Gabinet grozy. "Zabrałbym się chyba za tego HIV-a". Przyszła do niego zdrowa, a wyszła "śmiertelnie chora"
- Przyszłam do gabinetu Jarosława Piekacza zdrowa, a wyszłam śmiertelnie chora. To było wstrząsające - mówi 41-letnia Katarzyna.
Zaczęło się niewinnie. Obok gabinetu Piekacza w Zamościu mieści się drugi, stomatologiczny, w którym przyjmuje jego żona. Katarzyna leczyła się u niej od lat. To tam miała usłyszeć o biorezonansie - "nowej metodzie" diagnozowania i leczenia. - Asystentka dentystki powiedziała, że teraz jest dużo chorób wywołanych pasożytami, grzybami, wirusami. Nie zawsze umieją je wykryć testy tradycyjnej medycyny. I że warto byłoby przebadać się tym urządzeniem z gabinetu obok. Sama miała problemy ze zdrowiem i Piekacz rzekomo pomógł. Wcześniej nie słyszałam o tej metodzie. Pomyślałam: "A co mi szkodzi". Spontanicznie zapisałam się na następny dzień - opowiada.
Czuła się dobrze, bo zdrowo się odżywia, uprawia sport i nie sięga po używki. Ale - jak tłumaczy - chciała potwierdzić, że nic jej nie dolega. Gdy przyszła do gabinetu, dostała słuchawki, które były podłączone do urządzenia. Na ścianie wyświetlił się obraz z projektora, który przedstawiał zarys jej sylwetki. - W nim oznaczone były narządy wewnętrzne. Wyglądało to jak skan mojego organizmu. Gdy urządzenie wykrywało patogeny, Piekacz przybliżał obraz i analizował alarmujące informacje. Sprawiał wrażenie, jakby wiedział, co robi - opisuje.
Badanie miało trwać około godziny. Urządzenie "wykrywało" całe stado pasożytów: glistę ludzką, przywry, lamblię. A z ust mężczyzny miały wysypywać się nazwy kolejnych chorób.
- Zaczął od boreliozy, ale stwierdził, że to nic takiego. Już wtedy czułam się przytłoczona, mimo to mówił "idźmy dalej". Pytał, czy mam zwierzęta. Bo roznoszą toksoplazmozę, którą u mnie stwierdził. Powiedział, że to dosyć poważne, ponieważ może prowadzić do schizofrenii. Przestraszył mnie. Mówił też, że jest duży problem z moimi gałkami ocznymi i że wygląda, jakbym traciła wzrok. Źle było również z moją trzustką, w której zobaczył przewlekły stan zapalny, o krok od ostrego. A ten prowadzi do nowotworu. Zabrzmiało jak wyrok. Byłam przerażona. W końcu rzucił, że "mamy tu wisienkę na torcie"… - wspomina drżącym głosem.
Jak po chwili dodaje, tą "wisienką" okazało się AIDS. Tego było już dla niej za dużo. Zamarła. - Potem wyrzuciłam z siebie, że przecież przyszłam zdrowa, a jedyne, na co choruję, to depresja. On to podchwycił i tłumaczył, że wszystko się zgadza. Bo depresja jest objawem boreliozy - wspomina.
- Zaraz, wiedział, że ma pani depresję, a mimo to dalej "diagnozował" u pani AIDS? - dopytuję.
- Tak, przekazywał to w sensacyjnym tonie. Że chciałby się mylić, ale sprawdził kilkukrotnie i za każdym razem mu wychodził - tu cytuję - wirus AIDS. Dodał, że nie mam się co denerwować, bo mnie wyleczy. Był przy tym bardzo pewny siebie. Gdy zaczął omawiać schemat terapii, zapytałam, czy mogę to nagrywać. Bo byłam w szoku i nie przyswajałam informacji. Mam taką psychikę, że złe wieści do mnie długo docierają. Jedni płaczą i panikują, a ja wpadam w stan otumanienia. Nie wiedziałam, co się dzieje. Dlatego włączyłam dyktafon w telefonie - relacjonuje moja rozmówczyni i przekazuje mi nagranie.
