Kieślowski o sobie mówił, że jest rzemieślnikiem, nie artystą. Że brakuje mu talentu [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Krzysztof Kieślowski zmarł 23 lata temu. - Lubił mówić źle o swoich filmach, bo chciał, żeby o nich dyskutowano - mówiła w TOK FM Katarzyna Surmiak-Domańska. Publikujemy fragment jej książki o Krzysztofie Kieślowskim.

- Miałam nadzieję, że przyglądając się życiorysowi Krzysztofa Kieślowskiego, czytelnicy będą mogli odnaleźć coś, co jest im bliskie. Tak książka i historia są nie tylko dla ludzi, którzy się interesują Kieślowskim, są fanami jego, jego filmów. Nie tylko dla ludzi, którzy się interesują kinem. To jest opowieść o różnych perypetiach i emocjach, dramatach związanych z życiem zawodowym. Nasze życie zawodowe jest taką sferą niesłychanie bogatą w emocje - Katarzyna Surmiak-Domańska o swojej książce "Kieślowski. Zbliżenie" mówiła na antenie TOK FM.

Stwierdziła, że w naszej kulturze chętniej opowiadamy o życiu prywatnym, rodzinnym niż lękach, frustracjach i upokorzeniach i nadziejach związanych z życiem zawodowym. W biografii reżysera opisuje, jak Kieślowski długo czekał na premierę "Bez końca", albo że "Przypadek" był tzw. pułkownikiem i leżał na półce. Często zdarzało mu się podważać własny talent oraz zasadność wyboru zawodu.

- Znalazłam wiele wypowiedzi Kieślowskiego, w których on kontestuje swój własny sukces. Mówił, że brakowało mu wielkiego talentu, że jest rzemieślnikiem, nie artystą. Że nie umie robić filmów fabularnych - wymieniała Surmiak-Domańska. - Było to po sukcesie "Podwójnego życia Weroniki", "Dekalogu". Największy komplement, jaki sobie powiedział, to że w jednym z filmów udało mu się zrobić 35 procent tego, co sobie zaplanował i że to bardzo dużo - mówiła.


- Miał problem na Zachodzie. Bo kiedy podpisywał umowę z producentem francuskim, to w niej było zapisane, że autor nie może źle mówić o swoich filmach. I on z tym miał duży problem. Lubił mówić źle o swoich filmach, bo chciał, żeby o nich dyskutowano - opisywała Katarzyna Surmiak-Domańska.

Z czym jeszcze reżyser zmagał się Zachodzie? Mówi o tym fragment książki "Kieślowski. Zbliżenie", który publikujemy.

Kompleks metafizyczny

"Za granicą bez ustanku pytają o Polskę i o politykę. Też oczekują wielkich słów, wzniosłego przesłania, a przede wszystkim entuzjazmu. Co ma im powiedzieć, skoro on tego entuzjazmu nie ma? Jak ma mówić, że się cieszy, skoro się nie cieszy? Generalnie popiera Mazowieckiego i reformę gospodarczą Leszka Balcerowicza, a na wybory 4 czerwca 1989 nawet specjalnie przyleciał z Paryża. Jednak ich wynik bardziej go przestraszył, niż uradował.

Wybory parlamentarne zmiotły komunistów z boiska. Rozmiar klęski wprawił w osłupienie nie tylko ich, lecz także samą opozycję. Nikt się nie spodziewał aż takiego nokautu. Kieślowski zaczyna odczuwać podobny lęk jak w roku 1980. W poniedziałek 5 czerwca dzwoni do Zbigniewa Preisnera:

"Wiesz co, przebukujmy te bilety powrotne do Paryża".

"Dlaczego? Przecież mieliśmy wracać za tydzień" – dziwi się Preisner.

"Za tydzień to ty możesz już nigdzie nie wylecieć. Wracajmy pojutrze".

W 1990 roku w wywiadzie dla „Kina” rozmawia o tym z Tadeuszem Sobolewskim. Obaj z pewnym zawstydzeniem przyznają, że oglądając w telewizji moment rozwiązania PZPR, nie czuli satysfakcji. Kieślowski mówi:

"…kiedy moja siostra, antykomunistka, powiedziała, że gdy zaśpiewali "Bój to jest nasz ostatni", to miała łzy w oczach – dopiero wtedy przyznałem się przed sobą, że ja przeżywałem podobnie. Nie lubiliśmy tego świata i nie chcieliśmy go, ale żyliśmy w nim. Jeżeli będziemy wstydzić się tego, że istnieje jakaś nitka, która łączyła nasze życie w tych wszystkich latach, jeśli tę nić przerwiemy, zostanie pustka. I okaże się, że wszystko, co przeżywaliśmy do tej pory, było nic niewarte".

Ale przecież zachodnim dziennikarzom o tym nie będzie opowiadał. Kiedy na konferencji na festiwalu w Mannheim wyznał, że boi się tendencji do nowej doktryny, "bo może pojawić się ktoś z wąsami" – rozległy się gwizdy. Najchętniej w ogóle nie zabierałby głosu na tematy polityczne, ale to nie jest łatwe. Dla Zachodu jest przybyszem ze Wschodu podnoszącego się z kolan, ikoną wolności.

