Czy "Smoleńsk" to film Krauzego? "Nie ja byłem dyrygentem, nie ja rozdawałem role"

"Tworząc postać dziennikarki, myślałem o Katarzynie Kolendzie-Zaleskiej. To ona jest autorką strasznych słów: "Prawda już została ustalona, żadne fakty jej nie zmienią". To, co powiedziała, jest szczytem podłości" - mówi Antoni Krauze. Z wywiadu dla "DGP" wynika, że reżyser nie miał wpływu na wiele decyzji. Nie wie np. dlaczego w napisach pojawia się nazwisko kuzyna braci Kaczyńskich.

Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas Przy nazwisku Jana Marii Tomaszewskiego pojawia się informacja "konsultant ds. obyczajowych". Antoni Krauze pytany o szczegóły odpowiada: "Nie mam pojęcia. Nie układałem napisów końcowych".

I odsyła Magdalenę Rigamontii do producenta filmu.

Ale Maciej Pawlicki, który przed wyborami stał się "twarzą" protestów frankowiczów i kandydował do Sejmu z listy PiS, to znacznie więcej niż producent. Z rozmowy Rigamonti z Antonim Krauze wyłania się obraz osoby, która w wielu momentach mogła mieć większy wpływ na kształt 'Smoleńska" niż sam reżyser.

"To nie ja"

Krauze deklaruje jednoznacznie: "Podczas pracy nad tym filmem nie ja byłem dyrygentem, nie ja rozdawałem role. Bardzo szybko rolę dyrygenta przejął producent filmu".

Zapewnia, że choć nie wiedział o umieszczeniu w napisach końcowych nazwiska kuzyna braci Kaczyńskich, to na pewno Jan Maria Tomaszewski nie miał wpływu na obsadę. A to właśnie jego partnerka - Beata Fido - zagrała w filmie główną rolę.

"Miałem do wyboru kilka aktorek i wydało mi się, że Beata jest do roli dziennikarki najlepsza" - przekonuje Antoni Krauze.

Postać, którą zagrała Fido, reżyser wzorował na Katarzynie Kolendzie-Zaleskiej z TVN. "To ona jest autorką tych strasznych słów: Prawda już została ustalona, żadne fakty jej nie zmienią. To, co wtedy powiedziała, jest szczytem podłości" - ocenił.

"To nie mój pomysł"

Okazuje się, że reżyser nie jest też autorem sceny z końca filmu. "Ofiary katastrofy smoleńskiej z parą prezydencką na czele witają się w pana filmie z żołnierzami zamordowanymi przez Sowietów w Katyniu. Strasznie to grube. To był pana pomysł?" - pyta Magdalena Rigamonti.

Krauze nie kryje, że to nie on wymyślił, ale nie ujawnia też, kto wpadł na taki pomysł. "Jak wszystko w tym filmie biorę to na siebie. Bo ta scena była prapoczątkiem myślenia o tym filmie. Oni, którzy lecieli 10 kwietnia do Katynia, musieli się po tym wszystkim spotkać z tymi, do których lecieli" - ocenia reżyser filmu "Smoleńsk".

"Nie ma dyskusji"

Antoni Krauze nigdy nie krył, że jest zwolennikiem teorii, że w katastrofa prezydenckiego samolotu to nie był wypadek.

"Przecież każdy przy zdrowych zmysłach wie, że tak nie wygląda samolot, który uderzy w ziemię, tylko rozpadł się w powietrzu. Został zniszczony wybuchem. Wystarczy spojrzeć na tego typu dowody, żeby wiedzieć, że cała wersja oficjalna zaprzecza podstawowym zasadom fizyki. Koniec. Nie ma dyskusji" - mówił w rozmowie z Rigamontii, pokazując dziennikarce zdjęcie z miejsca katastrofy.

Przyznaje, że jeśli chodzi o wiedzę o samolotach jest "laikiem", ale "wiele" się dowiedział, pracując nad filmem.

Uroczysta premiera "Smoleńska" odbyła się w poniedziałek 5 września, Do kin film trafia dziś.

Zobacz wideo

"Bronił krzyża, zagrał w "Smoleńsku" - teraz dostał posadę w rządowej agencji">>>

TOK FM PREMIUM