"Pod szyldem medycyny"
Katarzyna skontaktowała się ze mną po tym, jak opisałem na tokfm.pl działalność gabinetów biorezonansu. Otwierają się w całej Polsce i "leczą" niemal wszystko - od uzależnień i alergii, poprzez miażdżycę i artretyzm, aż po cukrzycę. Właściciele tych gabinetów nie chcieli rozmawiać z dziennikarzem, dlatego dzwoniłem do nich jako potencjalny pacjent. W Białymstoku zapewniono, że biorezonans uzdrowi mnie z raka, w Katowicach z depresji, a w Krakowie nie cofnęli się przed deklaracją, że "uleczą" dziecko z autyzmu.
Wszędzie słyszałem to samo - za każdą chorobę odpowiadają bakterie, wirusy, grzyby, pasożyty i niedobory witaminowe. Nigdzie nie chcieli wyników badań medycznych, bo mają swój biorezonans. Prawie w każdym z gabinetów zgłaszali gotowość do zastąpienia lekarza w procesie "leczenia".
- Matko boska! Przecież to powinno być traktowane jako przestępstwo! - złapała się za głowę dr hab. Magdalena Wiśniewska, przewodnicząca Rady Ekspertów Naczelnej Izby Lekarskiej. Gdy relacjonowałem, że jako pacjent onkologiczny byłem namawiany do odstawienia leków, stwierdziła: "To zbrodnia!".
Z kolei endokrynolog dr Szymon Suwała nazwał biorezonans pseudonaukową bzdurą. Miał pacjentkę, u której biorezonans wykrył "łagodny rozrost gruczołu krokowego", czyli... prostatę. U innej urządzenie "zdiagnozowało" pasożyta, który nie występuje u ludzi, tylko u psów.
Rada Ekspertów Naczelnej Izby Lekarskiej natychmiast zareagowała na opisane historie. Wydała oficjalne stanowisko, w którym przestrzega przed biorezonansem: "Stosowanie tej metody jest niezgodne z etycznym i prawnym nakazem wykonywania zawodu lekarza zgodnie ze wskazaniami aktualnej wiedzy medycznej". Na podstawie tej opinii okręgowe izby lekarskie mogą zgłaszać do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej lekarzy, którzy używają biorezonansu.
Problem jednak w tym, że aby otworzyć taki gabinet, nie trzeba dyplomów medycznych ani żadnych zezwoleń. Wystarczy ta niewielka skrzyneczka z elektrodami i czasem - dla pozorów - biały kitel. Właściciele takich gabinetów stosują wiele metod manipulacji, by przyciągnąć klientów. Już sama nazwa "biorezonans" nawiązuje do rezonansu magnetycznego, czyli urządzenia medycznego, którego skuteczność w diagnozowaniu - w przeciwieństwie do tej skrzyneczki - została potwierdzona naukowo. Określają swoje gabinety mianem "klinik" i "instytutów", a w dodatku często powielają kłamstwo, jakoby ta metoda dostała Nobla.
Jak przyznaje Katarzyna, w jej historii nie bez znaczenia była też lokalizacja gabinetu biorezonansu, w którym się znalazła. - Jest na tyłach przychodni lekarskiej i obok gabinetu stomatologicznego. Więc to wszystko jest niejako pod szyldem medycyny konwencjonalnej, przez co też zadziało na mnie podprogowo i wzbudziło zaufanie - przyznaje moja rozmówczyni.
"W pani wypadku zabrałbym się chyba za tego HIV-a"
Katarzyna włącza nagrywanie, bo jest tak przerażona wcześniejszymi "diagnozami", że już nie rozumie, co Jarosław Piekacz do niej mówi. Sprawę pogarsza fakt, że mężczyzna robi to chaotycznie - w jednej chwili uspokaja, a w drugiej podkreśla, że choroby są "poważne". W dodatku często urywa zdania, jakby nie mógł się zdecydować, na którą tonację postawić.
