go od badań. Gdy wrócił, złożył wypowiedzenie z pracy. Wcześniej nie chciał rozmawiać z dziennikarzami – teraz zgodził się na wywiad z nami.

Anna Gmiterek-Zabłocka: Szefostwo IPN zaproponowało panu pracę nie w dziale naukowym, ale w Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Dlaczego nie chciał się pan na to zgodzić?

Dr Adam Puławski: Pracując w IPN od 17 lat wiedziałem, że w Komisji nie ma czegoś takiego jak stanowisko naukowca. Mogę pisać ekspertyzy, mogę prowadzić kwerendy dla prokuratorów, ale badań robił nie będę. Dlatego byłem świadomy, że to klasyczne, urzędnicze stanowisko. A ja wcześniej opublikowałem kilkadziesiąt artykułów, ukazała się moja 600 stronicowa książka, skończyłem też drugą książkę, która jeszcze nie jest wydana.

Czyli dorobek spory. Co, pana zdaniem kierowało ludźmi, którzy odsunęli pana od dotychczasowej pracy?

Uważam, że chodzi o to, że pisząc o stosunkach polsko- żydowskich, robię to w sposób zniuansowany, przedstawiam różne strony, różne aspekty danego zjawiska. Nie pokazuję jedynie pozytywnych postaw ze strony polskiego rządu i podziemia wobec Żydów. Część czytelników moich książek uważa, że rodzi się w nich obraz traktowania Żydów przez polskie podziemie jako obywateli drugiej kategorii.  Ale to są opinie czytelników - moje zdanie jest takie, że obraz jest zniuansowany. Widocznie jednak za mało zero - jedynkowy dla władz IPN.

Czyli według niektórych, rzeczywistość wojny była czarno- biała, a u pana tych odcieni szarości jest o wiele więcej?

Dokładnie tak. Mogę się nawet zgodzić z opinią, że generalnie sprawa żydowska przez podziemie i rząd polski w Londynie była traktowana jako sprawa drugorzędna. Ale ja przedstawiam różne postawy, różne działania.

Kiedykolwiek wcześniej spotkał się pan z zastrzeżeniami do pana pracy naukowej?

Nigdy, nikt mi takich zarzutów nie stawiał. Dzięki swojej pierwszej książce byłem nominowany do dwóch nagród, miałem bardzo dobre recenzje, pisano, że nie generalizuję. Uważam, że nie było żadnych podstaw merytorycznych, aby odsunąć mnie od badań.

Wiem, że początkowo zdecydował się pan podpisać nowy zakres obowiązków.

Tak, ale po paru dniach w pracy, kiedy przekonałem się, że to będzie zwykła praca urzędnicza, uznałem, że nie ma sensu pozwolić się dalej poniżać, ani toczyć walki z IPN-em. Mam inne zadania i chcę skupić się na rzeczach pozytywnych, a w IPN przez ostatnie dwa lata skupiamy się głównie na tym, kogo odwołano, kogo przyjęto i jaka jest atmosfera w pracy.

W swojej pierwszej książce pisze pan m.in. o tym, że pewne informacje dotyczące zagłady Żydów były przez nasze władze utajniane.

 Rzeczywiście, jest jedna bardzo ważna decyzja podjęta w sierpniu 1942 roku, by utajnić jedną z najważniejszych depesz S. Roweckiego, komendanta głównego Armii Krajowej. Wrócono do tego tematu dopiero po 4-5 miesiącach, co w kontekście dynamiki zagłady było niezwykle ważne.

 Czego dotyczyła ta depesza?

 Dotyczyła skutków i zaawansowania akcji w Getcie Warszawskim. Podawała liczbę zamordowanych dotychczas Żydów w Warszawie. Pisano o tym, gdzie są mordowani i wyrażono przypuszczenie, ilu z nich przeżyje. Tymczasem dopiero w listopadzie 1942 roku te informacje ujawniono i przekazano władzom brytyjskim. Badania dotyczące tego tematu to jak sklejanie puzzli. Każdą rzecz bada się krok po kroku, tu nie ma oczywistych odpowiedzi.

