Duży wzrost liczby zgonów w Polsce to nie tylko pandemia. "Stracone cztery ostatnie lata"
Prof. Piotr Szukalski, demograf i gerontolog z Uniwersytetu Łódzkiego w "Światopodglądzie" rozmawiał z Agnieszką Lichnerowicz o wzroście umieralności w Polsce w ostatnim czasie.
- Do września nie było widać większego wpływu sytuacji epidemiologicznej na liczbę zgonów - zauważył profesor.
Od kilku tygodni GUS zaczął jednak udostępniać dane na temat liczby zgonów w podziale na tygodnie, a nie na miesiące, więc na dane można spojrzeć dokładniej. - Jeśli popatrzymy na dziewięć pierwszych miesięcy tego roku, to ta liczba zgonów w ciągu tygodnia przyjmowała wartości 7300-8600, nie odbiegała specjalnie od tego, co było rok, dwa, trzy lata temu - wskazał gość TOK FM. Dopiero październikowe dane pokazały bardzo szybki wzrost zgonów.
- Ostatecznie w 46. tygodniu w ciągu roku wystąpiło aż 14 500 zgonów. To jest bardzo duży przyrost. Prawie dwa razy wyższa liczba niż wcześniejsze. Może to wzbudzać pewne zaniepokojenie - przyznał demograf. Jak zauważył - mniej niż połowa to zgony, które można przypisać jednoznacznie do COVID-u.
Nie słuchasz podcastów? To dobry czas, by zacząć. Dostęp Premium za 1 zł!
- I tu się pojawia ten drugi problem - co jest dodatkowo drugą przyczyną? Czy po dziewięciu miesiącach zamrożenia systemu ochrony zdrowia i bezpośredniego kontaktu z lekarzami widzimy tak naprawdę już rezultaty pośrednie epidemii? - pytał. Mowa m.in. o osobach chorujących na nowotwory i choroby układu krążenia. - Kilkumiesięczne opóźnienie diagnozy może w tych przypadkach zaowocować zwiększoną umieralnością - tłumaczył prof. Szukalski.
Wymienił też kolejne pytania, np. o długofalowe skutki COVID-u. Jeden z nich może być spowodowany tym, że dużo starszych ludzi ograniczyło swoją mobilność, mniej wychodzi z domu.
- Jestem przekonany, że to będą długofalowe konsekwencje, których skali teraz nie jesteśmy w stanie określić. To będzie znaczyło niższą odporność, a to oznacza większą zachorowalność, wcześniejsze zgony - stwierdził prof. Szukalski.
Agnieszka Lichnerowicz zauważyła, że wielu z nas pewnie nie uświadamia sobie, jak wiele osób umarło w ostatnich tygodniach. Jej rozmówca odparł, że przy tym wszystkim "zapominamy o tym, co jest ważniejsze". - To, że po 2016 roku zahamowany został, odnotowywany wcześniej przez ćwierćwiecze, znakomity postęp w ograniczaniu umieralności. Od 1992 roku przez 24 lata każdy kolejny rok przynosił znaczącą poprawę, natomiast cztery ostatnie lata są pod tym względem stracone - wyjaśnił.
Jak zaznaczył, brak poprawy w ograniczaniu umieralności w ostatnich latach wystąpił nie tylko w Polsce, lecz także w Stanach Zjednoczonych, we Francji. I że można się sprzeczać o przyczyny.
- (Może być to - red.) epidemia otyłości czy fakt, że do wieku 60 lat zaczynają dochodzić pokolenia, które w latach 50. bardzo wcześnie, intensywnie korzystały z tytoniu. Równie dobrze może to być kwestia wyczerpywania się limitów w systemie ochrony zdrowotnej. Powoli zaczynamy dochodzić do ściany - spuentował.