"Horror z happy endem", czyli życie i kariera Tiny Turner. "Ona to po prostu miała"

Piosenkarka Tina Turner zmarła w środę, w Szwajcarii w wieku 83 lat. Jak podkreślał w TOK FM dziennikarz "Gazety Wyborczej" Jarosław Szubrycht, Turner miała ogromna charyzmę sceniczną. - To nie były czasy kiedy nad tym pracował sztab choreografów, trener personalny albo nawet trzech, żeby przygotować artystkę do tych wyzwań scenicznych. Ona to po prostu miała. Wychodziła i muzyka ją roznosiła. To było niesamowite. Była wyjątkową postacią - mówił.
Zobacz wideo

W środę zmarła piosenkarka Tina Turner. Prezydent Joe Biden uznał, że jej jeden na pokolenie talent zamienił na zawsze amerykańską muzykę. Turner miała 83 lata. Zmarła w Kusnacht, koło Zurychu, w Szwajcarii, która stała się od 2013 roku jej drugim domem. Była m.in. wokalistką, autorką tekstów, pamiętnika, aktorką filmową, tancerką i choreografką. Występowała w programach telewizyjnych i filmach. Została uhonorowana za swą twórczość m.in. miejscem w Rock and Roll Hall of Fame, Grammy Hall of Fame oraz Hollywood Walk of Famme. Zdobyła łącznie 12 prestiżowych naród Grammy, w tym jako jedyna kobieta, która otrzymała je w kategoriach: pop, rock oraz R&B.

"Zaczyna się jak bajka"

Jej życie nie było jednak łatwe. Tina Turner rozpoczęła swoją karierę muzyczną w latach 50. XX wieku. Jako 17-latkę dostrzegł ją lider grupy Kings of Rhythm Ike Turner. Śpiewała wówczas w lokalnych klubach, pracując zarazem jako pomoc szpitalna. Turner pomógł jej rozwinąć talent muzyczny i później się z nią ożenił w 1962 roku. Razem zdobyli nagrodę Grammy. Jednak małżonek poddał ją brutalnym aktom fizycznego i psychicznego znęcania się. Uciekła od niego w roku 1976 w czasie trasy koncertowej, mając ze sobą kartę Mobil i 36 centów w kieszeni. W trakcie rozwodu powiedziała, że nie chce od Turnera żadnych pieniędzy.

- To rzeczywiście jest taka historia, która zaczyna się jak bajka, ale okazuje się horrorem. I to horrorem chyba jednak z happy endem chociaż to dziwnie brzmi - mówił w "Popołudniu Radia TOK FM" Jarosław Szubrycht, dziennikarz muzyczny "Gazety Wyborczej".

"Ikona popkultury" 

W rozmowie z Anną Piekutowską gość podkreślał, że Tina Turner stała się "ikoną popkultury, ikoną feminizmu, ale nie wszystkim tym być chciała". - Ona rzeczywiście chciała śpiewać, była urodzona na scenę. Natomiast weszła w związek z potworem, z człowiekiem, który ją katował. Miała za sobą liczne próby samobójcze, o innych problemach nie wspominając - relacjonował. 

Jak dodał, piosenkarka nieustannie mierzyła się także z rasizmem, z seksizmem, czy z ageizmem. - Kiedy zadebiutowała ponownie w wieku 45 lat to wszyscy pisali o niej, że jest "seksowaną babcią". Zaś kiedy opowiedziała w wywiedzie dla "People" o tym jak Ike ją katował, to nie było głosów "me too", jakoś nikt nie podjął tematu. Showbiznes trochę był zażenowany tym, że wywleka na światło dzienne takie prywatne sprawy - wskazał Szubrycht.

Zdaniem dziennikarza muzycznego Turner miała ogromny talent i charyzmę sceniczną. - Kiedy się pojawiała nie sposób było oderwać wzroku. Oczywiście można to rozkładać na czynniki pierwsze. Bo jedni mówili, że te wspaniałe nogi, stroje, fryzury, ale ja myślę, że to całość. Też w filmie ta kamera ją po prostu kochała - mówił.

Zwrócił też uwagę, że potrafiła świetnie tańczyć. - Kiedy oglądam te najstarsze nagrania Tiny z koncertów i kiedy oglądam koncerty Beyonce to od razu widzę skąd to się wzięło. Przy czym Tina to po prostu miała. To nie były czasy kiedy nad tym pracował sztab choreografów, trener personalny albo nawet trzech, żeby przygotować artystkę do tych wyzwań scenicznych. Ona po prostu wychodziła i muzyka ją roznosiła. To było niesamowite. Była wyjątkową postacią - podsumował Szubrycht.

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj z oferty "taniej na zawsze". Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

TOK FM PREMIUM