Wyjechał po marcu '68. "To ulica wygnała nas z Polski. Nie politycy, ale zwykli ludzie"
- Nikt nas jednak nie zatrzymywał - mówi w rozmowie z TOK FM.
Marian Marzyński, Polak o żydowskich korzeniach, w 1968 roku pracował w telewizji. Był popularnym dziennikarzem, osobą rozpoznawalną - jak sam mówi "celebrytą". Prowadził program "Turniej miast".
Mimo to, będąc u szczytu kariery, razem z żoną zdecydowali, że wyjeżdżają. Mieli dość antysemickiej nagonki, przemówień Gomułki z hasłem "Syjoniści do Syjonu" czy plakatów na ulicach i w zakładach pracy. Nie chcieli, by w takiej rzeczywistości dorastał ich syn. Wyjechali najpierw do Danii, a ostatecznie - do USA.
Historię swojej wędrówki i przygody z filmem nasz rozmówca opisał niedawno w książce "Kino-ja. Życie w kadrach filmowych".
Wojna i pobyt w getcie
Do dziś dobrze to pamięta. Był dzieckiem, gdy trafił do warszawskiego getta. Udało mu się z niego uciec, ale takich historii, takich przeżyć, takich obrazów się nie zapomina. Jak sam mówi, po ucieczce z getta zaopiekował się nim katolicki ksiądz.
Żydowskie pochodzenie po wojnie, przez lata nie miało znaczenia. Był Polakiem, żył tak jak inni. Do czasu. Gdy nastał 1968 rok.
Któregoś dnia po kolacji w domku fińskim mój ojczym Daneczek, matka Broneczka, żona Grażyna i ja oglądaliśmy telewizję, a w niej Gomułkę, który mówił, że po wygranej przez Izrael wojnie sześciodniowej z sowieckim sojusznikiem, Egiptem, pojawiła się w Polsce piąta kolumna imperalistycznego syjonizmu, i że obywatele polscy pochodzenia żydowskiego powinni zadeklarować swoją lojalność wobec Polski Ludowej, a jeśli nie czują się tu dobrze, kraj mogą opuścić. Klasie robotniczej wkładano w ręce transparenty, których treści nie rozumiała: Syjoniści do Syjamu*.
Decyzję o tym, że wyjeżdżają pan Marian z żoną, podjęli na autostradzie w Niemczech, gdy wracali z podróży.
Zatrzymali się na kawę, zaczęli rozmawiać. Żona Grażyna nie miała wątpliwości, że w Polsce w tym momencie nie ma dla nich przyszłości. Pan Marian był jednak początkowo innego zdania, wierzył, że sytuacja w kraju niebawem się zmieni, a trudności miną.
Nie "Marzyński" a "Marzyciel" powinieneś się nazywać - mówiła Grażyna - pojęcia nie masz o polskim antysemityzmie, a ja pamiętam, co się mówiło o Żydach w okolicy ulicy Władysława IV w Gdyni; jak się stąd nie ruszymy, kochana Marysiu, to zgniotą cię tu jak muchę palcem na ścianie.
Wyjazdy? - Każda historia była inna, ale to, co było wspólnym mianownikiem wszystkich emigracyjnych wyjazdów to wrażenie, że nam zaciśnięto na szyi jakąś pętlę - mówi Marzyński.
Jak dodaje, wielu osobom wszystko się zawaliło - natomiast on sam ostatecznie wyszedł z założenia, że świat stoi przed nim otworem. Był ryzykantem, podjął to wyzwanie. Nie chciał dłużej żyć w atmosferze nagonki, fałszu i zakłamania.
W 1968 roku towarzysze wyrzucili również z partii mojego ojczyma Daniela (oryginalne imię Dawid), który musiał iść na wczesną emeryturę, bo jako były członek przedwojennej, socjalistycznej partii żydowskiej Poalej - Syjon - Lewica, okazywał pogardliwy stosunek do swoich polskich podwładnych w Instytucie Techniki Budowlanej.
Marian Marzyński wyjechał z paszportem turystycznym - do tej pory dostawał go bez przeszkód, tak się też stało i tym razem. Oficjalnie, razem z żoną, mieli jechać turystycznie do Francji - pojechali do Danii, gdzie była już pierwsza grupa żydowskich emigrantów marcowych. Dołączyli do nich. Poprosili o azyl.
