Łódź: nie ma tygodnia bez zatruć dopalaczami

W samej Łodzi na oddział toksykologii codziennie trafiają trzy, cztery osoby. - Mamy coraz więcej pacjentów, którzy przyjmują dopalacze nałogowo - alarmuje docent Anna Krakowiak, kierownik łódzkiej toksykologii.

18-letni Emil i 19-letni Rafał z Poddębic przebywają na oddziale po raz pierwszy. Wzięli buszek i voodoo. Palili na dworze, zgarnęła ich policja, a następnie pogotowie ratunkowe.

Emil :Wypaliłem to wszystko i byłem w swoim świecie. Nie słyszałem ani ludzi, ani siebie, tylko głosy tych, którzy zmarli. Biorę od miesiąca, okazyjnie. Podobno żyje się dwa razy. Mama z tatą są po rozwodzie i się mną nie interesują. Chciałbym pójść na odwyk, ale na razie kierują mnie do psychiatryka. Dlaczego biorę? Jak się traci całą rodzinę to tak jest. Rodzeństwo się ode mnie odwróciło, ojciec pije, to wolę iść na tamten świat.

Rafał : Masakra, najpierw miałem dreszcze. Potem czułem, jakbym odchodził z tego świata, ludziom na ulicach białka wychodziły z oczu. Ćpam od paru miesięcy. Dlaczego? Wpadłem w takie towarzystwo. Oni palili - też zacząłem. Ale wyjdę z tego. Mój opiekun prawny w ogóle się mną nie interesuje, rodzice nie żyją, ciotka się mnie pozbyła. Raz chciałem skakać z wiaduktu, ale kumpel mnie uratował. Jakie chciałbym mieć życie? Mieć dziesięć milionów złotych i willę, wtedy bym nie ćpał.

Anna Sapieha: Codziennie słyszymy o zatruciach dopalaczami, w Łodzi mamy szczególną sytuację...

Docent Anna Krakowiak, kierownik Oddziału Toksykologii Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi : - Tak, mamy najwięcej sklepów z dopalaczami, dlatego skala tego zjawiska ma prawo być większa niż w innych miastach. Do czerwca przyjmowaliśmy pojedyncze przypadki, od początku lipca ta liczba drastycznie wzrosła. W lipcu mieliśmy 19 pacjentów po dopalaczach, w sierpniu 37, a od początku września przyjęliśmy już 71. Codziennie trafia tu kilka osób po dopalaczach. Najczęściej są to osoby pełnoletnie do 50 roku życia. Dziesięć procent z nich nie skończyło 18 lat.

Co się zmieniło na przestrzeni tych miesięcy?

- Mamy coraz więcej pacjentów, którzy zaczynają być uzależnieni od dopalaczy. W zeszłych latach trafiały tu osoby, które przyjmowały je po raz pierwszy, w tej chwili wzrasta odsetek pacjentów, którzy przyjmują je systematycznie. Są to najczęściej pełnoletni, którzy są po konsultacjach psychiatrycznych i wymagają już przymusowego leczenia ze względu na zaburzenia psychotyczne, depresję. Jest grupa pacjentów, która do nas stale wraca. Rekordzista, 29-latek, był u nas już sześć razy.

Które specyfiki tak uzależniają?

- Pacjenci, którzy do nas powracają najczęściej są po gumi jagodach i kokolino. Ale to mogą być też np. voodoo czy speed. Każda z tych substancji prędzej czy później może prowadzić do uzależnienia.

Z jakimi objawami trafiają pacjenci, jak wygląda leczenie?

- Zawsze nam się wydawało, że to muszą być objawy typu pobudzenie, agresja, podwyższone ciśnienie, kołatanie serca, i tak jest najczęściej, ale muszę przyznać, że jest grupa dopalaczy np. voodoo, po których dolegliwości są inne. Pacjenci, którzy je zażyli zachowują się zupełnie inaczej, są spowolnieni, mają problem z porozumiewaniem się, mają drżenia mięśniowe. Dolegliwości ustępują dopiero po kilku, kilkunastu godzinach. Z reguły pacjenci przebywają tu do 2 dni. Jeżeli po tym czasie rozwiną się u pacjenta zaburzenia psychiczne: niepokój, pobudzenie, halucynacje, a my z punktu widzenia toksykologicznego nie jesteśmy już w stanie nic zrobić, odsyłamy go na oddział psychiatryczny.

Jak rozpoznajecie, że pacjent na pewno jest po dopalaczach?

- Głównie w oparciu o wywiad od pacjenta i rodziny oraz obraz kliniczny. Staramy się w oparciu o diagnostykę laboratoryjną wyeliminować zatrucie substancjami, które mogą wywoływać podobne objawy. Każdy pacjent ma rutynowe zlecane oznaczania w moczu takich substancji jak: amfetamin, marihuana, acodin, atropina, skopolamina. Jeżeli te substancje nie potwierdzają się nam w badaniach toksykologicznych, a mamy wywiad, przyjmujemy, że czynnikiem odpowiedzialnym za te objawy są składniki zawarte w dopalaczach.

Chorzy są agresywni?

- W poniedziałek pogotowie ratunkowe przywiozło dwóch młodych, agresywnych ludzi. Jeden z nich, już uzależniony, biegał po torowisku, chciał rzucić się pod tramwaj. Drugi, trafił do nas po raz kolejny, groził personelowi medycznemu pobiciem. Byliśmy zmuszeni wezwać ochroniarzy.

To musi być dla was spore obciążenie psychiczne?

- Jesteśmy zmęczeni. Pacjenci po dopalaczach wymagają od nas ogromnego wysiłku fizycznego i psychicznego, praca nas wypala. Za każdym razem kiedy na izbę przyjęć przyjeżdża pacjent po dopalaczach zapala mi się czerwona lampka, staję na baczność. Każdy dyżur od tych kilku miesięcy jest dla mnie o wiele bardziej stresujący niż rok czy dwa lata temu. Wcześniej trafiali tu głównie ludzie zatruci lekami i alkoholem, ale nie zdarzało się tylu agresywnych pacjentów. Każdorazowy skok ciśnienia, drgawki u pacjenta, jeszcze bardziej nas mobilizują, aby cały czas przy nim czuwać. Cały czas mamy przed oczami śmierć 29-latka. Żadnego objawu u pacjenta nie bagatelizujemy, bo w każdej chwili stan lekki może zmienić się w stan krytyczny.

Co będzie dalej z Emilem i Rafałem? Ci młodzi ludzie potrzebują chyba pomocy psychologicznej?

- Jeden z nich będzie przekazany na leczenie psychiatryczne. Mam nadzieję, że tam zostanie skierowany do poradni zdrowia psychicznego i zacznie się leczyć. Drugi też mówi, że jest bezradny i, że chciałby dostać jakąś pomoc. Dajemy młodym ludziom namiary na ośrodki terapii uzależnień, ale decyzja należy do nich. Często jest tak, że po trafieniu na oddział psychiatryczny, w momencie kiedy poprawi się ich stan, przerywają terapię i wychodzą ze szpitala na żądanie. Często wracają znów do nas. Problem tkwi też gdzieś indziej. To często brak motywacji i chęci do życia. Takim ludziom potrzebna jest pomoc psychologiczna, ale niestety wszystkiego nie da się załatwić w ciągu tych dwóch dni pobytu na toksykologii.

TOK FM PREMIUM