Alkohol, erotomania i "jazzbandytyzm". Tak bawiła się Warszawa po odzyskaniu niepodległości przez Polskę [KSIĄŻKA]

"Wskrzeszona do życia niepodległa Polska jawiła się niektórym przybyszom jako kraj rozpity" - pisze Jerzy Besala w swojej nowej książce "Alkoholowe dzieje Polski. Czasy Wielkiej Wojny i II Rzeczpospolitej". Co, jak i z kim pili Polacy w międzywojniu? Poniżej publikujemy fragment pozycji, która ukazała się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.

Po 120 latach niewoli Polska i Polacy zaczęli sklejać się w jedno państwo i naród — i nie był to proces łatwy. Z trzech zaborów wnosili do Drugiej Rzeczypospolitej różne wzorce, zwyczaje, ruską biedę i niechlujstwo czy też wielkopolską zamożność i porządek.

Według spisu z 1921 roku Polaków było 69,1 proc., Ukraińców 14 proc., Żydów 7,8 proc., Białorusinów 3,9 proc., Niemców 3,8 proc. W większych miastach przeważali Polacy, lecz w mniejszych, szczególnie na Kresach, silną społeczność tworzyli Żydzi, na zachodzie Niemcy, natomiast na wsiach kresowych przeważali Ukraińcy i Białorusini.

Mówiąc w przenośni, tamtejszy samogon, ulubiony trunek Rusinów, zderzył się z wódkami i likierami Polskiego Monopolu Spirytusowego i koncesjonowanych
wytwórców. Zderzyły się też obyczajowości rodem z dawnej karczmy i nowoczesnej
restauracji: na przykład publicysta z kręgu konserwatystów i "żubrów kresowych"

[...]  Wskrzeszona do życia niepodległa Polska jawiła się niektórym przybyszom jako kraj rozpity. W opinii uczestnika Wielkiej Wojny i wojny polsko-bolszewickiej Amerykanina Harolda MacGregora z 1923 roku "Polska jest dziś wielkim konsumentem alkoholu". [...] Dlaczego piją? — zastanawiał się trzeźwy Amerykanin.

"Przeważna część pije dla zyskania odpowiedniego nastroju. [...] Wielu ludzi pije ze względów grzeczności, bo według często dającego się słyszeć zdania, tylko przez wypicie kieliszka wódki można innemu okazać życzliwość i przyjazne usposobienie".
Problem w tym jednak, że ta wesołość "dla człowieka trzeźwego jest nader uciążliwa i wstrętna. Piją na zabój, po czym ogarnia ich pusta wesołość i śmieją się, nie wiedząc z czego. [...] Ten nastrój zaś jest niczym innym, jak tylko obezwładnieniem najcenniejszych sił w człowieku" — sądził Amerykanin. "Niejeden wówczas dopuszcza się popełnienia uczynków, na które w stanie trzeźwym nigdy by sobie nie pozwolił".

Słodkie upojenie

[...] W wielkich miastach, jak Warszawa, rozwinęła się sieć cukierni ze słynnymi ciastami i likierami, stanowiąca przedłużenie cukierni XIX-wiecznych. W soboty i niedziele małżonki z dziećmi "strasznych mieszczan" raczej kierowały się ku cukierniom. "Każdy, kto po raz pierwszy znajduje się w syrenim grodzie, nie może nie zauważyć zastanawiającej liczby cukierni, które spotyka się na każdym rogu ulicy [...], co nie pozostaje bez wpływu na kształty warszawianek, mniej ascetyczne niż kobiet na Zachodzie", zauważała złośliwie Janina Orynżyna.

Oprócz przyjemności spożywania słodkości podawanych tuż po wojnie przez panie z arystokracji, które utraciły majątki na Wschodzie, a potem na przykład przez aktorki, rozkwitł też w dużych miastach teatr, operetka, kabaret. Trupy teatralne ze sławnymi aktorami jeździły po całym kraju, to znaczy tam, gdzie im obiecywano wysokie zarobki. Pojawiło się także radio, kino, nowe wzorce i bohaterowie zbiorowej wyobraźni z ekranu.

