"Bandyci z AK". Przeczytaj fragmenty książki Wojciecha Lady o ciemnej stronie Armii Krajowej

Najnowsza książka Lady "Bandyci z Armii Krajowej", której fragment publikujemy poniżej, to próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, ile jest prawdy w oskarżeniach skierowanych w stronę członków tej formacji.

- Terror obu okupantów był straszliwy i nie podlega to żadnej dyskusji. Rzecz w tym, że obok niego w stopniu wręcz katastrofalnym rozplenił się w okupowanym kraju pospolity bandytyzm i Polacy bardzo często padali ofiarą samych Polaków - opowiada Wojciech Lada we wstępie do swojej książki "Bandyci z Armii Krajowej".

Oto fragment rozdziału "Czekając na rezuna":

Romuald Rajs „Bury” był surowym dowódcą. Jak zeznał po wojnie jeden z członków jego oddziału, kiedyś niemal zastrzelił pewnego żołnierza, ponieważ ten zasnął na warcie. Przesadzał czy nie, „Bury” po prostu musiał taki być, jeśli chciał, by jego oddział przypominał wojsko, a nie coraz bardziej zdegenerowaną zbieraninę ludzi, którym całkiem dosłownie deptały po piętach bezpieka i oddziały NKWD. W jego skład wchodzili zresztą żołnierze znający swego dowódcę od dawna. Razem z nim tworzyli wcześniej II szwadron 5 Wileńskiej Brygady AK majora „Łupaszki”, a po jej rozwiązaniu, zgodnie, wraz z „Burym”, wstąpili do kontynuującego walkę NZW. Wkrótce rzeczywiście przystąpili do działań zbrojnych. Pod koniec grudnia 1945 roku partyzanci opanowali miasteczko Sokoły niedaleko Wysokiego Mazowieckiego, rozbroiwszy czterdziestoosobowy oddział wojska; i nie była to jedyna ich podobna akcja. Były to dobrze przeprowadzone operacje wojskowe - pokonanych żołnierzy rozbrajano, nie robiąc im krzywdy. I w tym właśnie kontekście ciąg wydarzeń, jakie rozegrały się między 29 stycznia a 2 lutego 1946 roku, pozornie sprawia wrażenie niczym niewytłumaczalnego napadu szaleństwa. Była to jednak zaplanowana akcja.

29 stycznia rano oddział „Burego” przybył do wsi Zaleszany w okolicach Hajnówki, gdzie został zakwaterowany. Po rozlokowaniu się, posiłku i krótkim odpoczynku, wczesnym popołudniem, żołnierze na rozkaz dowódcy powiadomili mieszkańców, że mają stawić się na zebranie w domu Dymitra Sacharczuka. Kiedy uznano, że wszyscy są już na miejscu, wywołano na zewnątrz szesnastoletniego syna sołtysa Łukasza Demianiuka oraz niejakiego Aleksandra Zielinkę i bez specjalnych ceregieli rozstrzelano ich. W tym też mniej więcej momencie do wnętrza domu wkroczył „Bury”, uciszył tłum wystrzałem z pistoletu i nie siląc się na dłuższe przemowy, zakomunikował mieszkańcom, że za chwilę „przestaną istnieć, a wieś zostanie spalona”. Kiedy wyszedł, żołnierze zabili drzwi gwoździami i podpalili strzechę. Od tego momentu zaczęła się rzeź. Partyzanci rozbiegli się po wsi, podpalali kolejne zabudowania i strzelali seriami do wybiegających z płonących chałup ludzi. Nie wszyscy mieszkańcy przyszli bowiem na zebranie do Sacharczuka. W płomieniach lub od kul ginęły całe rodziny - na przykład spośród bliskich Nikity Niczyporuka zginęła jego żona z trójką dzieci. W domu Leończuków spłonęło siedmiodniowe dziecko, pozostawione przez matkę, która liczyła na szybki powrót z „zebrania”, płomieni uniknęli zaś Grzegorz Leończuk i dwójka jego dzieci - trzylatek i jego sześciomiesięczny brat - ale tylko po to, by po chwili paść od serii z karabinu. Po wyjeździe partyzantów „Burego” w Zaleszanach, które były już w zasadzie zgliszczami Zaleszan, pozostało szesnaście trupów.

Początkowo wydawało się, że pacyfikacja wsi została przeprowadzona według jakiegoś planu. Po podpaleniu strzechy domu, w którym odbywało się zebranie, zgromadzonym wewnątrz mieszkańcom pozwolono się z niego wydostać. Jedne zeznania mówią wręcz, że tylne drzwi otworzył jeden z żołnierzy, inne - że jednak ustąpiły one pod naporem mieszkańców. Pewności nie mamy, wiadomo jednak, że do uciekających wówczas nie strzelano. Dalszą część pacyfikacji, a także to, co nastąpiło później, można już określić mianem orgii ludobójstwa. Jeszcze tego samego dnia, podczas przemarszu przez sąsiednią wioskę, Wólkę Wygonowską, rozstrzelano Stefana Babulewicza i Jana Ziemkiewicza, po czym podpalono wszystkie domy.
Kilka dni później w lesie nieopodal wioski Puchały Stare partyzanci wykonali egzekucję trzydziestu furmanów, którzy towarzyszyli oddziałowi. Przeżył to zdarzenie niejaki Prokop Iwacik, który opowiadał później, że po odczytaniu wyroku „w imieniu Rzeczpospolitej” „żołnierze rzucili się na furmanów, ściągnęli z nich ubrania, razem z bielizną (...) zaczęli mordować furmanów, bijąc ich obuchami siekier i kłonic wziętych z furmanek po głowach”. Po wszystkim „Bury” miał dodatkowo nakazać zmasakrowanie twarzy pomordowanych tak, żeby ich „rodzone matki nie poznały”. 
Opis brzmi niezwykle brutalnie, furman mija się jednak z prawdą. Nie wiadomo, dlaczego Iwacik kłamał – może w rzeczywistości nie widział samej egzekucji, a może po prostu dorabiał partyzantom czarną legendę. Ale przecież nie musiał tego robić – fakty były równie mroczne: trzydziestu furmanów poniosło śmierć na skutek strzału w tył głowy z bliskiej odległości.

