Pracownicy ks. Stryczka oskarżają go o mobbing. "W Krakowie zapanowała zmowa milczenia"
W czwartek "Onet" zamieścił artykuł, w którym opisuje historie osób, które miały być ofiarami mobbingu w stowarzyszeniu "Wiosna". - Wychodzą stamtąd poharatani, poniszczeni, z nerwicą lękową, depresją, na lekach, chodzą do psychiatry - czytamy w reportażu.
Wilcze bilety od duchownego
Na antenie Radia TOK FM dziennikarz Janusz Schwertner opowiedział o tym, jak powstawał artykuł. Na zbieraniu materiałów spędził 5 miesięcy.
- W tekście występuję 21 bohaterów, którzy mówią o swojej traumie. I, prawdę mówiąc, po listach, które otrzymałem po publikacji reportażu, mógłbym stworzyć materiał o kolejnych 30 osobach - wyjawił gość audycji Agaty Kowalskiej.
Schwertner wyjaśnił, że z jego dziennikarskiego śledztwa wynika, że ks. Stryczek stosował metody zarządzania poprzez psychiczną przemoc przynajmniej od 2011 roku.
- I wszyscy o tym wiedzieli w Krakowie. Plotkowano na ten temat. Mówiono, że coś złego się dzieje. Nawet księża z parafii księdza Stryczka ostrzegali ludzi, żeby nie szli pracować do stowarzyszenia "Wiosna" - wyjaśnia dziennikarz.
Dlaczego więc nikt nie zareagował?
- Ludzie milczeli, bo bali się księdza. Wysyłał do swoich pracowników jasne sygnały, że "jeśli będą fikać, to nie znajdą nowej pracy. Trzeba pamiętać, że ksiądz w Krakowie zna wszystkich. Jest też w bardzo dobrych relacjach w mediami - tłumaczy Schwertner.
Oświadczenie ks. Jacka Stryczka
W związku z publikacją, ks. Jacek Stryczek oddał się do dyspozycji walnego zgromadzenia stowarzyszenia (liczy ono 20 osób). O decyzji poinformował na swoim profilu Facebookowym.
Duchowny podkreślił, że nie zgadza się z zarzutami postawionymi w artykule. - Uważam, że tekst jest jednostronny, emocjonalny, a przez to nieprawdziwy. Trudno jest z nim polemizować, ponieważ w tekście znajdują się wypowiedzi osób, które w żaden sposób nie zostały zweryfikowane. Zabrakło w nim także wielu naszych wyjaśnień - powiedział.
Chcesz wiedzieć więcej? Posłuchaj podcastu!