[...] Napór na stolicę i inne miasta Drugiej Rzeczypospolitej był jeszcze silniejszy w kolejnych latach. To rodziło konflikty, niechęci, nieuprzejmość; cwaniactwo "starych" warszawiaków zderzało się z naiwnością i obawami nowo przybyłych. To mit, że mieszczanie w międzywojniu byli kulturalnymi ludźmi zwracającymi się do siebie jedynie z szacunkiem. W pewnych sferach i okolicznościach tak było, lecz "co mnie najbardziej uderzyło — tak rzadko widziana w normalnej Warszawie wzajemna życzliwość i uprzejmość", pisał oficer Zdzisław Żórawski. Dopiero zagrożenie jednoczyło wszystkich.

Dygnitarze wojskowi i cywilni sączyli przy stolikach mocne trunki, bratali się z przypadkowo poznanymi pijakami. Ile w tym ścisku pętało się defraudantów, oszustów i wszelkiego rodzaju nicponiów, prostytucji jawnej i ulotnej, niepodobna było się doliczyć", zżymał się Stefan Krzywoszewski. Ale jakże demokratyczny był to obrazek podpitego zbratania się klas, warstw, socjet i kółek znajomków; tym bardziej że "przyjęcia oficjalne, nad którymi czuwał protokół, były szablonowe i nudne".

"Jazzbandytyzm"

[...] Nowa muzyka i obyczaje nie były w smak strażnikom narodowych tradycji.
Królującą na parkietach muzykę nazwali jazzbandytyzmem, bolejąc, że "zwierzęcość
i wycie staje się modnem". Jak zatem "położyć kres dalszemu rozwydrzeniu jazzbandytyzmu w Polsce"? — pytał autor poradnika kulturalno-społecznego Henryk Grudziński. "W pierwszym rzędzie winni tu sami muzycy oprzytomnieć i zrzucić z siebie haniebne jarzmo murzyńskiego barbarzyństwa, a w każdym razie sprzeciwić się zmianie normalnych orkiestr na jazzbandy". Społecznicy mieli ratować moralność w kraju.

[...] Według opinii wspomnianego "Katona znad Wisły" Henryka Grudzińskiego Warszawa stała się przy tym złym przykładem dla kraju, gdyż "nie bez przyczyny przypada na 3913 samobójstw rocznie w Polsce największy procent na naszą stolicę jako typowa reakcja »Katzenjammeru« po zbytnim i złym bawieniu się. Mniej bankietów i rozrzutności, a więcej pracy i zaradności — a zmniejszy się niebezpieczny kryzys deficytów handlowych i... moralnych", nawoływał surowy społecznik.

[...] Niższa warstwa drobnomieszczańska miała jeszcze inną opinię o tych zabawach.
Po co te dansingi, bale kostiumowe, maskarady, miała pogardliwie wyrażać się o balach "pewna dama z ludu, żona dozorcy. [...] Lepiej — mawiała — kupić pięć butelek wódki i wypić w swoim towarzystwie, to i tak nikt nikogo nie rozezna. Jest to nie tylko tani sposób na urządzenie maskarady — pisał Antoni Słonimski — ale i niezawodny przepis na mordobicie. [...] Wszystkie zabawy ludowe kończą się praniem, a górale nawet uważają zabawę bez bijatyki za kompromitację".

[...] Dansingowy styl życia wzbudzał krytykę nie tylko surowych społeczników, lecz nawet niektórych artystów. "Hulanki i pijaństwa stały się objawami bardzo pospolitymi. Pewne lokale publiczne, które stale były nawiedzane przez te sfery, otoczone były posterunkami Bezpieczeństwa, ze specjalnie zaprowadzoną sygnalizacją alarmową. W tych lokalach noc w noc szeroko pędzono życie beztroskie, co wpływało na wypaczenie życia rodzinnego" — pisał artysta malarz Jan Skotnicki o tak zwanych elitach władzy i urzędniczych.

