Implant w błędniku. Dziecko z bólu biło głową w ścianę. Rodzice niedosłyszących dzieci boją się wysyłać je na operacje

NFZ płaci za skomplikowaną operację, a pacjenci boją się z tego korzystać. TOK FM dotarło do grupy rodziców, którzy nie chcą by ich dzieciom wszczepiano implanty ślimakowe. Powód? Ich zdaniem operacje często robi się w pośpiechu i przytaczają przykłady tragicznych pomyłek. Rodzice wspólnie apelują od ministerstwa o wprowadzenie jednolitych procedur - jak np. monitoringu nerwu twarzowego czy wykonywanie tomografii komputerowej - które zapewniły by bezpieczeństwo ich dzieciom.

Rodzice, którzy żądają zmiany procedur, pochodzą z całej Polski, ale wszyscy są związani z ośrodkiem rehabilitacji dzieci z wadami słuchu we Wrocławiu. To tutaj przyjeżdża część małych pacjentów z wszczepionym implantami. Dyrektor ośrodka Lidia Lempart zapewnia, że implant, w zdecydowanej większości przypadków, pozwala niedosłyszącym pacjentom normalnie żyć. - Zawsze będę to powtarzać. To cudowne urządzenie, które umożliwia funkcjonowanie wielu osobom, ale tak jest wtedy, kiedy operacje są bezpieczne - mówi Lempart i dodaje: A nie zawsze są. Rodzie przeanalizowali kilkanaście przypadków z ostatnich lat i uznali, że nie podejmą ryzyka. Żądają wprowadzenia odpowiednich procedur, które sprawią, że niebezpieczeństwo w trakcie operacji będzie zminimalizowane.

Elektroda w błędniku, dziecko cierpiało

Co to za niebezpieczeństwo? Nie istnieją procedury, które nakazywałyby wykonanie określonych badań przed zabiegiem. To sprawia, że podczas zabiegu i po nim pojawiają się komplikacje.

Wrocławski ośrodek ma dokumentację dotyczącą leczenia swoich podopiecznych. To z niej poznajemy historię Alicji. Dziewczynka była operowana w Poznaniu w wieku dwóch lat. - Po zabiegu córka miała zaburzenia równowagi, wysoką temperaturę. Przed operacją normalnie chodziła, a po niej nie potrafiła nawet siedzieć - opowiada TOK FM matka dziecka, która prosi, by nie podawać jej nazwiska.

Rodzice zapewniają, że alarmowali specjalistów z kliniki w Poznaniu, ale słyszeli, że nie ma powodu do niepokoju. - Nie było też postępów w walce z głuchotą dziecka. Po kilku miesiącach wykonaliśmy badanie tomografem komputerowym, które wykazało, że czynna elektroda znajduje się w błędniku, co było źródłem wielkiego bólu dla dziewczynki - mówi dyrektor Lidia Lempart. Po 7 miesiącach reoperację wykonała klinika w Warszawie, bo natychmiastową reakcję zalecali nawet niemieccy specjaliści, których poproszono o opinię.

"Może się zdarzyć, że dojdzie do błędu"

Profesor Witold Szyfter, szef kliniki w Poznaniu, zapewnia reportera TOK FM, że jego ośrodek w każdym przypadku wykonuje badanie tomografii komputerowej, a procedury, które stosuje są oparte na europejskich standardach. - Może się okazać po operacji, że implant jest nie tam, gdzie powinien być, ale to się zdarzyło może dwa razy na 800 pacjentów, których operowaliśmy - mówi profesor i zapewnia, że wśród jego pacjentów nie było komplikacji zagrażających życiu.

Profesor Henryk Skarżyński, konsultant krajowy w dziedzinie otolaryngologii, mówi, że bez dokładnej analizy nie można wydawać sądów o czyichś zaniedbaniach - Jeśli występują określone dolegliwości trzeba jednak sprawdzić gdzie jest elektroda i czy się nie przemieściła - mówi szef ośrodka w Kajetanach.

Ktoś czegoś nie zrobił i klops

Przykład Alicji jest jednym z wielu. W dokumentacji przesłanej do ministerstwa zdrowia jest szesnaście opisanych przypadków. - Ktoś czegoś nie zrobił, zabrakło jakiegoś badania. Przez brak konkretnych procedur doszło do komplikacji - mówi Lidia Lempart.