Kolejny dzień minął bez zabójstw, nazajutrz jednak partyzanci „Burego” przystąpili do kolejnych pacyfikacji. Dowódca podzielił oddział na trzy drużyny, które miały zająć się pacyfikacją wsi Zanie, Szpaki i Końcowizna. 2 lutego wieczorem poszczególne plutony wyruszyły w kierunku swoich celów. W dwóch pierwszych wsiach scenariusz był w zasadzie identyczny. Część żołnierzy obstawiała miejscowości, uniemożliwiając mieszkańcom ucieczkę, pozostali zaś chodzili od domu do domu, podpalali strzechy – uciekających zaś albo rozstrzeliwali, albo zapędzali z powrotem w płomienie. W Szpakach miał również miejsce gwałt na jednej kobiecie, która – jak zeznała – nie stawiała oporu, gdyż chwilę wcześniej broniącą się przed gwałtem osiemnastoletnią Marię Pietruczuk bezceremonialnie postrzelono (dziewczyna zmarła kilka dni później w wyniku odniesionych ran). W Końcowiźnie byłoby prawdopodobnie tak samo – tu jednak mieszkańcy, być może wcześniej ostrzeżeni, uciekli zawczasu w las. Partyzanci ograniczyli się więc do „zabicia” samej wioski, której nazwa po ich przejściu nabrała bardzo dosłownego znaczenia. Bilans dnia 2 lutego 1946 roku wyglądał więc następująco: trzy całkowicie unicestwione wsie, dwadzieścia cztery ofiary i ośmiu rannych w Zaniach, siedem ofiar, czterech rannych i jeden gwałt w Szpakach.
Pacyfikacje były brutalne, ale nie bezmyślne. Zabijano wyłącznie ludność białoruską, w niektórych wsiach selekcjonowano wręcz budynki, oszczędzając te należące do nielicznych mieszkających tam Polaków. (...)

Co na to sam „Bury”? Zeznania zmieniał wielokrotnie, raz sugerując, że wykonywał jedynie rozkaz majora Floriana Lewickiego „Lisa”, innym razem obciążając dowódców pododdziałów. Podczas przesłuchania przez bezpiekę w grudniu 1948 roku mówił na przykład: „W styczniu 1946 roku oddział o sile około 30 ludzi pod dowództwem »Rekina«, »Wiarusa« i »Bitnego« – każdy z nich otrzymał swoje zadanie – dokonało napadu na Szpaki–Zanie, gdzie spalonych zostało kilkanaście gospodarstw, czy byli zabici tamtejsi gospodarze, tego nie wiem”.

W lutym około sześćdziesięciu ludzi pod dowództwem „Rekina” dokonało zaś napadu na wieś Zalesie-Wólka, gdzie spalono kilkanaście gospodarstw oraz zabito ludzi. Według zeznań Rajsa powyższego napadu dokonał na własną rękę „Rekin”. „Bury” cytuje przy okazji meldunek, jaki złożył mu „Rekin”, a który wyjaśnia powody spalenia wioski: „(...) doszło do zbuntowania się wsi i cała wieś nie dała jeść członkom grupy (...)”, co sam już Rajs określa „przeszkadzaniem w pracy konspiracyjnej”.
Co zaś się tyczy rozkazu od majora „Lisa” – istotnie, rozkaz taki został wydany. Po pierwsze jednak, jego treść nie pokrywa się w czasie z akcjami w Zaleszanach, Szpakach, Końcowiźnie, Wólce i Puchałach Starych – „Lis” zarządził pacyfikację terenów „południowo-wschodnich powiatu »Burza« (Bielsk Podlaski)” 20–30 września 1945 roku. Nawet wtedy jednak do żadnej pacyfikacji nie doszło, a na zachowanym egzemplarzu rozkazu jest odręczna adnotacja „Burego”: „Akcja wstrzymana”. Po drugie zaś, pacyfikacja miała dotyczyć jednostek bezpieki i jej szpicli, a kilkudniowe dzieci trudno zaliczyć do którejkolwiek z tych kategorii. Ostateczny wynik IPN-owskiego śledztwa obciąża „Burego” jednoznacznie – jak zapisano: „R. Rajs nie działał z niczyjego rozkazu”, a skutki akcji określa się wprost, jako „noszące znamiona ludobójstwa”.

I faktycznie trudno inaczej określić siedemdziesiąt dziewięć morderstw na nieuzbrojonych chłopach obojga płci w wieku od kilku dni do późnej starości dokonanych przez oddział „żołnierzy wyklętych” w ciągu kilku zaledwie dni. Ale „Bury” bynajmniej nie był pod tym względem rekordzistą.

Czytaj też: "Bury" znowu dzieli. Białoruś protestuje przeciw marszowi polskich nacjonalistów>>>

TOK FM PREMIUM