Janusz Kamiński o nominacji do Oscara. "Trzeciego mi nie trzeba"

Cieszę się z nominacji, ale są młodsi i to oni mogą dostać te nagrody - mówi Janusz Kamiński, operator nominowany do Oscara za zdjęcia do filmu "West Side Story" w reżyserii Stevena Spielberga. Obaj współpracują od niemal 30 lat.

Bartosz Kondziołka: Ma pan już dwa Oscary, za zdjęcia do "Listy Schindlera" i "Szeregowca Ryana". Nominacja za "West Side Story" to w sumie pana siódma. Czy to cały czas cieszy?

Janusz Kamiński: Cieszę się, ale trzeciego mi nie trzeba. Są młodsi i może to oni dostaną te nagrody. Wystarczy mi nominacja.

Jak wyglądała praca na planie "West Side Story"? To był pierwszy musical, przy którym pan pracował.

Fajnie było zrobić tradycyjny, amerykański, broadwayowski film. Ale było ciężko, bo było dużo oświetlania w ciągu dnia, tancerzy. Trzeba było utrzymać elegancję filmu.

Czym ta ekranizacja różni się od tej z 1961 r.?

Nie będę w to wchodził. Zrobiliśmy film na podstawie broadwayowskiej sztuki. Ten z 1961 r. też był na jej podstawie, a my zrobiliśmy swój.

Doliczyłem się 18 filmów, które zrobił pan ze Stevenem Spielbergiem.

Zrobiliśmy 19, nad którym teraz pracuję i układam kolor. Zrobiliśmy go w lecie, "The Fabelmans". 'Fabel" to "fantazja", "opowieść" ["bajka" - red.], ale to też żydowskie nazwisko. To historia życia Stevena od jego 8 do 18 urodzin. To autobiograficzny film, który wyreżyserował. Historia o tym, jak zakochał się w filmach, próbował wejść w ten przemysł, o jego rodzinie i życiowych rozczarowaniach, do momentu, w którym zaczął profesjonalnie reżyserować.

Z czego wynika, że od 30 lat, od "Listy Schindlera", każdy film robi właśnie z panem?

Obaj chcemy robić ten sam film. Scenariusz jest napisany i widzimy go tak samo. Czasami zdarza się, że operator ma inne zdanie niż reżyser i wtedy powstają konflikty. U nas tego nie ma. Jesteśmy dla siebie mili, pozytywnie się inspirujemy, jesteśmy kolegami i znaleźliśmy tę samą pasję. Robienie filmów jest dla mnie najważniejszym elementem życia i dla niego też.

Czy będzie pan na oscarowej gali?

Tak.

Jak pan ocenia swoje szanse?

Nie jestem wróżką. Jestem szczęśliwy, że zrobiłem film i dostałem nominację. Na koniec to i tak ludzie zinterpretują to, co zrobiłem. Poza tym nominacje nie mają już takiego znaczenia, jak 20 lat temu, kiedy była specyficzna grupa ludzi, którzy głosowali. Byli trochę starsi, mieli osiągnięcia w zawodzie i dlatego stawali się częścią Akademii. A ona przez ostatnie 10 lat poddała się presji, żeby zwiększyć liczbę członków. I teraz są nimi osoby, które nie mają już takich sukcesów, jak ich poprzednicy. Dlatego Oscary i ich waga się zmieniły. Dla mnie "Tragedia Makbeta" jest niesamowita! I to Bruno Delbonnel powinien wygrać w tym roku za zdjęcia do tego filmu.

TOK FM PREMIUM