- Choroby poważne nie leczy się wszystkie razem, tylko leczy się stopniowo, po kolei. Czyli idziemy od najłatwiejszych, przechodzimy w głąb i później każdą z tych poważnych. Tylko nie przejmować się, nie stresować się, spokojnie. To są wszystkie rzeczy do wyprostowania - pociesza.
Zaraz jednak zapewnia, że "wolałby się pomylić" i że za miesiąc, jak znowu spotka się z Katarzyną, może jeszcze potwierdzić swoje ustalenia. - Może akurat coś, nie wiem, coś się stało. Aczkolwiek miałem takie sytuacje… Miałem np. wirusa ebola u pacjenta - dorzuca, jakby chciał udowodnić, że nawet rozpoznania, które wydają się nieprawdopodobne, jednak się zdarzają.
- Więc tak: ja bym się zabrał najpierw za leczenie glisty. Ona będzie na pierwszym miejscu. Na drugim miejscu przechodzimy płynnie do leczenia przywr (...) Po przeleczeniu przywr u niektórych pacjentów przewlekłe zapalenie trzustki schodzi. Jeśli nie, to przypomnieć mi: mogę dać pani leki na zmniejszenie, czyli wyprowadzenie stanu zapalnego - leki homeopatyczne (…) Lamblia nam się od razu też sprawa załatwi, bo leki na glistę są skuteczne na lamblię, czyli to też sobie wyciągniemy. I później teoretycznie powinno się przeleczyć boreliozę. Ale w pani wypadku zabrałbym się chyba za tego HIV-a. Czyli to byłaby trójeczka (...) Po wirusie zostanie nam tak naprawdę borelioza i toksoplazma… - tłumaczy.
- To się da wyleczyć? - pyta Katarzyna.
- Tak, tylko trzeba wiedzieć jak. Bo wirusy można właśnie (wyleczyć - przyp. autora), używając na przykład biorezonansu. Tylko biorezonans też nie jest cudownym pudełeczkiem… - zastrzega.
- Wyleczy mnie pan z tego? - upewnia się kobieta.
- Będę się starał. Miałem pacjentów, których wyleczyłem. Więc mówię na podstawie swojego doświadczenia. Biorezonans nie jest cudownym pudełeczkiem, które…
- Na zawsze wyleczy mnie pan?
- Nie zawsze.
- Znaczy: czy na zawsze? Czy to już nie wraca?
- Inaczej: dla mnie wyleczenie jest to pozbycie się danego patogenu. Nie żeby się pani lepiej zrobiło, tylko usunięcie go całkiem - stwierdza na nagraniu mężczyzna.
"Czułam się bardzo chora i zniszczona"
Po tej rozmowie Katarzyna była ogłuszona. Nie powiedziała o niczym rodzicom, tylko natychmiast skróciła swój pobyt u nich w Zamościu, by szybko wrócić do Warszawy. - W stolicy jest wiele punktów, gdzie można wejść z ulicy, by zrobić bezpłatnie, anonimowo i szybko test na HIV. Ale i tak od "diagnozy" biorezonansem do wyniku testu minęło półtorej doby. W tym czasie nie było ze mną kontaktu, pozostawałam w szoku i było ze mną źle. Czułam się bardzo chora i zniszczona. Nie mogłam spać, pracować ani jeść. Potwornie się bałam - podkreśla.
Jak dodaje, miała przed oczami obrazy wyniszczającej choroby, bólu i śmierci, które wcześniej widziała na filmach. Niby wiedziała, że teraz AIDS już nie musi tak wyglądać, bo pacjenci mogą przyjmować leki i w miarę komfortowo z nim żyć. Jednak silny lęk podsuwał jej katastroficzne scenariusze.
Ten lęk miał warstwy, przez które nieskutecznie próbowali się przebić ludzie z medycznego świata. - Najpierw zadzwoniłam do swojej terapeutki. Kiedy usłyszała o biorezonansie, powiedziała, że to absolutnie niewiarygodne badanie. Ale dodała, żebym dla spokojnego snu zrobiła test na HIV. Później w punkcie, gdzie wykonują te testy, pokazałam ulotkę od Piekacza. Na jej widok tamtejszy konsultant zaczął się śmiać i pocieszał, że wszystko będzie dobrze. Ale dalej czułam stres i z ogromnym niepokojem czekałam na wynik - wspomina.
