"Mamy motto, że zawsze idziemy po żywego, żeby go znaleźć i sprowadzić do góry, do domu"

- Kiedy na Zofiówce szukaliśmy ostatniego z zaginionych, przed zjazdem na dół widziałem zapłakaną córkę, która czekała na tatę. Później znalazłem tego górnika. Już nie żył. Zrobiło mi się strasznie żal, ale powiedziałem do niego: "Córka czeka na ciebie na górze, już wracasz do domu" - mówi nam Michał Pinkowski, doświadczony ratowników górniczy.
Zobacz wideo

Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego w Bytomiu istnieje od 1947 roku. I choć dziś dysponuje nowoczesnym sprzętem i logistyką, nic nie zastąpi świetnie wyszkolonych ratowników. Jednym z nich jest Michał Pinkowski - ratownik z piętnastoletnim stażem. W CSRG w Bytomiu pracuje od 2012 roku. - Tata był ratownikiem, brat jest ratownikiem, cała moja rodzina jest związana z górnictwem. To zaważyło, że i ja zostałem ratownikiem - mówi.

Pytany o swoją najtrudniejszą akcję, odpowiada bez wahania: "na pewno Zofiówka". 23 kwietnia tego roku wskutek wstrząsu i wyrzutu metanu zginęło tam 10 górników. - Ostatnio bardzo trudną akcją był też Pniówek - mówi ratownik. - Mimo, że Pniówek był tragiczny, to dla nas również szczęśliwy, bo przeżyliśmy tam kilka wybuchów. Niestety, nasi koledzy zginęli, zostali na dole - dodaje ze smutkiem. Przypomnijmy, w kwietniu tego roku w KWK Pniówek w Pawłowicach miała miejsce seria wybuchów metanu. W wyniku zdarzenia zginęło dziewięciu górników, a 30 zostało rannych. Siedem osób uznano za zaginione.

- Jadąc windą na dół, na akcję, na pewno odczuwamy strach, ale to motywuje nas do działania. Poza tym czujemy też strach rodzin, które czekają na swoich ojców, mężów czy braci. To nas też motywuje. Mamy motto, że zawsze idziemy po żywego, żeby go znaleźć i sprowadzić do góry, do domu.

Pytany z kolei o uczucie, gdy ratuje komuś życie, odpowiada krótko: "Nie do opisania". - Właśnie dla takich chwil pracujemy w tym zawodzie. Widzimy wdzięczność górnika, cieszące się rodziny. Do tego dążymy każdego dnia - stwierdza.

Po wybuchach metanu w kopalni Pniówek zginęło ośmiu górników, a siedmiu jest zaginionychPo wybuchach metanu w kopalni Pniówek zginęło ośmiu górników, a siedmiu jest zaginionych Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl

Obraz, który zostanie w głowie do końca życia? - Kiedy na Zofiówce szukaliśmy ostatniego z zaginionych, przed zjazdem na dół widziałem zapłakaną córkę, która czekała na tatę. Później znalazłem tego górnika. Już nie żył. Zrobiło mi się strasznie żal, ale powiedziałem do niego: "Córka czeka na ciebie na górze, już wracasz do domu". Tego momentu nie zapomnę do końca życia - wspomina. 

Jak odreagowuje stres? - Rodzina, żona, dzieci - to mój relaks. Kiedy wracam do domu, zapominam o tym, co zostawiłem za sobą. Rodzina mnie wzmacnia i motywuje - mówi Pinkowski.

Dopytywany w związku z tym o domowe rozmowy o akcji, przyznaje, że "są, ale przefiltrowane". - Nie można zupełnie nic nie mówić, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy wystarczy włączyć radio, telewizję czy "otworzyć" internet. Wszyscy o wypadku czy akcji mówią albo piszą. Nasze rodziny śledzą akcje ratownicze w mediach, ale w opowieściach staramy się jednak pomijać te najbardziej tragiczne fragmenty - tłumaczy ratownik.

Jest jeszcze jedna rzecz, która ratowników szczególnie porusza i odstresowuje (choć to akurat nie zawsze) - piłka nożna. Środowisko górnicze to, jak słyszymy, zapaleni kibice. Dlatego trwający właśnie w Katarze mundial niezwykle wszystkich tu porusza. Pinkowski nie ukrywa, że jest wielkim optymistą. - Polska mistrzem świata! Dobrze by było - śmieje się (rozmawialiśmy przed niedzielnym meczem Polska - Francja).

Wóz bojowy

Na akcje ratownicy jeżdżą specjalnym autobusem, ale w CSRG nikt tego pojazdu tak nie nazywa. W tutejszej nomenklaturze to "wóz bojowy". Jest tak skonstruowany, żeby pomieścić dwa zastępy ratowników (jeden zastęp to pięć osób). Dodatkowo do akcji jedzie kierownik, mechanik sprzętu, lekarz i jeśli jest taka potrzeba - pomiarowiec.

Marcin Świerczek - kierownik pogotowia w CSRG w Bytomiu - tłumaczy, że każdy ratownik w wozie bojowym ma swoje konkretne miejsce. Obok niego umocowany jest indywidualny aparat tlenowy, którego zapas wystarcza na około cztery godziny.