Docieramy do rodziców Oli, która również była operowana w poznańskiej klinice. Po operacji dziewczynka miała zaburzenia równowagi i oczopląs. - Lekarze mówili, że to normalny stan pooperacyjny - relacjonuje matka dziewczynki. Po badaniu tomografem komputerowym okazało się, że nieczynna połamana elektroda znajdowała się w przedsionku, a nie w ślimaku. - Zdarzało się, że dziecko z bólu uderzało głową o podłogę - mówi kobieta i potwierdza, że reoperacji ponownie dokonał szef warszawskiej kliniki w warszawskim szpitalu przy ul. Banacha. Mimo to w dokumentacji znajdujemy przypadki obrazujące, że i w tej placówce oraz w renomowanym ośrodku w Kajetanach pod Warszawą zdarzały się pomyłki.

Lekarz decyduje, ale wcześniej nic nie musi

Światowej sławy lekarz profesor Henryk Skarżyński, który jako pierwszy przeprowadził w Polsce operację wszczepienia implantu ślimakowego, zapewnia, że aby wszczepić implant trzeba przestrzegać pewnych zasad. - Bez nich nie można podejmować żadnego kroku dotyczącego diagnozowania, operowania czy rehabilitowania pacjentów - mówi Skarżyński, ale zaznacza, że każdy przypadek trzeba analizować indywidualnie. - To lekarz decyduje w trakcie operacji, co może być wszczepione. Nie ma jednoznacznego zalecenia, że trzeba wykonywać tomografię komputerową u dzieci - mówi Skarżyński, który przyznaje, że docierały do niego informacje o pewnych komplikacjach przy wszczepianiu implantów.

Jest jednak ostrożny w ferowaniu wyroków na kolegów po fachu. - Nie nazwałbym tego uchybieniami, bo nie znalazłem dowodów - mówi.

Rodzice: my tylko chcemy, żeby było bezpiecznie

Rodzice, którzy zwracają się do ministerstwa zdrowia o wprowadzenie jednolitych procedur opartych o te, które obowiązują m.in. w Niemczech zapewniają, że w żaden sposób nie chcą wytykać lekarzom błędów. - Zależy nam po prostu, żeby operacje były bezpieczne, a wiemy, że nie zawsze są - mówi Olgierd Regdosz z Wrocławia, który przyznaje, że boi się ryzyka i nie chce wysyłać syna na operację.

Inny z rodziców Borys Fromberg opowiada, że przyjechał do kliniki w Warszawie i prosił, by w trakcie operacji prowadzić monitoring nerwu twarzowego jego dziecka. - Poprosiliśmy, żeby lekarz dał nam na piśmie, że takie badanie, które na zachodzie jest we wszystkich przypadkach stosowane, w trakcie operacji naszego dziecka będzie wykonane. Usłyszeliśmy, że gdyby lekarz chciał to robić przy każdej operacji, to operowałby jedną, a nie trzy osoby dziennie - relacjonuje mężczyzna.

Pomimo kilku prób nie udało nam się skontaktować z szefem kliniki.

Coraz więcej drogich operacji

Żądania rodziców popiera też poseł Sławomir Piechota, który sam zażądał od minister zdrowia wprowadzenia procedur. - Znam przypadki opisane przez rodziców i wysłałem do minister Ewy Kopacz interpelację w tej sprawie - mówi Piechota.

Narodowy Fundusz Zdrowia refunduje implanty w całości. Koszt takiej operacji to ponad 100 tysięcy złotych. Z dokumentacji funduszu wynika, że z roku na rok zwiększa się liczba zabiegów. W 2009 roku było 533, a rok później już 639. - To wspaniale, że ta liczba rośnie, ale boimy się, że to jest jedna z przyczyn zaniedbań, bo wkrada się pośpiech - mówi Lidia Lempart, która dodaje, że wśród dzieci które do niej trafiają, aż 13 procent ma różnego rodzaju powikłania.

Nikt nie prowadzi jednak statystyk dotyczących ogólnej liczby przypadków, w których wystąpiły komplikacje wynikające z przebiegu leczenia. Lekarze zgodnie twierdzą, że są to rzadkie incydenty.

Rzecznik Ministerstwa Zdrowia mówi, że resort musi się przyjrzeć opisanym w liście rodziców problemom i rozważyć, co ewentualnie w tej sytuacji zrobić.

Więcej o sprawie na antenie radia TOK FM

Gnijąca salonka Gomułki... Niezwykłe cmentarzysko samolotów [FOTO] >>

TOK FM PREMIUM