Dopiero, gdy go dostała, poczuła gigantyczną ulgę. Jak mówi, miała wrażenie, jakby ktoś ją umył od środka. I jakby dostała nowe życie. Dla spokoju zbadała jeszcze krew i trzustkę. Wyniki potwierdziły, że jest zdrowa.
"Robię to z rzetelności zawodowej"
W rozmowie ze mną Jarosław Piekacz zastrzega, że nie będzie rozmawiał o Katarzynie, bo to "informacje medyczne objęte tajemnicą lekarską". Pytam go, czy jest lekarzem albo chociaż ma wykształcenie medyczne. Zaprzecza. Z zawodu jest protetykiem, który wykonuje mostki, koronki i protezy zębów. Nazywa siebie też terapeutą. - A to nie jest zawód medyczny. Ale wykonuję swoją działalność w oparciu o certyfikaty i odpowiednie przepisy państwa polskiego - mówi.
- Kto wydał te certyfikaty? - dociekam.
- Organy upoważnione do tego na terenie Rzeczypospolitej Polskiej - stwierdza właściciel Laboratorium Zdrowia.
- Które organy?
- Proszę pana, certyfikat wisi u mnie na ścianie w pracy. Teraz nie mogę tego powiedzieć, bo jestem w domu. Ale ma pan ten certyfikat na mojej stronie. Proszę sobie przeczytać - odsyła.
Czytam wszystkie cztery. Dwa z nich wydał "producent aparatury do elektropunktury", trzeci "klinika biorezonansu", a ostatni - Centrum Doskonalenia Zawodowego z Obornik Śląskich. Jarosław Piekacz ukończył tam zdalny i trwający 80 godzin kurs na naturopatę. To pseudonaukowa dziedzina, która należy do altmedu. Wzbudza kontrowersje, bo często neguje sens stosowania leczenia opartego na tradycyjnej medycynie.
- Na jakiej podstawie stwierdza pan u klientów boreliozę, toksoplazmozę, przewlekłe zapalenie trzustki i AIDS? - pytam.
- Biorezonans to metoda uznana w świecie naukowym. Jak każda metoda diagnostyczna, również te w medycynie klasycznej, jest obarczona błędem. Jednak wszystkie dają nam przypuszczenie dolegliwości i mogą nam pomóc w dalszym diagnozowaniu - odpowiada.
- Czyli biorezonans może zdiagnozować AIDS, toksoplazmozę, przewlekłe zapalenie trzustki, boreliozę? Czy to się panu kiedyś zdarzyło? - upewniam się.
- Tak - potwierdza.
- Uważa pan, że ma kompetencje, by leczyć te choroby?
- Muszę zaprotestować, bo to nieprawda, że leczę! Według polskiego prawa terapeuta tylko diagnozuje i prowadzi terapie. U mnie na drzwiach gabinetu jest napisane, że moje terapie nie zastępują wizyt u lekarza. Są tylko uzupełniające - zastrzega.
Przytaczam mu jego własne słowa z nagrania. Zapewniał Katarzynę, że jej choroby da się wyleczyć i że będzie starał się to zrobić. Gdy mu o tym mówię, stwierdza, że "widocznie się przejęzyczył". Dziwne, przejęzyczył się aż 14 razy, używając słowa "leczyć" w różnych odmianach.
- Jakie terapie prowadzi pan na HIV, toksoplazmozę, boreliozę i przewlekłe zapalenie trzustki?
- Boreliozę i toksoplazmozę terapeutyzuję biorezonansem, ziołami i homeopatią. Co do trzustki, to zalecam preparaty homeopatyczne, dietę i takie leki apteczne. Jak to się nazywa… O, enzymy trawienne! Ułatwiają cały proces trawienia i w ten sposób zmniejszają obciążenie trzustki. Terapii na HIV w ogóle nie prowadzę - zapewnia, mimo że na nagraniu wyraźnie słychać: "w pani wypadku zabrałbym się chyba za tego HIV-a".