W "wozie bojowym" jest także sprzęt medyczny, którego nie powstydziłaby się karetka pogotowia. Każdy z tych sprzętów jest przygotowany do transportu pod ziemię. - Takich dużych wozów bojowych mamy trzy, licząc również Okręgowe Stacje Ratownictwa Górniczego - wylicza Świerczek.

- Różnego rodzaju wozów bojowych jest u nas znacznie więcej, ponieważ trzeba się liczyć z wieloma zagrożeniami i z tym, że w jednym czasie ratownicy mogą być wezwani nie tylko do jednej akcji. Dlatego zaplecze logistyczne jest u nas zdublowane - wyjaśnia szef pogotowia w CSRG w Bytomiu.

Pytany o najtrudniejszą akcję, Świerczek (podobnie jak przedmówca) wskazuje kopalnię Pniówek. - Nasi koledzy ratownicy do teraz są tam pod ziemią, ponieważ wciąż nie ma możliwości wejścia do tego wyrobiska w sposób bezpieczny. Ciągle jest tam zbyt duże stężenie metanu - tłumaczy. I pyta retorycznie: "Bo jaka może być w pamięci ratownika górniczego gorsza akcja niż taka, w której zginęli koledzy?".

Wnętrze wozu bojowego CSRG w BytomiuWnętrze wozu bojowego CSRG w Bytomiu Bogdan Widawka

Maszyna wyciągowa na kołach

Wśród wielu nowoczesnych sprzętów, jakimi dysponuje bytomska jednostka, są między innymi przewoźne wyciągi ratownicze. Dzięki nim można ewakuować górników z szybu, np. po awarii windy czy liny wyciągowej. Takie sytuacje nie zdarzały się dotąd często, ale w historii polskiego ratownictwa górniczego było ich kilka.

Wyciągi przypominają olbrzymie dźwigi. Do nich - na linach - przymocowuje się kapsuły ratunkowe, które opuszcza się na odpowiednią głębokość. Są różnej wielkości - najmniejsza ma średnicę tylko 55 centymetrów. Podobną kapsułą ewakuowani byli chilijscy górnicy po tąpnięciu w kopalni w Copiapo w 2010 roku.

Jeśli górnik jest "słusznej postury", musi się do niej - dosłownie - wcisnąć. Maciej Lewandowski, kierownik Pogotowia Zawodowego Przewoźnych Wyciągów Ratowniczych w CSRG w Bytomiu zapewnia jednak, że adrenalina w takich sytuacjach robi swoje i górnik potrafi zmieścić się nawet do najmniejszej szczeliny.

Maciej Lewandowski też wywodzi się z górniczej rodziny. Jego ojciec i dziadkowie pracowali w kopalniach, jednak nie byli ratownikami. - Ratownictwo to moja pasja - mówi. - Piękna, ale bardzo trudna i trzeba się temu bardzo mocno poświęcić. My nigdy się nie poddajemy, walczymy do samego końca. Do samego końca - powtarza z naciskiem.

Najmniejsza kapsuła ratunkowa CSRG w BytomiuNajmniejsza kapsuła ratunkowa CSRG w Bytomiu Bogdan Widawka

Treningi

W CSRG w Bytomiu ciągle odbywają się ćwiczenia. - Stacja ma swoje wyrobiska ćwiczebne kilka metrów pod ziemią, w których można stworzyć każde warunki, w jakich ratownicy mogą się znaleźć podczas akcji. Symuluje się na przykład sytuację, że ratownicy weszli do wyrobiska mocno zadymionego, gdzie pożar spowodował całkowitą utratę widoczności - opowiada Robert Szwajcok, zastępca kierownika Działu Ratownictwa w CSRG w Bytomiu.

Działania ćwiczących ratowników są cały czas monitorowane, a na podstawie tego, co widzą na monitorach instruktorzy, można przeanalizować każdy krok ratowników i pokazać dobre i słabsze strony symulowanej akcji.

Wielkie świętowanie

4 grudnia to dla górników bardzo ważne święto - Barbórka. Kiedyś w każdym śląskim mieście orkiestra górnicza budziła górników już o 6 rano, grając śląskie pieśni i maszerując głównymi ulicami w galowych mundurach. Niestety wraz z likwidacją kopalń orkiestr w wielu miastach już się nie słyszy.

- Od dziecka w moim domu, w dniu świętej Barbary, zjeżdża się cała rodzina. Jest gwarno i wesoło. Tak będzie też teraz. Na pewno żona przygotuje coś pysznego, na przykład nasze słynne golonka. Teściowie przyjadą. Będzie uroczyście i fajnie - cieszy się Michał Pinkowski.

- Pamiętamy jednak, że w poprzednich latach w okolicach Barbórki dochodziło do tragicznych wypadków w kopalniach i my musimy być gotowi, żeby nawet w takim dniu wstać od stołu i jak najszybciej dotrzeć do bazy, a stamtąd na akcję - dodaje ratownik z Bytomia.

TOK FM PREMIUM