Możemy robić 20 tys. testów na koronawirusa dziennie, a robimy połowę z tego. Minister nie wie dlaczego. A my sprawdziliśmy
Wszelkie słowa krytyki o zbyt małą liczbę testów na koronawirusa przeprowadzanych w Polsce Ministerstwo Zdrowia konsekwentnie odpiera. Przedstawiciele resortu podkreślają, że nasze laboratoria są w stanie badać nawet 20 tysięcy próbek dziennie, a to wcale nie jest mało. Przy założeniu, że taka liczba testów byłaby wykonywana każdego dnia - tylko w jednym tygodniu mielibyśmy około 140 tysięcy zbadanych próbek.
Problem polega jednak na tym, że teoretyczne możliwości polskich laboratoriów odbiegają od praktycznego działania. Wczoraj resort zdrowia informował tylko o blisko 10 tysiącach testów wykonanych w ciągu ostatniej doby. We wcześniejszych dniach liczby te oscylowały wokół 10-13 tysięcy. - Dlaczego jednak, mówiąc wprost, nie testujemy "na maksa"? W granicach naszych możliwości? - pytał ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego redaktor Michał Janczura.
- Bardzo mi jest trudno na to pytanie odpowiedzieć. My jako ministerstwo jesteśmy chętni, żeby testować jak najwięcej - odpowiedział minister, który był gościem Mikrofonu TOK FM. - Dajemy testy, rozdysponowujemy po laboratoriach i coraz to nowe laboratoria włączamy do systemu. Mamy finansowanie dla wszystkich podmiotów, żeby robiły te testy. Staramy się ich wspomóc również z logistyką - kontynuował szef resortu. Być może, jak przewidywał, to właśnie w logistyce leży problem, bo na przykład nie każdy szpital jest w stanie organizować wysyłki próbek do laboratoriów.
- Czy pana zdaniem lekarze zbyt mało ochoczo podchodzą do ordynowania tych testów? - dopytywał redaktor Janczura.
- Myślę, że to jest kwestia złożona i nie można zrzucić winy na lekarzy - odpowiedział Szumowski.
Dalej minister powiedział wprost: "Ja bym chciał, żeby było tych testów 20 tysięcy". - I mam nadzieję, że w tym tygodniu zaproponujemy rozwiązanie, które wspomoże logistykę we wszystkich jednostkach. Jeżeli któryś ze szpitali nie jest w stanie testować i dowozić do laboratoriów i przekazywać, to my będziemy wspomagali te szpitale - zadeklarował.
Minister wspomniał też o badaniach dla medyków. Powiedział, że "mają prawo do testów i powinni mieć wykonywane przy podejrzeniu jakimkolwiek". - Tym bardziej że teraz ewaluujemy te testy antygenowe, białkowe, które trwają 15 minut i za chwilę będziemy je rozdysponowywać w szpitalach polskich - zapewnił.
Cały Mikrofon TOK FM z udziałem ministra zdrowia możesz odsłuchać w aplikacji!
Testy na koronawirusa. Może zmienić rekomendacje?
O to, dlaczego przeprowadzanych testów jest tak mało, skoro może być tak dużo, zapytaliśmy lekarzy zakaźnych, którzy je zlecają.
Jedna z lekarek ze szpitala zakaźnego w dużym mieście (która chce zachować anonimowość) przyznaje, że w zlecaniu testów - w jej placówce - nie ma ograniczeń. - Jeżeli uznajemy, że komuś trzeba pobrać wymaz, to go robimy. Jeśli jest potrzeba na jakimś innym oddziale i dzwonią do nas lekarze z pytaniem, czy widzimy sens [zrobienia testu - red.], to też z reguły się zgadzamy - mówi.
Zaznacza jednak, że testy są wykonywane na podstawie rekomendacji Głównego Inspektora Sanitarnego - można je zrobić osobom, które wykazują konkretne objawy (np. wysoka gorączka) lub miały kontakt z osobą zakażoną koronawirusem.
Problem pierwszy: rekomendacje GIS. Musisz mieć albo objawy, albo kontakt z osobą zakażoną.
Grupą zupełnie nieodkrytą, jak mówi nasza rozmówczyni, są osoby przechodzące koronawirusa bezobjawowo, które nie wiedzą, że miały kontakt z osobą zakażoną i są nosicielami. Na mocy obecnych regulacji lekarze zakaźnicy nie mają jak ich badać. - Testów byłoby więcej, gdyby ktoś powiedział np.: "badajmy wszystkie osoby powyżej 65 roku życia" - mówi lekarka.
Testy na koronawirusa. A może włączyć w to lekarzy rodzinnych?