Mówię, że widziałem wyniki badań medycznych, które Katarzyna zrobiła po wizycie u niego. Pokazują, że nie miała HIV ani zapalenia trzustki w momencie, gdy ją "diagnozował".
- Jest taka możliwość. Ale jeśli jakieś badanie czegoś nie potwierdza, to jeszcze nie znaczy, że tego nie ma. Jak mówiłem, każda z metod diagnostyki jest obarczona pewnym błędem. Żadne z badań nie jest w 100 proc. wiarygodne. Więc jak tam coś wyszło czy nie wyszło, to nie znaczy, że tak jest.
- Katarzyna twierdzi, że powiedziała panu o swojej depresji. Czy nie miał pan obaw, że jej stan może gwałtownie się pogorszyć, gdy usłyszy od pana o HIV, przewlekłym zapaleniu trzustki i boreliozie?
- Dlatego staram się przekazywać takie informacje jak najbardziej delikatnie. Zawsze też powtarzam pacjentom, że to informacje nie do końca pewne i zachęcam do ich potwierdzania. Robię to z rzetelności zawodowej.
- Rzetelności? Przekazał pan kobiecie w depresji informacje, które według ekspertów są zupełnie niewiarygodne. Katarzyna po wizycie u pana nie jadła, nie spała, przeżyła głęboki stres. Bierze pan odpowiedzialność za jej emocje?
- Dlatego zawsze pacjentom powtarzam, że to nie jest informacja do końca pewna i zachęcam ich do dalszego sprawdzenia. Mógłbym swoim pacjentom nic nie mówić i wtedy byliby zadowoleni, że są zdrowi. Ale z rzetelności zawodowej muszę te złe informacje przekazywać. Zresztą jacy eksperci powiedzieli, że biorezonans nie ma wartości diagnostycznej?
- "Żadne z rzetelnie przeprowadzonych badań naukowych nie potwierdziło dotychczas skuteczności biorezonansu w jakimkolwiek zakresie, a szczególnie leczniczym" - to stanowisko Rady Ekspertów Naczelnej Izby Lekarskiej.
- Na każdego eksperta znajdzie pan odwrotnych ekspertów.
- Powiedział pan na nagraniu, że miał pacjenta z ebolą? Poddawał pan go terapii?
- Nie przypominam sobie takiej sytuacji.
- Właściwie co panem powoduje w tej pracy?
- Nie chodzi o pieniądze. Jestem protetykiem i mam z czego żyć. Te terapie mnie i moim bliskim pomogły. Staram się więc ludziom pomagać - stwierdza na koniec.
"Strażak-piroman"
Katarzyna ocenia, że Jarosław Piekacz zachował się jak strażak-piroman. Najpierw rozniecił w niej emocjonalny pożar, by później stwierdzić, że spróbuje go ugasić. - Ogień podkładał stopniowo. Sam przyznał, że nie od razu powiedział mi o HIV, by stres mnie nie sparaliżował i bym w miarę przytomnie mogła przyjąć pozostałe diagnozy. A później zapewnił, że to wyleczy. Czyli najpierw wywołał silny strach, by za chwilę przejąć opiekę nad moimi emocjami. Jakby był dla mnie jedynym ratunkiem - opisuje.
Jednak w jej ocenie przesadził z "rozpoznaniem" HIV. Kobieta przyznaje, że jeśliby poprzestał na wcześniejszych "diagnozach", pewnie wpadłaby w jego sidła. - Za pierwszą wizytę zapłaciłam 200 zł i 70 następnych za zioła na pasożyty. Gdyby mnie tak bardzo nie przestraszył, pewnie dalej bym do niego chodziła i płaciła. Może nie zrobiłabym badań na trzustkę i leczyłabym się biorezonansem. Bo przecież przekonywał, że leki i tak tu nie pomogą. Wobec testu na HIV też był sceptyczny. Mówił, że nie ma sensu, bym go robiła. Bo konwencjonalna medycyna nie jest w stanie zbadać wirusów za pomocą swoich testów. W każdym razie bardzo przesadził. Musiał uznać mnie za naiwną osobę. Może dostrzegł we mnie słabość, która wynika z mojej depresji? - zastanawia się na głos.
