Mieli bronić Polski, a bronili swoich interesów. Znany dziennikarz napisał książkę o bandytach w AK
- Zasadniczo wszystkie armie mają to do siebie, że powstają po to, by zabijać, i Armia Krajowa nie była tu żadnym wyjątkiem. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie czynił z tego zarzutu. Rzecz jednak w tym, że w odróżnieniu od większości innych armii, w składzie AK znajdowało się bardzo wiele osób zupełnie do tego nieprzygotowanych, ani pod względem przeszkolenia – co akurat dawało się dość łatwo
nadrobić – ani, co znacznie gorsze, psychicznym - pisze Wojciech Lada we wstępie książki "Bandyci z Armii Krajowej".
Oto fragment rozdziału "Nieznośna Lekkość Zabijania" pochodzącego z książki "Bandyci z Armii Krajowej":
"Lesz"
28 listopada 1942 roku tramwaj pękał w szwach. Ale był to tramwaj numer 5 jadący ul. Marszałkowską w stronę Ogrodu Saskiego i fakt, że koło południa pęka w szwach, nie był dla nikogo nawet w czasie okupacji zaskoczeniem. Nikt też pewnie nie zwrócił uwagi na wysokiego mężczyznę w średnim wieku, który niemal w ostatniej chwili wskoczył do środka i pospiesznie zmieszał się z tłumem. Z podobną obojętnością przyjęto kolejnego pasażera, który znalazł się w wagonie w chwilę po tamtym, teraz zaś nerwowo rozglądał się po twarzach ludzi ściśniętych nieopodal.
Niczyjej uwadze nie mogły jednak umknąć wydarzenia, które rozegrały się w ciągu kilku następnych sekund. Kiedy mianowicie drugi z mężczyzn zlokalizował pierwszego, bez namysłu wszedł obiema nogami na poręcz pomostu i lewą ręką trzymając się krawędzi tramwajowego dachu, oddał do wysokiego „Lesza” [NN – przyp. aut.] trzy strzały ponad głowami ludzi. Działo się to przy skrzyżowaniu ze Złotą, a u zbiegu Marszałkowskiej z Sienną „Szlak” wyskoczył, ostrzelawszy jeszcze na ulicy dwóch niemieckich lotników, usiłujących go zatrzymać. Pierwszy mężczyzna był już w tym momencie martwy.
"Armia Krajowa zlikwidowała 2015 Polaków"
Zabójstwo „Lesza” pozornie tylko lokalizacją i brawurą egzekutora różniło się od setek podobnych strzelanin, jakie miały miejsce na ulicach Warszawy, i tysięcy, jakich dokonywali likwidatorzy z Armii Krajowej – tacy właśnie jak „Szlak”, czyli Bolesław Bąk – w innych częściach okupowanego kraju.
Wojskowe i Cywilne Sądy Specjalne obficie szafowały wyrokami. Tylko w okresie od początku 1943 roku do połowy roku następnego Armia Krajowa zlikwidowała dwa tysiące piętnastu Polaków, co daje średnio sto jedenaście osób miesięcznie, trzydzieści osiem tygodniowo, sześć dziennie. Zauważywszy jednak, że mniej więcej 40 procent wyroków nie udało się wykonać, a z drugiej strony bardzo wiele osób zlikwidowano bez takich wyroków, można dojść do wniosku, że liczbę osób, na które każdego dnia polowali akowscy egzekutorzy, należy co najmniej podwoić.
Zobacz także: AK kłamała ws. kolaboracji Brygady Świętokrzyskiej NSZ z gestapo? Poseł Kukiz'15: Oczywiście!
Żołnierze AK: Krępująca sprawa
A jednak śmierć „Lesza” nie była typową likwidacją konfidenta – bo właśnie o bycie konfidentem oficjalnie go oskarżano. Po pierwsze, nikogo jeszcze nie wydał i w najmniejszym nawet stopniu nie zaszkodził AK.
Po drugie, gdyby nawet to zrobił, moralna racja byłaby całkowicie po jego stronie. Sprawa była dla organizacji na tyle krępująca, że nawet jeszcze w połowie lat 90. XX wieku Robert Bielecki w swoim kompendium poświęconym oddziałowi warszawskich egzekutorów pisał wymijająco, że „Lesz” z „trudnych dziś do ustalenia pobudek” stał się niebezpieczny dla swego konspiracyjnego otoczenia. Kulisy wydarzeń dopiero po siedemdziesięciu czterech latach, w styczniu 2016 roku, wyjawił będący blisko tamtej sprawy i znający dobrze „Lesza” egzekutor Lucjan Wiśniewski „Sęp”:
„Lesz” miał żonę i dwóch synów. Chłopców – piętnaście i siedemnaście lat. „De Vran” [Tadeusz Towarnicki – przyp. aut.] zorganizował ekipę. Oczywiście beze mnie, bo mnie „Lesz” za dobrze znał. W tej ekipie, która przyszła do „Lesza”, był chłopak o pseudonimie „Wilk”. To był ostry chłopak. W czasie partyzantki zauważyłem, że on bardzo chce być zastępcą „De Vrana”. W każdym razie ten wysłał „Wilka”. Ten dobrał sobie drugiego, chyba „Czarnego”, Michała Kubryna, i poszli. Chyba za bardzo chcieli się wykazać. Nie zastali „Lesza”. W mieszkaniu była tylko jego żona i jeden z synów. No i wydarzyła się tragedia. Nie znam szczegółów. Najpierw zastrzelili ją, a potem, jak ten chłopak rzucił się w obronie matki, zastrzelili i chłopaka.
Książka Wojciecha Lady "Bandyci z Armii Krajowej" ukaże się w księgarniach 18 lipca.
-
Polscy ochotnicy zaatakowali terytorium Rosji? Jest komentarz Rosjan
-
Był nacjonalistą, aż poznał lewaczkę. "Szedłem z nią do łóżka, a potem się z tego spowiadałem"
-
Marsz 4 czerwca. Przedsiębiorczyni z Łomży o hejcie po spotkaniu z Tuskiem. "Mojej córce grożono gwałtem"
-
Prof. Markowski ostrzega przed "oszustwami wyborczymi, które się szykują". Jaką przewagę musi mieć opozycja w wyborach?
-
Co się stało z naszą małą władzą? Samorząd lokalny bez znieczulenia i od kulis [PODCAST MAŁA WŁADZA]
- TSUE wydał wyrok w sprawie o reformę polskiego sądownictwa
- Kto stoi za atakami dronów w Rosji? CNN: Ukraina ma tam sieć agentów
- Kiedy wybory do Sejmu? Tusk na Marszu 4 czerwca podał konkretną datę
- Pijana 24-latka pogryzła ratownika w karetce. "Zaczęła kopać w elementy wyposażenia karetki"
- Zwrot nadpłaconej składki zdrowotnej ZUS. Składanie wniosków wydłużone do 5 czerwca