Francuskie media zaczynają dopracowywać jego rynkowy wizerunek. Kiedy w jednym z wywiadów wspomina, że codziennie wstaje z czarnymi myślami, a w ciągu dnia te myśli stają się jeszcze czarniejsze – dziennikarze natychmiast podchwytują trop. Ikona wolności Kristoff Kieslosky jest więc mężczyzną chmurnym, nieprzeniknionym i na swój sposób fascynującym. To, że jest nieszczęśliwy, podobno od razu rzuca się w oczy. "Ma wygląd profesora filozofii, który niedawno uporał się z gruźlicą". "Ubiera się bez elegancji, praktycznie, co zostało mu z czasów maniakalnego kręcenia tanich dokumentów". "Jest nerwowy, często marszczy brwi, bez przerwy pali papierosy i wypija mnóstwo kawy". I "z całą pewnością jest takim samym indywidualistą, jak trzydzieści siedem milionów jego rodaków".

Za granicą też wszyscy chcą z nim rozmawiać o Bogu, ale z zupełnie innych powodów. W Polsce religia jest oczywistością, na Zachodzie tylko jedną z możliwości. W zlaicyzowanym, sytym społeczeństwie wielu ludziom doskwiera poczucie pustki. Pragną ją wypełnić wiarą w coś innego niż zdrowy rozsądek. W "proroku ze Wschodu" widzą szansę. Chcą poddać się jego ewangelizacji, bo sami zatracili podstawowe religijne umiejętności. W Niemczech na przykład uliczna sonda przeprowadzona przed telewizyjną emisją Dekalogu pokazała, że ludzie nie wiedzą nawet, co to słowo znaczy. Niektórzy kojarzyli je ze sportem, myląc z wyrazem decathlon (dziesięciobój). Wiara wyłaniająca się z Dekalogu jest dla Zachodu do przyjęcia, bo Kieślowski nie zmusza do chodzenia na msze, klepania zdrowasiek czy rezygnowania z seksu przedmałżeńskiego. W jego "kościele" jest miejsce na transcendencję wykraczającą poza anachroniczny katolicyzm.

Włoski krytyk Giovanni Buttafava zauważa, że choć w filmie nie ma słowa o ingerencji Boga "słusznie niewzywanego nadaremnie", to „na pewno nie jest nieobecna łaska i Opatrzność”. Dla Giny Lagorio spotkanie z Dekalogiem było olśnieniem: "Jeśli jest on dziełem o wierze – a ja uważam, że nim jest – to jest to najmniej pokorna, najmniej propagandowa, najmniej kaznodziejska z wiar, jakie znam. […] Prawdopodobnie takie dzieło nie mogłoby mieć korzeni w innej ziemi niż Polska; kraju, który doznał wielu cierpień i to nie tylko w epoce współczesnej, […] gdzie niejako w naturalny sposób cierpienie przekształca się w wielkość patosu i wizji od wielkiego Konrada do wielkich twórców polskiego kina. […] Na tej ziemi gwałtownych kontrastów, tam, gdzie w naszych czasach postać Papieża została uwznioślona i stała się na oczach ludzi ucieleśnieniem ocalającego wyzwolenia, dekalog jawi się jako trudny nakaz".  A hollywoodzki aktor Robert de Niro oznajmia wprost: "Ciarki przechodzą po grzbiecie i ma się wrażenie, że ktoś jeszcze przez Kieślowskiego przemawia".

Wszystkie te uwagi Kieślowski traktuje bardzo serio. Woli mówić o Bogu niż o polityce. Tłumaczy, że jest katolikiem, bo każdy Polak z jego pokolenia jest katolikiem, ale że nie chodzi do kościoła. Ma osobiste relacje z Panem Bogiem, a właściwie wierzy w jakąś istotę sprawczą, tylko że do kontaktów z nią nie potrzebuje pośredników. Udziela nawet na ten temat długiego wywiadu miesięcznikowi "Positif". Dziennikarze Michel Ciment i Hubert Niogret zaczynają go przeprowadzać w Wenecji, a żeby dokończyć, jadą za Kieślowskim do Montrealu i Paryża. Wywiad ukaże się w numerze październikowym. Tytuł: Pańskie filmy są rentgenami duszy.

"M.C., H.N.: W Dekalogu I »Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną« ojciec i syn oddają cześć komputerowi, który podaje im dane o wytrzymałości lodu. Syn umiera na skutek utonięcia podczas ślizgawki na zamarzniętym stawie. Czy to interpretacja religijna?

K.K.: […] W tym filmie ojciec został ukarany, może nie dlatego, że nie wierzy w Boga, ale za swój zbyt przesadny racjonalizm. Zawiera się w tym konflikt, obecnie bardzo aktualny, między tym, co racjonalne, a tym, co duchowe. Zawierzając zbyt mocno racjonalizmowi, nasi współcześni coś stracili. Ten konflikt jest najbardziej trafny, by przybliżyć się do problemu Boga. Dekalog I nie mówi o innych bogach, jak Budda czy Allah, ale raczej o negacji Boga przez substytut. Na przykład Bogiem może się stać miłość. Albo rozum, także nienawiść. Wszelkie silne uczucia, które w nas powstają, dobre bądź złe, oddalają od nas Boga. Najlepszym odzwierciedleniem tego problemu wydaje mi się konflikt między jasnością rozumu a mrokiem wiary.

M.C. i H.N.: Czy uważa się pan za agnostyka?

K.K.: Wierzę, że istnieje coś niedocieczonego, takie tajemne sfery w każdym człowieku".

Wszystkich intryguje, co to jest to „niedocieczone”. Kiedy dziennikarze go o nie dopytują, Kieślowski zdejmuje okulary, bierze do ręki szklankę i mówi: "Wierzę, że wokół nas jest coś więcej niż te okulary i niż ta szklanka wody na stole". Kiedy po raz setny pytają go, czy Bóg istnieje, odpowiada: "Nie wiem. Ale jeśli istnieje, to śpi! Trzeba go obudzić". Takie odpowiedzi najbardziej się podobają".

Biografia Kieślowskiego dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>

TOK FM PREMIUM