Czuje się pan ofiarą obecnej władzy?

Ofiarą może nie, bo praca nie jest czymś, za co warto umierać. Poza tym samego pojęcia „ofiara” też nie chcę stosować. Ale na pewno jestem osobą, zwolnioną z powodów pozamerytorycznych, a dokładniej z powodu nowej polityki historycznej. To, co piszę, do tej nowej polityki historycznej prowadzonej przez IPN, a szerzej przez Prawo i Sprawiedliwość, nie pasuje. Bo nie opisuję ówczesnej rzeczywistości na różowo. Dla niektórych to wystarczający argument, by uznać, że moje prace są niepotrzebne. A właściwie, może i groźne?...

Dużo nerwów kosztowała pana lutowa rozmowa z szefostwem?

Dużo, bo 17 lat jednak tu pracuję, zżyłem się z wieloma ludźmi. Praca w IPN była dla mnie wielką przygodą. Gdy zostałem zarażony bakcylem nauki przez takie osoby jak Dariusz Libionka, Rafał Wnuk czy Grzegorz Motyka. Byliśmy w dyskusjach bardzo otwarci. I oni nauczyli mnie warsztatu, że w badaniu historii nie można iść na kompromis . A dziś, niestety, wiele instytucji  chce by ludzie pisali pod pewne tezy.

Prof. Dariusz Libionka stanął w pana obronie, m.in. zamieścił poruszający wpis na Facebooku. A postawy kolegów w IPN pana zaskoczyły?

To zależy. Są osoby, które zastosowały się do wytycznych nowych władz, ale są też ludzie, którzy nie godzą się z nową polityką, ale chcąc pracować, muszą uciekać w emigrację wewnętrzną. Z tymi drugimi – mam cały czas kontakt. Wiele osób jest tam moimi przyjaciółmi i tak zostanie.

Zawiódł się pan szczególnie na kimś?

Oczywiście, zawiodłem się na naczelniku Biura Badań Historycznych, Marcinie Kruszyńskim, który okazał się konformistą, zależy mu tylko na tym, by mieć to stanowisko. Nie pomógł mi w negocjowaniu jakichś warunków pozostania w IPN. Zresztą, ostatnio chyba uznał, że nie ma sensu się do mnie odzywać czy mówić „cześć” albo „dzień dobry”.

Czy prawdą jest, że w IPN pojawiają się teraz osoby, które miały związki z ONR?

Tak przypuszczamy. Jest środowisko, które nazywamy środowiskiem wojewody lubelskiego. To środowisko rzeczywiście przychodzi do IPN. Jeśli w IPN na stałe został zatrudniony Tomasz Panfil, znany z tego, że pisał, iż Żydom na początku okupacji nie było tak źle, to świadczy o tym, w jakim kierunku idzie IPN.

Jaka jest dzisiejsza polityka historyczna?

Szuka się osób, które będą pisać pod określoną tezę, które skrytykują historyków piszących w sposób zniuansowany. W programie badawczym na temat stosunków polsko - żydowskich pojawiło się dużo osób nowych, które nie mają żadnego doświadczenia. Ja przez ostatnie dwa lata, mimo, że tą tematyką zajmowałem się od dawna, nigdy nie zostałem poproszony o jakąś wypowiedź, żebym wystąpił gdzieś z ramienia IPNu. Występowały osoby, które mają określony stosunek do obecnych władz i które uprawiają politykę historyczną. Powiem też, że dziś w IPN działalność edukacyjna ogranicza się prawie wyłącznie do akcji propagandowych. Wydaje się na przykład książeczki o Żołnierzach Wyklętych, puszcza się filmy, które pokazują historię zero-jedynkową. Tak teraz wygląda edukacja w lubelskim IPN, prowadzona przez Tomasza Panfila.

Czytaj też: Historyk: "Po agresji Niemiec sytuacja Żydów nie wyglądała bardzo źle". KUL żąda wyjaśnień

TOK FM PREMIUM