Co zabrali? Klamerki do bielizny, rzeźby, bagnet do szaszłyków
Rodzina, razem z psem jamnikiem, wyjechała z Polski samochodem. Auto było zapakowane niemal po dach.
Wzięli to, co uznali, że może się przydać. I kieliszki, i rzeźby, i tasak. Wszystko zostało oficjalnie spisane, na liście, która się zachowała, są 293 pozycje, a wśród nich m.in.: "scierki 25 sztuk; nożyce do cięcia drobiu 1 sztuka; tłuczki do kartofli 2 sztuki; bagnet na szaszłyki; spinacze do wieszania bielizny 50 sztuk; karty do gry 2 talie".
- To może wydawać się komiczne - zabierać do Danii wieszaki na bieliznę albo bagnet do szaszłyków, ale to pokazuje nasz nastrój. Nie wiedzieliśmy, czy będzie nas stać kiedykolwiek na szaszłyki, czy na klamerki do wieszania bielizny - mówi nasz rozmówca.
Z dokumentami podróży w rękach, świadczącymi, że nie jesteśmy obywatelami Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, pojechaliśmy odebrać od stolarza lift, wielką skrzynię, w której miało się pomieścić nasze mienie przesiedleńcze. Skrzynia zaadresowana była do Kopenhagi, ale na pytanie, dokąd się wyjeżdżało, trzeba było odpowiadać: do Izraela.
- To była jedna z największych fars politycznych w historii świata. Dlatego myśmy dostali prawo azylu - bo mieliśmy dokumenty podróży, które mówiły, kim my nie jesteśmy. "Posiadacz niniejszego dokumentu nie jest obywatelem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej" - mówi Marzyński.
Nasz rozmówca przyznaje, że, mimo że mieli w Polsce wielu znajomych i przyjaciół, nikt ich nie zatrzymywał.
- Była cisza, wszyscy się bali o tym rozmawiać. Nawet najbliżsi koledzy z liceum, którzy wiedzieli, dlaczego wyjeżdżamy, przychodzili do nas i starali się rozmawiać o czymś zupełnie innym. To był temat tabu - mówi Marzyński. Jak dodaje, nie padła prośba "zostańcie". - To było niemożliwe, dlatego, że większość z nich również chciałaby z Polski wyjechać, tylko ich problem polegał na tym, że nie byli Żydami. To był w pewnym sensie przywilej. Niektórzy płacili nawet pieniądze, by się ożenić z Żydówką i móc wyjechać. Paradoks tego marca jest niewyobrażalny. Wszystko jest kłamstwem, wszystko jest mistyfikacją i odbija się w tym lustrze cały absurd systemu komunistycznego. Absurd rządu, który decyduje, kim ludzie mają być, co mają robić, na czym polega szczęście - mówi reżyser.
"Celnik, szukając brylantów, wkładał mu rękę do tyłka"
Reżyser wspomina, że na granicy w Cieszynie akurat oni nie mieli problemów z wyjazdem, nikt ich nie przeszukiwał. Celnicy poznali bowiem redaktora z telewizji, bo wcześniej uczestniczyli w "Turnieju miast". Było więc miłe spotkanie na granicy przy kawie, rozmowy, wspomnienia, uśmiechy. Inni emigranci mieli zdecydowanie gorzej.
Pierwszy wyjechał nasz przyjaciel i mój szef w radiu i w telewizji, Andrzej Kamiński, żydowsko - szwajcarski komunista, który 15 lat wcześniej wyemigrował do Polski, żeby budować tu socjalizm(...) Potem dowiedzieliśmy się, że na stacji granicznej w Zebrzydowicach w drodze do Izraela, celnik, szukając brylantów, wkładał mu rękę do tyłka. Nie wiem, czy wtedy używano już plastikowych rękawiczek.
Rodzina w Kopenhadze trafia na statek, na którym są już inni żydowscy emigranci marcowi. Na statku nie ma przyjaźni, wzajemnych relacji i wzruszeń. Wszyscy są niby razem, ale tak naprawdę jakby oddzielnie. Emocje są ogromne.
