"Gdy Baran mówił, że komputer może mieć rozmiary "pudełka do butów', nie wierzyli mu" [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Wojciech Orliński w nowej książce "Człowiek, który wynalazł internet" opisuje historię Paula Barana, dzięki któremu w 1969 roku w Kalifornii uruchomiono pierwsze łącze internetowe. Baran przewidział nawet zakupy przez internet i telekonferencję. Prezentujemy fragment książki.
Zobacz wideo

W latach 1960–1962 Baran odbył kilkadziesiąt podróży na Wschodnie Wybrzeże, by przekonywać różne instytucje badawcze, rządowe i wojskowe do swojego projektu. Od szefów AT&T słyszał w kółko zapewnienia: „Synu, to nie zadziała, bo...”. Po powrocie do Los Angeles siadał więc do maszyny i pisał publikację, w której odpierał dany zarzut. A potem znów leciał na wschód, żeby zaprezentować swoje argumenty i poznać kolejną przyczynę, dla której rozproszona sieć komputerowa nie ma prawa działać.
Jak potem wspominał, spotkania z AT&T nie były całkiem nieprzyjemne. Traktowano go tam z uprzejmą wyższością. Zarząd korporacji uważał, że młody inżynier po prostu nie rozumie, jak działa telekomunikacja. AT&T zafundowało mu nawet udział w serii seminariów o łączności, które zajęły kilka tygodni, a wykładowców było aż dziewięćdziesięciu czterech. Na koniec padło pytanie: „Synu, czy teraz już rozumiesz, dlaczego to nie może działać?”. Ku ogromnemu rozczarowaniu dżentelmenów z Broadwayu Baran odpowiedział rezolutnym „nie”.


Eksperci z AT&T, z którymi się stykał, nie byli do koń- ca świadomi postępów w projektowaniu nowoczesnych komputerów z wykorzystaniem tranzystorów i układów scalonych. Wyobrażali sobie wielkie szafy z mnóstwem awaryjnych lamp próżniowych – bo tak przecież w 1961 roku wyglądał typowy komputer.
Gdy Baran mówił im, że komputer o odpowiedniej mocy obliczeniowej może dziś mieć rozmiary „pudełka do butów”, nie wierzyli mu. Musiał im do najdrobniejszego detalu opisać zawartość tego pudełka. Wspominał, że bardzo pomocny okazał się Ed David, kolega z RAND Corporation, który potrafił wszystko rozpisać na konkretne numery części do zamówienia z katalogu Western Electric (ówczesnego monopolisty na wytwarzanie podzespołów telekomunikacyjnych)208.
Wszystko to, nawiasem mówiąc, tylko potwierdza tezę, że to właśnie Paula Barana można uznać za ojca internetu. Prawna definicja wynalazcy wymaga, żeby przedstawił rozwiązanie, które z jednej strony nie jest oczywiste dla jego kolegów po fachu, a z drugiej jest możliwe do wykonania za pomocą już istniejących części i narzędzi. Ogólny opis „połączmy jakieś komputery jakimiś kablami” nie wystarczy. A skoro najwybitniejsi fachowcy od telekomunikacji w USA uznali propozycję Barana za herezję, on zaś w odpowiedzi przedstawił im detaliczne schematy dające się opisać przez konkretne części dostępne na rynku – oba kryteria spełniał z nawiązką. 


Większość wspomnień Barana na temat jego bojów z AT&T pochodzi z wywiadów udzielanych kilkadziesiąt lat później. Zachowała się jednak jego robocza notatka z wyjazdu na Wschodnie Wybrzeże z czerwca 1961 roku: Generał John Bestic poprosił mnie, żebym powtórzył dla jego sztabu swoje przemówienie z AFAG [Air Force Advisory Group – przyp. WO] na temat rozproszonej łączności. Obecność ograniczono dla szarż od pułkownika wzwyż. Wystąpienie przyjęto dość dobrze, zwłaszcza wśród tych, którzy byli na poprzednim spotkaniu. Im częściej ktoś słyszy tę propozycję, tym łatwiej wzbudzić jego entuzjazm. To jak w Alicji w Krainie Czarów – wszystko, co powtórzono trzy razy, staje się prawdą. Pułkownik Bob Ferguson powie- dział, że uważa, że koncepcja rozproszonej sieci wydaje mu się na tyle sensowna, że jest gotów wydać QOR [Qualitative Operational Requirement – przyp. WO], jak tylko my będziemy gotowi.


Później jednak Baran udał się do Bell Labs, gdzie trwały właśnie prace nad pierwszym systemem cyfrowej modulacji o kryptonimie T1. Wspominał, że najczęściej słyszał, iż jego projekt „nie ma prawa działać”, od wysokiej rangą kadry kierowniczej związanej właśnie z tym systemem. Prawdopodobnie chodzi o Kenny’ego Fultza, któremu poświęcił w tej notatce osobny fragment: Potem udałem się do pana Kenny’ego Fultza z Inżynierii Sieci w Murray Hill. Omówiłem, co chcemy zrobić z cyfrowymi wzmacniaczami T1 w naszych obwodach, a jego pierwszą odpowiedzią było: „To niemożliwe!”. Spytałem, „dlaczego to niemożliwe”, a on odpowiedział: „bo tych części nie zaprojektowano do takiego celu”. Powiedziałem: „czy my tu łamiemy jakieś prawo fizyki?”. Myślał i myślał, i myślał i w końcu niechętnie odpowiedział: „Chyba nie, ale tych części nie zaprojektowano do takiego celu”. Wtedy po- prosiłem go o podanie jakichś dobrych powodów, dla których to nie zadziała.


Tu następuje lista pięciu problemów, typu „te kable do siebie nie pasują, nie znajdziecie takich przejściówek” albo „zakłócenia w tym obwodzie będą się sprzęgać”. Towarzyszą im komentarze Barana, typu „sprawdzić w katalogu Western Electric” albo „Jack Carne, który od dwudziestu lat pracuje w telefonii, powiedział mi, że to bzdura”. I na koniec konkluzja: „Podsumowując, Fultz nie podał żadnej jednoznacznej przyczyny, dla której nasza koncepcja nie mogłaby zadziałać. Podsunął nam jednak kilka kwestii, które musimy jak najszybciej wyjaśnić”.

TOK FM PREMIUM