Strajk w LOT. "Prezes zaprasza nas do środka tylko wtedy, kiedy są kamery"

- Kiedyś LOT to była firma, która w pracowniku widziała człowieka. W tej chwili jesteśmy zwykłym numerem, którego można bezkarnie pozbyć się, nie ponosząc żadnych konsekwencji - oceniła kpt. Mirosława Landowska, lekarka od 24 lat pracująca w PLL LOT.

Teraz cyfrową prenumeratę Radia TOK FM możesz wykupić we wspólnym pakiecie z Wyborcza.pl. Wszystko na jednym loginie i aż o 50% taniej! Sprawdź szczegóły >>>

Trwa siódmy dzień strajku w Polskich Liniach Lotniczych. Po tym jak w poniedziałek prezes Rafał Milczarski zwolnił 67 osób, konflikt się zaostrza. Dzisiaj kolejne samoloty nie odleciały.

Czytaj też: Państwowa Inspekcja Pracy w PLL LOT. Chodzi o zwolnienia dyscyplinarne "wręczone" przez prezesa>>>

- Prezes zaprasza nas do środka, kiedy są kamery, wczoraj było ich dużo, więc chętnie nas powitał w holu budynku. Brylował. Próbował pracowników rozdzielić na grupki, trochę rozmiękczyć, trochę postraszyć. Na co dzień stoimy w deszczu. Nie pozwala się nam wejść do budynku, nie pozwala skorzystać z toalety - mówiła w TOK FM stewardessa Agnieszka Szelągowska, wiceprzewodnicząca związku zawodowego personelu pokładowego i lotniczego w PLL LOT.

Szelągowska znalazła się w grupie pracowników, których w poniedziałek prezes próbował - dyscyplinarnie - zwolnić. Jest jedną z bohaterek nagrania, które dokumentuje spotkanie prezesa LOT ze związkowcami i sposób w jaki, Milczarski próbował wręczyć im wypowiedzenia.

- Na zaproszeniu, które otrzymała od prezesa było napisane: w celu omówienia sytuacji w spółce. Tymczasem rozmowa była długo o niczym, a następnie próbował wręczyć mi wypowiedzenie - opowiadała.

"Firma, która nie potrafi człowieka nawet porządnie zwolnić"

Zdaniem Szelągowskiej władze firmy nie panują nad sytuacją.

- Niektórym zwolnionym osobom nie działa przepustka, a innym działa. Niektóre mają dostęp do poczty, a niektóre nie. Jeden z kolegów, który jest na pobycie długodystansowym i też został zwolniony, nie wie, czy ma wykonać ten rejs, czy nie. Ironicznie mówię, że to jest firma, która nie potrafi człowieka nawet porządnie zwolnić - podsumowała.

Władze naszego narodowego przewoźnika uznają, trwający od 18 października, strajk za nielegalny.

Firma zaczęła edukować pracowników. W siedzibie PLL LOT, jak informuje reporter TOK FM, zawisła obrazkowa instrukcja, jak organizować strajk, by był protestem legalnym.

"Jesteśmy numerem"

Prezes Milczarski wielokrotnie przekonywał, także w TOK FM, że pracownicy decydują się na prowadzenie jednoosobowej działalności gospodarczej, bo dzięki temu zarabiają więcej niż na umowę o pracę.

Firma informowała, przy kolejnych odsłonach sporu z pracownikami, że obecnie średnie wynagrodzenie dla pilotów to 29 tys. zł brutto dla kapitana i 20 tys. zł brutto dla pierwszego oficera. 

O tym, jak wygląda rzeczywistość pracowników mówi w TOK FM kpt. Mirosława Landowska, lekarka od 1989 roku pracująca w PLL LOT.

- Pensje podawane przez prezesa to absurd. Na rękę zarabiamy 8 tysięcy złotych. Problem wynika z niejawnego planowania, nasza praca jest akordowa - poinformowała w rozmowie z Piotrem Maślakiem.

- Kiedyś LOT to była firma, która w pracowniku widziała człowieka, byliśmy dostrzegani. W tej chwili jesteśmy zwykłym numerem, którego można bezkarnie się pozbyć, zwolnić, nie ponosząc jakichkolwiek konsekwencji - oceniła kapitan Landowska.

Pracownicy LOT-u, w tym piloci, stewardessy i stewardzi domagają się podwyżek i powrotu do zasad wynagradzania z 2010 roku. Ich postulaty dotyczą także zmiany formy zatrudnienia. Obecnie ponad połowa personelu nie jest zatrudniona na umowach o pracę, tylko prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą. Domagają się także przywrócenia zwolnionej działaczki związkowej Moniki Żelazik

Czytaj też: "Wśród pilotów jest strach, paraliż. Boją się zwolnienia, więc biorą loty". Związkowiec o sytuacji w LOT>>>

Fundamentalny błąd kierowany chciwością? Prezes LOT-u o żądaniach pracowników

TOK FM PREMIUM