- Każdy jest tam w swojej sprawie, każdy kontakt z jakimś Duńczykiem - jest przedmiotem zazdrości. Nie chodzi o to, żeby mnie było dobrze, ale o to, żeby tobie było źle - to wszystko jest w tych ludziach. Każdy każdego śledzi i każdy każdemu zazdrości - mówi Marzyński.
Na statku powstaje jego film "Skibet" (co w języku duńskim znaczy "statek") - o tych, którzy musieli opuścić Polskę jako "syjoniści".
Po wyjeździe z Polski nie ma do niej powrotu, nawet na chwilę. Gdy żona pana Mariana chce pojechać na pogrzeb ojca, początkowo - jak się okazuje, przez pomyłkę - dostaje wizę. Ale niemal od razu zgoda zostanie cofnięta, a pani Grażyna słyszy, że o wizie nie ma mowy, bo jest jedną z osób, które wyjechały w ramach "fali".
Kto stał za antysemicką nagonką? Komuniści? "Nie, zwykli ludzie"
Gdy pytamy pana Mariana o projekt uchwały senatu na 50. rocznicę wydarzeń Marca'68, w którym znalazło się sformułowanie, że za antysemicką nagonką stali komuniści, słyszymy:
- Najstraszliwszą rzeczą było nie to, co powiedział Gomułka, który bał się, że straci władzę i był pod ciśnieniem przeciwników politycznych, bo miał żonę Żydówkę. Ważniejsze było to, że następnego dnia na wiecach w zakładach pracy wywieszono transparenty "Precz z Żydami", "Żydzi do Palestyny", "Syjoniści do Syjamu".
To nas wygnało z Polski - polska ulica. Szlachetność polska nas w Polsce trzymała - szlachetność, czyli ludzie, którzy ratowali życie Żydom takim, jak ja. Wygnała nas natomiast podłość Polaków - tego się baliśmy. Myśmy się nie bali Gomułki - mówi Marian Marzyński.
Czytaj też: "Żaryn swojej wiedzy używa w celach propagandowych". Dosadny komentarz ws. uchwały o Marcu'68>>>
Ostatecznie z Danii trafił do Stanów Zjednoczonych i tam razem z rodziną osiadł na stałe. Jest reżyserem, kręci filmy, uczy studentów. Wykładał m.in. w renomowanej szkole filmowej Rhode Island School of Design, a jego uczniem był m.in. światowej sławy amerykański reżyser, Gus van Sant. Marian Marzyński odniósł szereg sukcesów jako dokumentalista w USA (nagrody Emmy, m.in. za dokument o katastrofie lotniczej).
*Cytaty pochodzą z autobiograficznego albumu Mariana Marzyńskiego, zatytułowanego " kino-ja. życie w kadrach filmowych", która ukazała się w 2017 roku nakładem krakowskiego wydawnictwa Universitas.
Zobacz także: Marzec'68. 'Po przemówieniu Gomułki ojciec położył się na tapczanie, odwrócił do ściany i przeleżał w bezruchu kilka dni'
-
Nagły zwrot Niemiec. "Traktują Ukrainę jako zasób"
-
Spór o religię w lubelskim liceum. "Mamy się tłumaczyć?". Rodzice oburzeni, dyrekcja dementuje
-
Marsz Miliona Serc osłabi Trzecią Drogę? "Największe zagrożenie dla obecnej opozycji"
-
Marsz Miliona Serc mają zobaczyć dwie grupy wyborców. "Komunikaty są precyzyjnie adresowane"
-
Wyborcy Trzeciej Drogi popierają decyzję liderów o braku udziału w Marszu Miliona Serc. "To mnie przekonało"
- Marsz Miliona Serc bez liderów Trzeciej Drogi. "To nie musi być błąd"
- "Bezpardonowy roast Tuska". Konwencja PiS i spot z wulgaryzmami, czyli jak wzbudzić "wstręt, odrazę wobec opozycji"
- Donald Tusk na finał Marszu Miliona Serc z obietnicą i mocnym apelem. "Proszę was na wszystkie świętości"
- "Nie powiem, o co walczymy, tylko o co chodzi". Konwencja PiS bez obietnic i zaskoczeń
- Terlecki z pogardą o Marszu Miliona Serc. "To zabolało" - usłyszał reporter TOK FM od uczestników