Lekceważone, wykpiwane, poddawane "miękkiej agresji". Pierwsze kobiety w polskim Sejmie [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Kiedy Polki mogły już głosować i startować w wyborach, wciąż jeszcze nie mogły pracować bez zgody męża, nie mogły dysponować własnym majątkiem czy dziedziczyć. Prawo za to nakazywało im "posłuszeństwo wobec męża". I w takich okolicznościach w Sejmie pojawiają się pierwsze posełki.

Pierwsze kobiety, które pojawiły się w Sejmie II RP, nie były zawodowymi polityczkami. - Ale były bardzo doświadczone jako działaczki społeczne. To było coś, co kobietom można było robić, co nie brzmiało profesjonalnie, a co można było robić dodatkowo. Były bardzo aktywne na swoich polach - wskazywała Olga Wiechnik, autorka książki "Posełki: osiem pierwszych kobiet". Jako przykład podała Zofię Moraczewską, która doszła do najwyższych stanowisk w partii galicyjskiej PPS. Jej mąż, zanim został politykiem, spracował jako inżynier kolejnictwa, co wiązało się z częstymi przeprowadzkami do niewielkich miast. - Wszędzie tam Zofia organizowała koła kobiet, przekonywała, edukowała - wyliczała dziennikarka. 

Opowiadała również, jak kobiety w Sejmie poddawane były "miękkiej agresji", lekceważone i wykpiwane. Nie robiły sobie z tego wiele i pracowały. 

Posłuchaj całej rozmowy Rocha Kowalskiego z Olgą Wiechnik:

Publikujemy fragment książki "Posełki: osiem pierwszych kobiet" Olgi Wiechnik, wydanej przez Wydawnictwo Poznańskie.

Zofia Moraczewska: pchanie życia w dalszym ciągu

Zofia sprzeciwia się jawnie.

17 marca 1921 roku sejm uchwala konstytucję.

"Nigdy nie zapomnę wrażenia w tej chwili ostatecznego uroczystego głosowania. Cała izba stała w milczeniu, siedzieli socjaliści z wyjątkiem dwóch osób małżeństwa Moraczewskich. On wysoki, wyprostowany, ona o dwie głowy niższa od niego. […] Szanowany przez wszystkich nie chciał być nie- obecny przy tym wielkim święcie narodu, wbrew uchwale klubu parlamentarnego Polskiej Partii Socjalistycznej", wspomina poseł Stanisław Wachowiak.

Pamięć go zawodzi. Jędrzej nie ma tyle odwagi, co Zofia. On też nie chce głosować przeciwko konstytucji, jak wymaga tego od swoich członków klub PPS (PPS nie poparł konstytucji, bo zabrakło w niej zapisów, o które zabiegał, m.in. o jednoizbowym sejmie, powołaniu reprezentacji pracowników najemnych w postaci Izby Pracy, rozdziale Kościoła od Państwa, wyborze prezydenta drogą powszechnego głosowania, gwarancji wolności strajków). Ale na jawny sprzeciw się nie zdobywa. Podczas głosowania opuszcza salę. Stoi tylko Zofia.

"W okresie, w którym Polska zaledwie budziła się do nowego życia, w okresie zamętu wewnętrznego i ciągłych niebezpieczeństw zewnętrznych uchwalenie norm prawnych ustalających stosunki polityczno-społeczne było naglącą koniecznością. Zdaniem moim nie wolno było zwlekać z tą uchwałą", tłumaczyła później niesubordynację, za którą PPS ukarał ją naganą.

Artykuł 96 nowej konstytucji mówi: "wszyscy obywatele są równi wobec prawa".

Ale już prawo wcale nie jest równe wobec obywateli. W wolnej Polsce wciąż obowiązują trzy różne systemy jurysdykcji odziedziczone po zaborcach. Coś je jednak łączy - wszystkie dyskryminują kobiety. Najgorzej jest w byłym Królestwie Polskim, które swój Kodeks Cywilny oparło w dużej mierze na Kodeksie Napoleona z 1804 roku. A Napoleon uznał kobiety za niezdolne do samodzielnego myślenia i pozbawił je prawa do decydowania o sobie. Mimo nowej konstytucji Polki wciąż tych praw nie mają.

