Prezes nadużył uprawnień wobec stewardess? "Dałam rządowi czas na reakcję. I nic się nie zdarzyło"

- Jestem przygotowana na proces, bo mam zeznania świadków - mówi stewardesa i działaczka związkowa, zwolniona niedawno z LOT-u, Monika Żelazik. Chodzi o oskarżenia pod adresem prezesa narodowego przewoźnika.

Monika Żelazik, szefowa Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego, została zwolniona z pracy na początku czerwca.

Miesiąc wcześniej w Locie miał się odbyć strajk. Ostatecznie do protestu nie doszło. Władze narodowego przewoźnika wystąpiły do sądu, który uznał, że można mieć wątpliwości co prawidłowości przeprowadzonego referendum, w którym pracownicy opowiedzieli się za strajkiem.

Pracownicy LOT-u chcieli strajkować z powodu niskich zarobków. Pensje obniżono cztery lata temu, kiedy firma była w trudnej sytuacji. Związkowcy zwracali też uwagę, że większość pilotów i stewardes nie ma umów o pracę tylko tzw. śmieciówki.

- Człowiek, który w Polsce nie ma umowy o pracę, nie ma praw pracowniczych.  W całej firmie umowę o pracę ma ponad 1700 osób, a 1000 osób z personelu pokładowego i latającego nie ma umów o pracę. Oni nie mają żadnych praw. Jestem na samozatrudnieniu. To kogo reprezentuję w pracy? Wizerunkowo - samą siebie. Co się dzieje z pracownicą, która informuje, że bardzo źle się czuje? Przecież nie mam prawa do niczego, jak nie ma umowy. W ubiegłym roku młoda osoba złamała nogę. Dzwoni do nie w drugim miesiącu nieobecności i mówi, że noga jeszcze nie jest do końca zrośnięta, ale ona właśnie musi lecieć do Chicago. Bo nie ma z czego żyć - mówiła Monika Żelazik w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim.

Ciężkie oskarżenia

Działaczka ma informacje na temat poważnych nadużyć, jakich dopuszcza się prezes.

- Jestem dla pracowników dostępna przez 24 godziny na dobę. I słyszę od pracowników np. prezes zamknął się ze mną w toalecie, przecież nikt mi nie uwierzy - relacjonowała.

- Nie mówimy o prezesie firmy LOT? - pytał Grzegorz Sroczyński, gospodarz audycji Świat się chwieje.

- Mówimy o prezesie firmy. Jak się bawić, to na całego. W Locie nigdy tego nie było - odpowiadała działaczka. Mam trzy takie sytuacje spisane. Ten temat już wypłynął w mediach. Potraktowałam te oskarżenia bardzo poważnie. Znam wytłumaczenie: stewardesy miały się nauczyć porządnie myć misę klozetową. Bo nasz zarząd tym się zajmował. 2 marca było zebranie zarządu w hangarze - odpowiedziała Monika Żelazik.

- Rozumiem, że jest pani przygotowana na ewentualny proces ze strony prezesa? To naprawdę mocne zarzuty - stwierdził Sroczyński.

- Jestem przygotowana, bo mam zeznania świadków. Pytanie, czy ja mogę nie reagować, zasłaniać się procedurą czy strachem przed procesem? Ja o tym zachowaniu powiadomiłam i min. Elżbietę Rafalska i ministra infrastruktury. Dałam rządowi czas na reakcję. Moi ludzi oczekują, że coś z tym zrobię. Powiadomiłam właściciela firmy i... nic się nie zdarzyło - mówiła działaczka.

- Zdaję sobie sprawę, że nie każdy będzie się chciał wypowiadać na ten temat, ale z drugiej strony - możemy w ogóle o tym nie mówić, czyli zamieciemy pod dywan wszystkie problemy społeczne. Choćby molestowania w rodzinach. Dlaczego zawsze, w takich sytuacjach, dowiadujemy się post factum? Ponieważ nie wierzymy, kiedy dzieci, kobiety przekazują nam pewne sygnały. Kiedy jest ten moment? Kiedy należy odciąć wstęgę? Czy ja mam czekać aż stanie się coś takiego, co będzie nieodwracalne? Ja muszę działać od razu - dodała.

Jak dodał Grzegorz Sroczyński, kilka dni temu rozmawiał z prezesem LOT-u Rafałem Milczarskim. - Nie o tym oskarżeniu, bo ono jest dla mnie zaskoczeniem. Umówiliśmy się, że będzie gościem w niedzielę za tydzień- zapowiedział.

Czytaj też: Zwolniona szefowa związku zawodowego w LOT: U nas kobiety mają jaja, a panowie stanowiska>>>

Piotr Szumlewicz z OPZZ o strajku w LOT

TOK FM PREMIUM