Smarzowski: Kiedy pokazywaliśmy "Kler" księżom, rozpoznawali w bohaterach konkretne osoby
Film "Kler" jeszcze przed pierwszymi pokazami wywołał wiele kontrowersji. Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zdobył trzy nagrody: publiczności, za scenografię (Jagna Janicka) oraz specjalną za podjęcie ważnego społecznie tematu (Wojciech Smarzowski).
Skomentowała to Krystyna Pawłowicz, która na Twitterze stwierdziła, że "wyróżnienie przez publiczność w Gdyni filmu "Kler" pokazuje, że "publika aktorsko-filmowa także choruje na chorobę nienawiści do swej ojczyzny".
Jak mówił reżyser w rozmowie z Patrycją Wanat, przedstawiona przez niego historia skupia się na trzech aspektach: żądzy, chęci władzy i chciwości.
Czytaj też: Hanna Zielińska recenzuje "Kler". "Można kontrolować każdego pasterza. Tak mi dopomóż mózg"
- Początkowo ten film miał się nazywać "Głęboka taca", ponieważ też przeszkadza mi to, że system finansowy Kościoła jest nieprzejrzysty, że jest finansowany również z moich podatków. Ale jak zaczęliśmy pracę nad scenariuszem, to szybko ten akcent w kierunku pedofilii okazał się najmocniejszy, co jest oczywiste - tłumaczył twórca.
Wszystkie postaci są fikcyjne, ale...
Reżyser chciałby, aby po obejrzeniu filmu widzowie zmienili podejście do księży.
- Mamy społeczeństwo, które patrzy na księdza jak na świętego. Chciałbym, żeby widzowie po wyjściu z kina zobaczyli w księżach ludzi. Założyłem sobie, że chcę zrobić film o ludziach, którzy różnią się tym, że mają sutanny - wyjaśniał.
Dlaczego to jego zdaniem takie ważne? - Kiedy nastąpi ten pierwszy krok, to może później, jeżeli ksiądz skrzywdzi dziecko, będzie normalnie sądzony, a nie przerzucany z parafii do parafii - podkreślił Wojciech Smarzowski.
Czytaj też: Krystyna Pawłowicz skomentowała nagrodę dla "Kleru": Publika choruje na nienawiść do swej ojczyzny
Twórca opowiadał również, jak wyglądała praca z konsultantami. - Zgłaszali się też księża, którzy czują, że ten Kościół wymaga naprawy i uwiera ich to, że swoimi twarzami firmują złe zachowanie Kościoła.
Podkreślił, że wszystkie postacie i zdarzenia w filmie są fikcyjne, ale "budulec jest wzięty z życia". - Jak pokazywaliśmy ten film kilku księżom na wstępnym etapie montażu, to bardzo mi się podobało, że oni rozpoznawali konkretne postacie. Pokazywali palcem i mówili konkretne nazwisko. Nie spodziewałem się tego - zaznaczył reżyser.