Może więc obok - zapowiadanego przez ministra - usprawnienia logistyki, zastanowić się nad zmianą rekomendacji do przeprowadzania testów? Lub rozszerzyć uprawnienia osób, które mogą je wykonywać. Dziś o konieczności zrobienia testu danemu pacjentowi może decydować jedynie sanepid i szpitale zakaźne. O to, by dać taką możliwość także lekarzom rodzinnym, apelowała ostatnio konsultant krajowa do spraw medycyny rodzinnej.
"Lekarze rodzinni chętnie zlecaliby dużo testów, bo często pacjenci to właśnie do nas się zgłaszają z objawami. Ale nie możemy ich kierować bezpośrednio na test, tylko albo do Izby Przyjęć zakaźnej, albo do sanepidu. Tu i tu na nas krzyczą, że "zapychamy" system" - pisała na Twitterze prof. Agnieszka Mastalerz-Migas.
Problem drugi: decyzja o teście tylko w szpitalu lub sanepidzie. A tam trzeba czekać.
W rozmowie z TOK FM lekarka podała, że rozmowy z Ministerstwem Zdrowia w tej sprawie trwają. - Gdy wiemy, że moce przerobowe laboratoriów są coraz większe, mamy coraz więcej testów, to rodzi się pytanie, czy lekarze podstawowej opieki zdrowotnej nie powinni zyskać uprawnień do kierowania pacjentów już bezpośrednio na wymazy - zastanawiała się lekarka.
I podkreślała, że obecnie do sanepidu często trudno się dodzwonić, więc pacjenci czekają na testy nawet po kilka dni. Gdyby to lekarze mogli na nie kierować - można byłoby robić tych testów więcej.
Testy na koronawirusa. Kogo testują szpitale? A kogo sanepid?
Urszula Małecka, rzeczniczka Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego przy ulicy Koszarowej we Wrocławiu tłumaczyła nam, komu jej placówka przeprowadza, a ściślej - zleca przeprowadzenie testów na koronawirusa. Okazuje się, że są trzy grupy takich osób.
- Wykonujemy testy osobom, które zgłoszą się do nas na izbę zakaźną. W szczycie zachorowań było ich 120 dziennie, teraz jest średnio 60. Druga grupa osób, które testujemy, to pacjenci leżący u nas na oddziale, u których np. stwierdzono koronawirusa, których leczyliśmy i chcemy sprawdzić, czy wyzdrowieli. Trzecia grupa to pacjenci w izolatoriach - w naszym izolatorium w hotelu Wieniawa albo pacjenci pozostający w domach. Są to osoby, które były w szpitalu, nie mają już objawów, ale pozostają pozytywne - nadal mają w organizmie koronawirusa i nadal mogą zarażać - wyjaśnia. To z kolei oznacza, że codzienne testowane są nie tylko osoby, co do których podejrzewa się, że są zarażone, ale też te osoby, które są chore i zdrowieją.
Problem trzeci: karetek i mobilnych punktów testowania przybywa, ale kieruje do nich tylko sanepid.
A co z tymi, którzy nie mieszkają we Wrocławiu, a np. w Legnicy albo Bolesławcu, poczują się źle i podejrzewają u siebie koronawirusa? Do nich wysłana może zostać karetka wymazowa, która dedykowana jest do przeprowadzania testów - jej personel jest odpowiednio zabezpieczony, wyposażony etc. W województwie dolnośląskim takich karetek jest osiem. Do tego dochodzą mobilne punkty testowania, do których przyjeżdża się samochodem - ale nie obsłużą one każdego. O skierowaniu do takiego punktu, podobnie jak o wysłaniu karetki wymazowej, decyduje sanepid. Nie można więc pojechać i poprosić o przetestowanie ot tak! - i to nawet, jeśli podejrzewamy u siebie koronawirusa, bo mamy np. gorączkę i kaszel.
-
Nowy sondaż. Prawie wszystkim rośnie, tylko nie im. To koniec wielkiego boomu?
-
Sprawdziliśmy, co w sklepach myślą o powrocie handlu w niedzielę. Tusk rozwścieczył. "Co mu odbiło?!"
-
Zełenski "podeptał przyjaźń polsko-ukraińską"? Ekspertka: To pragmatyzm polityczny
-
Katastrofa w seminariach i "ciemna noc" Kościoła. "Stworzono w nim eldorado dla przestępców"
-
"To nie jest dar". Ekspert o 2 mld dla Polski. I MON-ie, który kupuje, jakby miał "kartę bez limitu"
- Co partie po wyborach zrobią z prawem do aborcji? Jedna nie ma o tym ani słowa w swoim programie
- Co dalej z kontrolami na granicy z Polską? Nieoficjalnie: Niemcy podjęły decyzję
- Głosowanie poza miejscem zamieszkania. Co zrobić i do kiedy? [ZASADY I TERMINY]
- Kaczyński i 50 tys. w kopercie. Prokurator nie dała wiary zeznaniom. "To jest wróżka"
- Abp Stanisław Szymecki nie żyje. Senior archidiecezji białostockiej miał 99 lat