Uciekały z Ukrainy, będąc w ciąży. ''Pierwszy szok minął, teraz jest poczucie beznadziei i strachu''
Odwiedziliśmy Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny nr 4 przy ul. Jaczewskiego w Lublinie, w którym było prawie 50 porodów ukraińskich dzieci. Z racji tego, że jest to szpital kliniczny, często były to przypadki bardziej skomplikowane. - Pacjentek ciężarnych było znacznie więcej, ale część - po pierwszym zaopatrzeniu w naszym szpitalu - zdecydowała się pojechać dalej, do innych polskich miast albo za granicę. Jest też część pacjentek, które powróciły na zachodnią Ukrainę - mówi prof. Bożena Leszczyńska-Gorzelak, ginekolog-położnik, perinatolog, kierownik Kliniki Położnictwa i Perinatologii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.
Do szpitala klinicznego trafiają m.in. mamy z Ukrainy, które znalazły się w Polsce same. Zwłaszcza na początku wojny często nie miały ze sobą żadnych badań, bo nie zdążyły ich zabrać z domu.
>> CZYTAJ TAKŻE: Czekając na wejście do Polski, zaczęła rodzić. "Syn zna ukraiński i przez telefon pomagał mi zrozumieć pacjentkę"
Potrzebne wsparcie psychologiczne
Jak mówi prof. Leszczyńska-Gorzelak, wśród kobiet z Ukrainy spora część to Świadkowie Jehowy. - Jest to wyjątkowa grupa pacjentek. Takie osoby nie zgadzają się na ewentualne przetoczenie krwi czy przyjęcie preparatów krwiopochodnych, a wiadomo, że w przypadku porodu ryzyko wystąpienia krwotoku okołoporodowego jest spore. Nasza klinika ma jednak duże doświadczenie w przyjmowaniu takich porodów, dlatego przyjmujemy również pacjentki z Ukrainy - mówi pani profesor.
Jak dodaje, tuż po wybuchu wojny pacjentki - w dużej części - wymagały wsparcia materialnego. Przygotowywano m.in. wyprawki dla ich dzieci. Teraz to się zmieniło. - Na pierwszy plan wysuwa się potrzeba wsparcia psychologicznego. Konflikt się przedłuża, a to też wiąże się z poczuciem pewnej beznadziei. Są to też pacjentki, które doświadczyły skutków wojny w swoim najbliższym otoczeniu, utraciły bliskich - mówi pani profesor.
W klinice jest psycholog, który stara się na bieżąco im pomagać. - Początkowo pacjentki były w szoku. Było widać, że nie dowierzają, że ta wojna ma miejsce, że to się dzieje. Były trochę jak małe dzieci we mgle. Ale dziś jest trochę inaczej, bo pacjentki ten pierwszy szok mają już za sobą. Teraz dominują inne emocje - zmęczenie, bezsilność, bezradność. Nic się nie zmienia, nie można wrócić do rodziny, do domu - mówi psycholog dr Aneta Libera.
"Dbajmy o nasze relacje"
Jak dodaje, gdy ciężarnej towarzyszy mąż, bo np. do wojny pracował w Polsce i tu został, wtedy jest łatwiej. - Ale jest wiele kobiet, które są tu same. Bywa, że mąż został na Ukrainie, jest na wojnie. I wtedy te panie strasznie się boją, bo przecież bombardowania cały czas trwają. Jednocześnie towarzyszą im dramatyczne dylematy - czy po porodzie zostać w Polsce, czy wracać na Ukrainę, gdzie jest rodzina - dodaje pani psycholog.
W jej ocenie wojna pokazała nam wszystkim, jak kruche jest życie i że trzeba doceniać to, co mamy. - Pamiętam pacjentkę, której mąż zmarł kilka tygodni przed porodem - akurat tu chodziło o pacjentkę z Polski. I mówiła mi: "Tak się denerwowałam na te skarpetki, które rozrzucał po domu. A teraz tak bym dużo dała, by znów móc je widzieć, by znów mogły leżeć". Dlatego już dziś dbajmy o nasze relacje - apeluje Aneta Libera.
-
Nagły zwrot Niemiec. "Traktują Ukrainę jako zasób"
-
Marsz Miliona Serc zadedykowano pani Joannie, ale nikt jej nie zaprosił. "Moja historia została wykorzystana"
-
"Aż mnie pani podkręciła". Prof. Kowal ostro o słowach Waszczykowskiego. "Dziecinne i infantylne"
-
Spór o religię w lubelskim liceum. "Mamy się tłumaczyć?". Rodzice oburzeni, dyrekcja dementuje
-
Ksiądz, w którego mieszkaniu odbyła się orgia, zabrał głos. "To uderzenie w Kościół"
- Szef dyplomacji UE odwiedził Odessę. "Będziemy z Ukrainą tak długo, jak będzie trzeba"
- Twitter, czyli "syndrom Szymborskiej-Gołoty". Prof. Matczak o "igrzyskowości polityki" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
- Wybory na Słowacji. Kolejki w Bratysławie. Kilka skarg na naruszenie ciszy wyborczej
- Wypadek na A1. Łódzka policja wydała oświadczenie: Kierowcą nie był funkcjonariusz ani jego syn
- Orlen dba o nastroje wyborców, prezes Glapiński melduje prezesowi wykonanie zadania. A po wyborach "choćby potop"