Stawiszyński: Wybierając takie czy inne ubranie, produkt albo środek transportu, nie pomożemy planecie. Nie mamy takiej mocy
A zatem - kto jest za odpowiedzialny za katastrofę klimatyczną?
Pasażer, który, zamiast wybrać jakiś inny środek transportu albo w ogóle zrezygnować z przemieszczania się, postanowił jednak poszybować w przestworza na pokładzie wielkiej stalowej machiny emitującej do atmosfery pokaźne ilości dwutlenku węgla?
Kierowca, który właśnie zakupił sporych rozmiarów samochód, wyposażony w silnik bynajmniej nie elektryczny, ba, nawet nie hybrydowy?
Para decydująca się na drugie albo trzecie dziecko, mimo oczywistej świadomości, że każdy dodatkowy człowiek jest dla klimatu dodatkowym obciążeniem?
Klient którejś z wykwintnych restauracji, który zamiast posiłku wegetariańskiego zamawia swojego ulubionego steka, albo klient którejś z regularnych sieciówek, który zamiast jakiejś roślinnej alternatywy wybiera swojego ulubionego podwójnego cheesburgera?
No właśnie - czy to oni są odpowiedzialni za zbliżającą się wielkimi krokami katastrofę, która - jak wskazują najnowsze przewidywania - wydarzy się mniej więcej za 30 lat (o ile, rzecz jasna, w porę się nie opamiętamy i nie odwrócimy destrukcyjnych trendów)?
Kto jest za to odpowiedzialny? Ty i ja?
Cóż, jeśli oni faktycznie ponoszą w tej materii odpowiedzialność, to ponosimy ją także ja i Ty. Za każdym razem, kiedy nie wrzucamy starannie posegregowanych śmieci do odpowiedniego pojemnika; za każdym razem, kiedy wybieramy się gdzieś za pośrednictwem wehikułu napędzanego paliwem; za każdym razem, kiedy przynosimy do domu zakupy w foliowych torebkach; za każdym razem, kiedy nie korzystamy z biodegradowalnych, opakowań; za każdym razem kiedy wybieramy zwykły produkt zamiast wariantu opatrzonego etykietą "eko".
Słowem, za każdym razem, kiedy dokonujemy takich legalnych i sankcjonowanych społecznie wyborów albo korzystamy z takich legalnych i powszechnie dostępnych towarów oraz usług, które nie są rekomendowane przez organizacje pozarządowe albo ekspertów zajmujących się sprawą klimatu. Na przykład Setha Wynesa i Kimberly A. Nicholas, autorów głośnego raportu opublikowanego przed dwoma laty na łamach czasopisma Environmental Research Letters, w którym sformułowano następujący zestaw zaleceń dla jednostek: przestań latać samolotami, ogranicz liczbę dzieci, sprzedaj samochód, przejdź na wegetarianizm.
Z pewnością wielu z was albo już zastosowało się do tych wytycznych, albo zamierza się do nich zastosować, albo też zna jakieś osoby, które się zastosowały, a następnie poinformowały o tym innych za pośrednictwem portali społecznościowych. Moda na ekologiczny styl życia rozprzestrzenia się równie intensywnie, co informacje o zbliżającej się katastrofie. Przynajmniej w wielkich miastach. Przynajmniej w określonych grupach społecznych. Bo powiedzmy sobie szczerze - żeby codziennie zaopatrywać się w żywność z certyfikatem eko i w ogóle, żeby móc korzystać ze sporej części tego przebogatego asortymentu artykułów i usług przyjaznych środowisku, trzeba mieć po pierwsze odpowiednią ilość pieniędzy, a po drugie odpowiednią ilość czasu. To zaś są przywileje dostępne w dzisiejszym świecie dalece nie wszystkim.
Wszystkich jednak - zarówno stałych klientów sklepów ze zdrową żywnością, jak i stałych klientów dyskontów oraz barów z fastfoodem - w równym stopniu dotykają już teraz i dotkną w przyszłości opłakane skutki kryzysu klimatycznego.
Dlatego właśnie pytam: kto jest za to odpowiedzialny?
Podejście do zmian klimatu a zapatrywania polityczne
Poczucie, że się dokonuje wyborów konsumenckich, od których zależy przyszłość planety, jest bez wątpienia budujące. Czy jednak nie staje się ono dzisiaj jeszcze jednym orężem w wojnie kulturowej? Jeszcze jednym symbolem grupowej przynależności? Jeszcze jednym tożsamościowym rekwizytem, z pomocą którego można utwierdzić się w swoich przekonaniach i zyskać aprobatę członków własnej grupy?
