To on dyskutował z Sasinem. Lekarz o swojej pracy: Widziałem strach w oczach doświadczonej koleżanki
Aleksander Biesiada, lekarz POZ i rezydent medycyny rodzinnej, wdał się na Twitterze w krótką wymianę zdań z Jackiem Sasinem. Gdy minister ocenił, że jednym z problemów w walce z epidemią jest "zaangażowanie personelu medycznego", lekarz pokazał mu swoje śniadanie. Czyli jedną kanapkę, którą zdążył zjeść dopiero późnym popołudniem. - Tak w kontekście mojego zaangażowania i dzisiejszej wypowiedzi pana ministra - napisał.
Lekarze rodzinni się boją. "Widziałem strach w oczach doświadczonej koleżanki"
- Gdy przeczytałem drugi raz słowa ministra, to naszła mnie refleksja, że ma on trochę racji. Myślę, że ja, jako lekarz, trochę się boję - stwierdził Biesiada w Radiu TOK FM. - Boję się o swoich pacjentów, co się będzie z nimi działo, kiedy ja trafię na kwarantannę, albo jeśli nie będę miał ich dokąd pokierować, bo zabraknie miejsca w szpitalu - dodał.
Podczas rozmowy w audycji "Światopodgląd" wspominał, jak dzisiaj rano przyjmował pacjentów w swojej przychodni. - W oczach pani doktor, z którą pracowałem, lekarza o bardzo długim stażu pracy, widziałem strach. Przez dwie godziny nie była w stanie wezwać karetki do pacjenta, który był w domu z dusznością. Było podejrzenie, że pacjent jest zakażony - mówił lekarz.
- Skoro ja się boję, to myślę, że rządzący, którzy mają rozeznanie co do faktycznego obłożenia miejsc w szpitalach, faktycznej liczby personelu, tym bardziej się boją - oceniał. - Myślę, że strachem są podyktowane tego typu słowa wymierzone w medyków. I to w momencie, kiedy ich praca jest nam najbardziej potrzebna - stwierdził.
Problem pierwszy, czyli niewydolna diagnostyka. "Konsultuję po czterech dniach"
Lekarz podkreślał, że problemem jest dzisiaj niewydolna diagnostyka. Opowiadał, jak pacjenci mówili mu, że w "jednym z najistotniejszych punktów wymazowych" w Krakowie dziennie wykonuje się jedynie 300 wymazów. - Ale okazuje się, że nawet nie. Robi się tylko 170 - oznajmił Biesiada. - Brakuje rąk do pracy do pracy. Nie tylko lekarzy i pielęgniarek, ale też całego dodatkowego personelu, który można było wykształcić, ale w ostatnich miesiącach tego nie zrobiono - kontynuował.
- Problemem jest to, że nie wystarcza personelu medycznego do obsłużenia tych pacjentów - powtarzał. - Lekarz rodzinny odbiera telefony, kontaktuje się z pacjentami, próbuje ustalić, czy to może być infekcja koronawirusem. Potem musi wykonać szereg czynności, żeby pacjenta skierować na test, a później dalej go prowadzi. To zajmuje lekarzom cenny czas. Efekt jest taki, że jesteśmy w stanie przyjąć mniej pacjentów - wyjaśniał.
Aleksander Biesiada zauważył też, że pracowników brakuje nie tylko w szpitalach i przychodniach, ale również w sanepidzie. - Zlecam pacjentowi izolację, a sanepid powinien zadbać o kwarantannę osób z otoczenia. Ale mam takich pacjentów, którzy dzwonią po tygodniu i dalej ich rodzina nie jest objęta kwarantanną - powiedział.
Wymieniał kolejne problemy, choćby to, że wielu lekarzy rodzinnych jest kierowanych na kwarantanny. I to, że problemem jest samo zgłoszenie się do przychodni, jeżeli ktoś podejrzewa u siebie zakażenie. - Termin jest tak długi, trudno się dodzwonić, to do kogo oni mają się zgłosić? Często konsultuję pacjentów, którzy mają trzeci czy czwarty dzień objawów - podsumował.