Najgorszy jest chyba ten przepis o posłuszeństwie:

"Żona, winną będąc mężowi posłuszeństwo, winna będąc z nim mieszkać i za nim iść, gdzie mu się zostawać podoba, nie może bez jego zgody osobnych zarobków szukać".

'Posełki. Osiem pierwszych kobiet' Olga Wiechnik'Posełki. Osiem pierwszych kobiet' Olga Wiechnik Materiały prasowe

Bo co to znaczy "winna posłuszeństwo"? W teorii niewiele. W praktyce może znaczyć wszystko.

Bez zgody męża nie może pracować, a jeśli, za jego pozwoleniem, pracuje - dysponować swoimi zarobkami. Nie może występować w sądzie, podpisywać umów, przyjmować spadków. O tym, co dobre dla jej dzieci, decyduje ich ojciec. Nie może się rozwieść. A gdyby znalazła sposób, żeby odejść, prawo do opieki nad dziećmi zostaje przy ojcu. Jeśli dziecko urodzi kobieta niezamężna, wtedy proszę bardzo, może zajmować się nim sama. A właściwie musi, bo prawo zabrania jej dochodzić ojcostwa. Za te same zbrodnie czeka ją większa kara, za tę samą pracę dostanie mniejsze wynagrodzenie. Mniejsze nawet o połowę. Ale niech się cieszy, że ma pracę - jak trzeba będzie kogoś zwolnić, padnie na nią, nie na jej kolegów. A jak awansować, to wiadomo.

Pierwsza sprawa, jaką Zofia się w sejmie zajmuje, to planowane zwolnienia urzędników w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. To znaczy - urzędniczek, bo zwalniane mają być tylko kobiety. W marcu pisze w tej sprawie interpelację do ministra.

A kilka dni później zabiera głos.

- Wysoki Sejmie! Ponieważ mam zaszczyt przemawiać jako pierwsza kobieta w sejmie polskim, niechaj mi będzie wolno wyrazić głęboką radość, że odradzająca się ojczyzna moja po stu kilkudziesięciu latach niewoli zaraz w pierwszych chwilach śmiało i stanowczo przeciwstawiła się wiekowym tradycjom przez udzielenie praw obywatelskich tym szerokim masom ludności, które dotychczas były praw pozbawione, w tej liczbie kobietom. Mam głęboką wiarę i ufność, że Wysokiemu Sejmowi dane będzie dzieło rozpoczęte doprowadzić do końca.

Dużo jest jeszcze do zrobienia w "kwestii kobiecej", bardzo dużo. Ale Zofia zdaje sobie też sprawę, że zanim sejm stworzy nowy porządek, trzeba w kraju posprzątać.

- Miasta toną po prostu w śmieciach, brudzie, wszelkiego rodzaju odpadkach. Nie mają kanalizacji ani wodociągów, toną w ciemnościach.

Brakuje też ubrań, jedzenia, mydła. Polsce grożą epidemie, a burmistrzowie małych miast zajmują się polityką. Zdarza się, że przez złe zarządzanie całe wagony stęchłej mąki topi się w rzece, nocą, żeby nie wywołać zamieszek wśród głodnych mieszkańców, o których zapomniano, jak o tej mące.

- Mówię to jako kobieta, która z natury rzeczy lubi porządek i czystość - dodaje z trybuny.

Mówi to przewrotnie, żeby poczuli się bezpiecznie? Czy w tę kobiecą "naturę" naprawdę wierzy?

Sama swoich "kobiecych obowiązków" nie zaniedbuje. Udało jej się znaleźć szkoły dla dzieci, choć w połowie semestru nie było to łatwe. Gorzej z mieszkaniem. Warszawa jest przepełniona. W końcu trafił się dom pod miastem, w Sulejówku, połączonym ze stolicą torami. Za pieniądze ze spadku po rodzicach Zofii Moraczewscy kupują niewielki dworek

"Siedziba". Rok później sąsiedni dom, "Milusin", za ich namową kupią Piłsudscy. Między ich ogrodami jest furtka, a przy niej ławeczka. Będą z tej furtki często korzystać.