Tego rodzaju, nazwijmy to, psychologiczne funkcje stylów życia, pozostają bez związku - chciałbym to wyraźnie podkreślić - z ich realną wartością czy też realnymi konsekwencjami. Różne nasze zachowania czy wybory mogą z jednej strony tak czy inaczej oddziaływać na środowisko. Z drugiej natomiast spełniać określone funkcje, zupełnie ze środowiskiem niezwiązane. Bez wątpienia w przypadku, o którym tutaj mówimy, również tak jest.
W swojej najnowszej książce "Nowe Oświecenie" Steven Pinker przytacza badania, z których wynika, że przekonania dotyczące wpływu działalności człowieka na stan klimatu - a zatem faktu potwierdzonego empirycznie, co do którego panuje w nauce powszechny konsensus - rozkładają się dokładnie wedle zapatrywań... politycznych. Osoby o poglądach raczej liberalnych i lewicowych przyjmują je do wiadomości, osoby o poglądach raczej konserwatywnych i prawicowych - nie przyjmują. Przy czym - i to jest dopiero interesujące - nie wiąże się to w żaden intuicyjny sposób z poziomem wykształcenia czy zrozumienia zjawisk klimatycznych. W szczególności - osoby uznające istnienie zmian klimatycznych często nie rozumieją na czym one de facto polegają, natomiast osoby negujące istnienie takich zmian wykazują się często całkiem zadowalającą wiedzą na temat środowiska naturalnego.
Dlaczego tak jest? Dan Kahan, obficie cytowany przez Pinkera profesor prawa z Uniwersytetu Yale, twierdzi wprost, że określone przekonania stały się w dzisiejszym świecie symbolem przynależności kulturowej. Ludzie głoszą te przekonania - i realizują związane z nimi praktyki - nie po to, żeby wyrazić to, co wiedzą, tylko po to, żeby zamanifestować kim są.
Dlatego właśnie nie każdy, kto propaguje przekonania racjonalne i naukowo uzasadnione, robi to w sposób racjonalny; i nie każdy kto propaguje przekonania irracjonalne, choćby osobliwe teorie spiskowe, jest człowiekiem pozbawionym jakichś intelektualnych czy merytorycznych kompetencji.
Rzeczywistość, zwłaszcza rzeczywistość ludzkich motywacji i wyobrażeń, jest jednak zdecydowanie bardziej skomplikowana.
Indywidualna odpowiedzialność
Zdecydowanie bardziej skomplikowana jest także kwestia naszej indywidualnej odpowiedzialności za zmiany klimatyczne.
Wedle wspólnego raportu organizacji CDP i Climate Accountability Institute, 71 proc. całej emisji gazów cieplarnianych w ostatnich trzydziestu latach jest dziełem stu wielkich firm. Funkcjonują one w określonym prawnym, politycznym i społecznym otoczeniu. Posiadają odpowiednie zezwolenia, atesty, ich działania realizowane są w zgodzie z istniejącymi przepisami. Wszystko odbywa się tutaj zatem w pełni legalnie, podobnie jak legalny jest ruch lotniczy i samochodowy, a także rynek obrotu tymi urządzeniami.
O tym zaś, co jest legalne, a co nielegalne, decydują politycy, w szczególności - ustawodawcy. Nie operują oni oczywiście w próżni, choć często w ten właśnie sposób starają się sami zaprezentować. Na ich decyzje, a więc na kształt uchwalanego przez nich prawa, istotny wpływ mają także potężne organizacje lobbystyczne, reprezentujące interesy wspomnianych wielkich korporacji. W te sprawy angażowane są naprawdę gigantyczne pieniądze. Przedstawicielom tych organizacji - takie jest żelazne prawo biznesu w ustroju kapitalistycznym - zależy przede wszystkim na jak największym zysku. Zależy do tego stopnia, że zapominają zupełnie o pewnej banalnej prawdzie: kiedy ta planeta stanie się niezdatna dla homo sapiens, ich zyski momentalnie spadną do zera.
No ale, jak powiedzieliśmy już wcześniej - człowiek wcale nie jest istotą racjonalną.
Interesy wielkich firm
Czy jednak nie jest racjonalnie sądzić, że w niewątpliwym interesie owych stu firm, które nadal w najlepsze emitują do atmosfery ponad 70 proc. wszystkich gazów cieplarnianych, leży podtrzymywanie w nas poczucia, że to właśnie ja i Ty jesteśmy za stan środowiska odpowiedzialni? Że to nasze indywidualne wybory - czy kupić to albo tamto; czy wsiąść w samolot, który bez nas i tak odleci; czy zamówić w restauracji takie czy inne danie - są w sprawie katastrofy klimatycznej jeśli nawet nie decydujące, to w każdym razie całkiem istotne?
