Wojewoda lubelski zniesławił organizatora Marszu Równości? Sąd odwoławczy zdecydował, że będzie proces

Prywatny akt oskarżenia wniósł do sądu organizator marszu, Bartosz Staszewski. Za słowa wojewody o "zboczeniach, wynaturzeniach i dewiacjach". Sąd pierwszej instancji sprawę od razu umorzył, ale zdaniem drugiej instancji - zrobił to za wcześnie.

Sprawa dotyczy kontrowersyjnych słów, które wojewoda lubelski Przemysław Czarnek wypowiedział przed pierwszym lubelskim Marszem Równości, który odbył się 13 października.

Na rozprawie przed Sądem Okręgowym pełnomocnik oskarżyciela, mecenas Bartosz Przeciechowski wskazał na nową okoliczność, która się pojawiła, czyli na wszczęcie przez rzecznika dyscyplinarnego KUL postępowania wyjaśniającego wobec Przemysława Czarnka jako nauczyciela akademickiego. Co prawda wojewoda przekonywał, że tamta sprawa dotyczy czegoś zupełnie, to sąd zaliczył ten dowód do akt sprawy.

Wojewoda próbował udowadniać, że jako Polak i katolik miał prawo wypowiedzieć słowa o wynaturzeniach, zboczeniach i dewiacjach, bo jest do tego nawiązanie nawet w Piśmie Świętym. - Tam jest wprost napisane, że akty homoseksualne są sprzeczne z prawem naturalnym  i jako takie, wykluczające dar życia, są oceniane negatywnie z punktu widzenia moralności - dowodził Przemysław Czarnek.

Sąd był jednak innego zdania.  - W Katechizmie Kościoła Katolickiego nie ma słów, które zostały użyte przez oskarżonego na portalu You Tube  – argumentował sędzia Artur Ozimek. – Gdyby oskarżony w swoim filmie użył sformułowań, których użył dzisiaj, powołując się na ten Katechizm, to byśmy się tutaj nigdy nie spotkali – dowodził sędzia.

Sędziego odpierał zarzuty pełnomocnika wojewody, który mówił, że akt oskarżenia to w praktyce próba „kneblowania ust” osobom o innych poglądach. - Sąd nie jest żadnym supercenzorem, nie jest osobą, która ma komukolwiek zakneblować usta. Sąd jest od tego, by sprawdzić, czy przypadkiem ktoś, kto podejmuje w dyskusji jakieś tematy, nie przekracza granic, w których narusza cudze dobra - mówił sędzia.

Sąd uznał, że w pierwszej instancji nie przeprowadzono żadnych dowodów, ograniczając się jedynie do dostarczonego przez stronę filmu z wystąpieniem wojewody na kanale You Tube. – Sąd pierwszej instancji nie podjął żadnej próby dokonania oceny, czy wypowiedź oskarżonego stanowiła przestępstwo, a jeśli tak, to jakie. Nie może być tak, że a priori przesądzamy o tym, czy dane zachowanie wyczerpuje znamiona przestępstwa czy też nie, w zasadzie nie mając żadnego materiału dowodowego - tłumaczył A. Ozimek.

Sąd drugiej instancji odniósł się też do wolności słowa. Zdaniem sędziego Artura Ozimka, dziś w debacie publicznej słowo straciło swoją wartość, bo ktoś kto je wypowiada, nie zastanawia się nad treścią i wagą wypowiadanych słów. - Oczywiście, demokratyczne państwo prawa może i powinno tolerować dyskusję publiczną, ale zadajmy sobie pytanie, czy demokratyczne państwo prawa może tolerować znieważanie czy zniesławianie kogokolwiek? A po drugie, czy jako osoby publiczne możemy się chować – wyrażając określone sformułowania – za słowami wytrychami i mówić, że była to tylko jej opinia albo, że ogranicza się jej wolność słowa – mówił sędzia.

 - Wolność słowa nie oznacza prawa do obrażania kogokolwiek. Wolność słowa kończy się tam, gdzie osoba, która wypowiada dane słowa, zaczyna kogoś obrażać czy znieważać – tłumaczył sędzia.

Wojewody nie było na ogłoszeniu postanowienia sądu drugiej instancji. Był za to organizator marszu, Bartosz Staszewski. – Jestem dumny, że są sądy, w których Konstytucja nie jest czymś wstydliwym. Bardzo się cieszę, że sąd podniósł artykuł 32 Konstytucji, który mówi o tym, że wszyscy musimy odpowiadać za swoje słowa, że nie można nikogo obrażać. Cieszę się, że wojewoda nie ma immunitetu na obrażanie ludzi i że sprawa będzie miała swój ciąg dalszy – stwierdził Staszewski.

Pytania radnego

W tym samym dniu odbyła się też kolejna rozprawa w procesie wytoczonym przez organizatora Marszu Równości lubelskiemu radnemu z PiS. Chodzi o zamieszczone na Facebooku słowa Tomasza Pituchy o tym, że marsz miał promować homoseksualizm i pedofilię.

Zeznania przed sądem składał organizator marszu, Bartosz Staszewski. - W zgłoszeniu marszu była informacja, że ma on promować prawa człowieka. Absolutnie nigdy w swoich wypowiedziach nie sugerowałem, że Marsz Równości ma służyć promocji homoseksualizmu lub tym bardziej czynu zabronionego, jakim jest przestępstwo pedofilii - mówił Staszewski.

W trakcie rozprawy część pytań zadawał Bartoszowi Staszewskiemu oskarżony, radny PiS Tomasz Pitucha. Pytał m.in, czy czy pan Bartosz zdaje sobie sprawę, że w środowisku homoseksualistów jest "kilkudziesięciokrotnie większy poziom zarażenia wirusem HIV niż w środowiskach heteroseksualnych"? Sąd uchylił to pytanie, podobnie jak szereg innych. M.in. o to, czy organizator marszu zna badania, z których wynika, że dzieci wychowywane przez gejów czy lesbijki myślą o popełnieniu samobójstwa.

Radny pytał też o różnice między środowiskiem LGBT w Polsce i na Zachodzie oraz o "twarde LGBT". Padło nawet pytanie o karnawał w RIO i o to, czy zdaniem Bartosza Staszewskiego biorą w nim udział wyłącznie osoby heteroseksualne. - Czy czuje pan społeczne ryzyko swoich działań? - dopytywał Staszewskiego Pitucha. Były też pytania o zasady współżycia osób LGBT i o to, czy dwaj mężczyźni w związku mogą urodzić dziecko, a także o... skórzane ochraniacze na narządy intymne.

Kolejna rozprawa 5 marca.

TOK FM PREMIUM