Zofia MoraczewskaZofia Moraczewska MARIAN FUKS / WIKIMEDIA COMMONS / PUBLIC DOMAIN

Mamy dwie świnki, 6 królików i 25 kur, pisze do siostry. Pojawią się jeszcze gęsi i kaczki. Tak mało się na tym wszystkim znam, tak wszystkiego się muszę uczyć od abc, że muszę robić dużo błędów! Owoców na drzewach nie ma prawie nic, za to porzeczek i truskawek było dużo.

Usmażyłaby konfitury, ale trudno zdobyć cukier. Choć wokół piach, nie ziemia, i męczyć się trzeba strasznie, udał się groch, mak i kalarepa. Reszta tak sobie wegetuje. Kartofle i fasola należą jeszcze do przyszłości.

Listy pisze z sejmu, na sejmowym papierze, między posiedzeniami, bo w domu ma za dużo pracy. Ale i w sejmie trudno znaleźć czas. Ludzie mnie tu po prostu zadręczają prośbami - drzwi się nie zamykają i telefon dzwoni po całych dniach, skarży się siostrze. Ale na wszystkie prośby odpowiada. Na każdym liście notuje w rogu czerwonym atramentem: "załatwione", "przekazane" tu czy tam, "odpisałam".

Zofia Gawrońska, wdowa po asystencie poczt i telegrafów ze Lwowa pisze do posełki Moraczewskiej: Powodowana widmem głodowej śmierci ośmielam się upraszać uniżenie Waszą Ekscelencję o łaskawe podwyższenie w drodze łaski mojej pensji wdowiej.

Emerytura, ustanowiona jeszcze przez władze austriackie, nie wystarcza wdowie po asystencie poczt i telegrafów na życie. Dotąd dorabiała, jak mogła, bo nie chciała obciążać młodego państwa polskiego. Ale już nie może, nie ma już siły. Prosi o pomoc. Takich próśb jest wiele, bardzo wiele. Nie da się pomóc każdemu z osobna, trzeba działać systemowo - Zofia w sejmie pracując w komisjach ochrony pracy, opieki społecznej i zdrowia publicznego. Gdyby chociaż mogła pracować w spokoju.

14 lutego 1919 roku, cztery dni po uroczystym otwarciu sejmu, wybucha nowa wojna. Tym razem z bolszewikami, którzy chcą całemu światu nieść rewolucję proletariacką i walczyć z ogólnoświatowym imperializmem, jak tłumaczy Włodzimierz Lenin. Polska stoi na przeszkodzie. Przez pierwsze miesiące wojna toczy się w bezpiecznej odległości, na wschodzie, ale latem 1920 roku zbliża się do Warszawy.

Grozi zaciąg ochotniczy do wojska. Kazio wyrywa się z domu - bronić mu nie mogę! Wiem, że tak trzeba… Ale bardzo mi ciężko na duszy - i trudno zdobyć się na tę największą z ofiar… Może już za kilka dni to nastąpi, pisze do Hali 4 lipca. Rzeczywiście, już dwa dni później Kazik - i wszyscy jego koledzy z VI klasy Gimnazjum im. Władysława IV na Pradze, są już w koszarach. Chłopiec, który dzieciństwo spędził rysując mapy i kłócąc się z rodzeństwem o plany bitew, teraz rwie się ratować ojczyznę. Zofia jeździ czasem do koszar i patrzy, jak Kazik i jego koledzy ćwiczą musztrę, ledwo unosząc za duże i za ciężkie dla nich karabiny.

Pójdzie dziecko najukochańsze na takie niepewne, straszne, ciemne dni w jakąś nieznaną przyszłość - beze mnie! Głowę tracę.

Tego ranka pod koniec lipca sama go budzi i wyprawia w drogę. Oddział, w całości złożony z ochotników, jedzie na front. Kazimierz Moraczewski ma szesnaście lat.

Do wojska zaciąga się też Jędrzej.

Jestem więc znowu sama - jak w 1914 r… Muszę i będę o wszystkim decydować sama. Jestem spokojna i silna, pisze do siostry.

TOK FM PREMIUM