Jarosław Piekacz w rozmowie ze mną zaprzeczył, jakoby zniechęcał pacjentów do leków i tradycyjnej medycyny. Jednak w sprawie testów na HIV potwierdził swój sceptycyzm. - Żaden test nie jest w 100 proc. wiarygodny. Ale zawsze moim pacjentom powtarzam, że nie jestem alfą i omegą. Zawsze też zachęcam do dalszych konsultacji u lekarzy i innych terapeutów, u kogo chcą - stwierdza.
Katarzyna dodaje, że chciała pójść do Piekacza z wynikami badań i powiedzieć: "Przecież jestem zdrowa! Jak może pan tak straszyć ludzi?". - Bałam się jednak, że wyśmiałby mnie i spławił. Wyszłabym z jego gabinetu jeszcze bardziej upokorzona. Nie chciałam mu na to pozwolić. Przekazałam panu tę opowieść, bo ludzie dalej chodzą do niego i innych gabinetów biorezonansu w całej Polsce. Czasem robią to spontanicznie, namówieni przez innych. Bez czytania o tym, że te "badania" nie mają sensu. Nie są przygotowani na to, co ich tam czeka. Może ta historia będzie dla nich przestrogą - podsumowuje moja rozmówczyni.
Postscriptum
Autoryzując swoje wypowiedzi, Jarosław Piekacz dodaje: "Trochę się dziwię całej sprawie. Jak ktoś przychodzi do gabinetu biorezonansu, to otrzymuje wynik z biorezonansu. Co w tym dziwnego? A jak ktoś nie jest co do tego przekonany, to nie ma przymusu i nie musi korzystać. Żyjemy w wolnym kraju".
Z tą beztroską nie zgadza się mec. Jolanta Budzowska. - Działalność właściciela gabinetu biorezonansu nie jest bezkarna. Jeśli jego "diagnoza" była nieprawidłowa, to możemy mówić o świadomym wprowadzaniu w błąd klientki co do skuteczności oferowanych usług. Bo jeżeli ktoś w działalności gospodarczej posługuje się jakimś urządzeniem, to musi znać jego możliwości albo raczej ich brak. W dodatku powinien był się liczyć z tym, że przekazane klientce nieprawdziwe informacje mogą spowodować szkody w jej zdrowiu psychicznym. Skoro to go nie powstrzymało, pani Katarzyna może dochodzić od niego zadośćuczynienia za doznaną na skutek naruszenia jej dóbr osobistych krzywdę - stwierdza radczyni prawna z kancelarii Budzowska Fiutowski i Partnerzy.
Masz temat? Napisz do autora: konrad.oprzedek@tok.fm
-
Skutek uboczny raportu komisji "lex Tusk". "Byłoby to straszne"
-
Ujawnił "darknet" dla dzieci, więc zrobiły mu "rajd". "Nękały mnie i groziły mojej rodzinie"
-
Jak się żyje w kraju, w którym Polacy stanowią największą mniejszość? "Inny schemat kariery"
-
Rząd Tuska "wygasi" hobby tysięcy Polaków? "Robią potworny kipisz"
-
''Czuliśmy się podludźmi". Anu Czerwiński o sytuacji osób LGBTQ
- Witalij Kliczko punktuje ukraińskiego prezydenta. Mówi o błędach
- Zimno i ciemno: trzeba więc grzać i świecić. Jak wygląda energetyczna układanka w tym sezonie?
- Morawiecki podkradł Hołowni popcorn? "Polityka to nie show"
- "Malowali pingwiny, czytali policjantom poezję", gdy "kraj niknął w chmurach gazu". Obrona parku Gezi [FRAGMENT KSIĄŻKI]
- "Bez alkoholu Duda jest strasznym nudziarzem, po alkoholu odwrotnie". Kulisy polsko-ukraińskiej dyplomacji [FRAGMENT KSIĄŻKI]