"Kobiety tej sfery, wyprowadzone z równowagi, opanowane zostały istnym szałem bezmyślnych zabaw. Wiele z nich wpadło w alkoholizm; erotyzm doprowadził do tego, że rzadko można było spotkać nierozbite rodziny. Zamiana żon stała się zwyczajem. Znałem takiego, który był obciążony alimentami czterech rozwiedzionych żon i stosowną ilością dzieci. [...] Erotyzm ogarnął w końcu niemal wszystkich od góry do dołu, a góra świeciła w tym szale przykładem".

Chodziło o ożenki prezydenta Mościckiego, ministra Becka i innych. "Ta erotomania doszła w końcu do młodzieży. Życie podwójne, nad stan, płytkie, hulaszcze, stało się objawem normalnym. Taki stan moralności nie może trwać długo, tak jak nie może trwać obłąkańczy szał rozpasanego tańca. Musi się on w końcu załamać i wpaść w stan pokutnej ascezy. Na początku 1939 roku samobójcza śmierć żony ministra Spraw Wojskowych wstrząsnęła tym rozszalałym światem".

Otrzeźwienie

Małżonka generała Tadeusza Kasprzyckiego, Maria ze Strychalskich, popełniła samobójstwo, ich syn w wieku gimnazjalnym zerwał kontakty z ojcem, a przyczyną stał się zapewne romans generała z aktorką Zofią Kajzerówną. "Zdawało się, że będzie ostatnim akordem tej epoki, a początkiem otrzeźwienia. Jednak tak jeszcze nie było. Nastąpiło to dopiero w dniu klęski 1939 roku", dowodził Skotnicki.

[...] Poza okresem nocnych szałów dansingowych miasta wyglądały na trzeźwe. Pijanych i awanturników zatrzymywała policja. Nie istniały wówczas izby wytrzeźwień,
więc trafiali oni na posterunki do aresztu. Słynny Stefan Wiechecki "Wiech", opisując dialekt stolicy i stopnie upijania się, twierdził, że bezpieczniej od stanu "barłożenia", czyli pijanego gadulstwa bez składu i ładu, kończącego się na ogół awanturą, jest "zalać się od razu »w dechę« lub »w bambus«. Gość zagazowany »w drobną kaszkę« lub »w kołyskę« też nie może być pewny 100-procentowego bezpieczeństwa, bowiem balansowanie na ulicy zwraca powszechną uwagę władz i kończy się zazwyczaj zamknięciem »w młynie«, »mamrze« lub »kabarecie«", przestrzegał żartobliwie "Wiech" warszawiaków i nie tylko.

[...] Piłsudski miał się kiedyś wyrazić, że Polska jest jak obwarzanek, wszystko,
co najlepsze, na Kresach, a w środku pustka. Mimo oddalenia od centrów kulturalnych,
a może właśnie dlatego, drobnomieszczanie, urzędnicy administracji czy biznesu odznaczali się zdroworozsądkowym zmysłem i talentami. Nadal w czasach Drugiej Rzeczypospolitej wielu wybitnych twórców, jak Bruno Schulz, Czesław Miłosz, Karol Szymanowski, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński, czy genialni matematycy lwowscy, jak Hugo Steinhaus i Stefan Banach, pochodziło z kresów lub tam właśnie pracowało [...].

Jerzy Besala 'Alkoholowe dzieje Polski. Czasy Wielkiej Wojny i II Rzeczpospolitej'Jerzy Besala 'Alkoholowe dzieje Polski. Czasy Wielkiej Wojny i II Rzeczpospolitej' mat. wyd. Zysk i S-ka

TOK FM PREMIUM