Pożar w londyńskim metrze. "Cokolwiek ustalą policja i służby, dwie rzeczy warto podkreślić już teraz"
Publicysta w swoim najnowszym wpisie w "Polityce" odniósł się do dzisiejszej eksplozji w londyńskim metrze. Do zdarzenia doszło na stacji Parsons Green. Według BBC przyczyną wybuchu była amatorska bomba. Policja nazywa je "incydentem terrorystycznym".
To żadne pocieszenie dla poparzonych w metrze na stacji Parsons Green i ich rodzin, jednak jeśli hipoteza o pojedynczym chałupniku się potwierdzi, byłby to znak, że zorganizowany terroryzm na razie nie jest w stanie uderzyć, a może w ogóle słabnie na Wyspach
- ocenia dziennikarz i przyznaje, że w ciągu pół roku już drugi raz kontaktował się z rodziną mieszkającą w Londynie z pytaniem, czy wszystko z nimi w porządku. Dodaje także, że to, że nie było masakry, nie znaczy, że zamach celu jednak nie osiągnął.
Gdy uciekający ludzie tratują się w przerażeniu, a (prawdopodobnie) nieujęty jeszcze sprawca pożaru może gdzieś w pubie nad szklanką piwa ogląda swoje dzieło w telewizji, strach przezeń posiany zbiera psychologiczne żniwo
- podkreśla.
Zobacz także: Szostkiewicz pastwi się nad polską gościnnością. "Kraj, w którym hajluje się, opluwa muzułmankę"
Zdaniem dziennikarza warto też pamiętać o tym, że londyńczycy do atmosfery zagrożenia terrorystycznego przyzwyczajeni są co najmniej od czasu zamachów bombowych IRA. Jego zdaniem: "to na wielki plus".
Natomiast na wielki minus wypada ocenić fakt, że wielka torba mogła zostać wniesiona w godzinach porannego szczytu do metra, a jej właściciel mógł wyjść bezpiecznie z wagonu i ze stacji. Gdzie były służby ochrony i personel?