Czy w interesie tych wielkich firm, a także polityków, którzy, w zamian za określone benefity, piszą prawo pod dyktando lobbystów, nie leżą przypadkiem te wszystkie jałowe wojny kulturowe, w których się pogrążamy? Z dumą prezentując kolejne akty ekologicznego umartwienia, a następnie z wyraźnie nadmiarowym moralistycznym zapałem gromiąc wszystkich, którzy nie praktykują rozlicznych samowyrzeczeń z tym samym zaangażowaniem, co my? Otóż jestem przekonany, że jak najbardziej leży. I że to wcale nie jest przypadek - to osobliwe przemieszczenie dyskusji o klimacie w sferę prywatnych wyborów, w sferę indywidualnych stylów życia.
To ostatecznie klasyczny neoliberalny manewr - przenieść cały ciężar na jednostkę i jej prywatne wybory; wytworzyć w niej poczucie, że jest kowalem swojego losu; że jest w pełni odpowiedzialna za kształt swojego życia; za własne położenie w hierarchii społecznej; za swój sukces albo porażkę; a ostatnio - jakby tego wszystkiego było mało - także za całą planetę.
Jaką rolę pełni tego rodzaju przemieszczenie? Przede wszystkim maskuje systemową naturę problemów. Wycisza znaczenie czynników strukturalnych, społecznych i politycznych, determinujących nasze losy w stopniu znacznie większym aniżeli suma naszych indywidualnych wyborów, które przecież także w ogromnym stopniu są warunkowane przez czynniki zewnętrzne. I w ten właśnie sposób wspiera status quo. W ten sposób powiększa szanse systemu na przetrwanie w niezmiennej postaci, bo pozbawia jednostki wszelkich narzędzi do zbiorowego wysiłku na rzecz autentycznej zmiany. Zamiast tego zamyka je w prywatnych światach, wyposaża w iluzję sprawczości, odwraca ich uwagę od realnych ośrodków władzy i realnych sił organizujących rzeczywistość społeczno-ekonomiczną. Na łamach Guardiana pisał o tym jakiś czas temu Martin Lukacs.
"Wybierając takie czy inne ubranie, produkt, albo środek transportu, nie pomożemy planecie"
Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie zachęcam do dezynwoltury, rozrzutności i ostentacyjnej kontestacji ekologicznego stylu życia. Przeciwnie - ma on mnóstwo zalet, nie tylko zdrowotnych. Niemniej - wybierając takie czy inne ubranie, produkt, albo środek transportu, nie pomożemy planecie. Nie mamy takiej mocy. Nie jesteśmy aż tak ważni, aż tak istotni w ekonomice zbawienia Ziemi. Tutaj potrzebna jest prawdziwa rewolucja. Potrzebne są realne i daleko idące zmiany w prawie, które ograniczą absurdalne aspiracje wielkich podmiotów gospodarczych. Po prostu, to czy jutro wsiądę czy nie wsiądę do jakiegoś samolotu nie ma większego znaczenia dla stanu środowiska. Natomiast kształt prawa regulującego działalność firm lotniczych - owszem. Analogicznie - to, co jutro zjem albo w co zapakuję kanapki, jest w zasadzie zaniedbywalne. Ale przepisy wyznaczające pole możliwości działania wielkich koncernów produkujących żywność - wręcz przeciwnie.
Jednym słowem, styl życia to sprawa z pewnością ważna, ale warto ją postrzegać w należytych proporcjach.
Pobierz Aplikację TOK FM, słuchaj i testuj przez dwa tygodnie:
-
Radlin jak śląskie Pompeje? Mieszkańcy żądają wyjaśnień. "Nie wiemy, co na nas spadło"
-
PiS boi się "Zielonej granicy"? "To nie Holland zrobiła z polskich funkcjonariuszy bandytów"
-
Generał Skrzypczak poruszony doniesieniami o inwigilacji. "Nie wiem, czym sobie zasłużyłem"
-
Co Błaszczak ujawnił w spocie, a co przemilczał? Ekspert odsłania kulisy manipulacji PiS
-
Księża zorganizowali imprezę z męską prostytutką. Interweniowało pogotowie i policja
- Kinga Gajewska po zatrzymaniu dostała wsparcie od policjantów. "Było im strasznie przykro za to co się stało"
- Ukraina i Słowacja dogadały się w sprawie zboża. Kijów cofa skargę do WTO
- "Nie umią w te klocki". Sienkiewicz o błędach PiS w relacjach z Ukrainą
- MSWiA robi konkurencję Holland? Przed "Zieloną granicą" pojawi się rządowy spot
- Rząd opozycji zgrilluje PiS? "Wyborcy mają obiecane igrzyska i je dostaną" [podcast DZIEŃ PO WYBORACH]