"Nawet najstarsi górale nie wiedzą, co ze mną będzie". Skończyli "dobrowolne" przejmowanie ziemi pod CPK. Co dalej?
Program obejmuje tereny mazowieckich gmin Baranów, Teresin i Wiskitki. Chodzi o ponad 7 tysięcy hektarów - to niemal trzy razy więcej niż potrzeba pod samo lotnisko. Zarezerwować trzeba bowiem też miejsce na całą infrastrukturę towarzyszącą CPK.
Nabór wniosków do trwającego od ponad dwóch lat Programu Dobrowolnych Nabyć skończył się 7 kwietnia. Ci, którzy się zgłosili, posiadają niemal połowę całego obszaru objętego programem, z czego spółka kupiła jak dotąd około 600 hektarów.
Pod samo lotnisko - w pierwszej fazie budowy - potrzebne jest niecałe 2200 hektarów. Tu, jak mówi nam rzecznik CPK Konrad Majszyk, mieszkańcy zgłosili do programu 2/3 terenu. - 350 hektarów jest już wykupionych. Transakcje czekające na akt notarialny to około 100 hektarów, a w trakcie zaawansowanych negocjacji jest 950 hektarów - zapewnia. - Te liczby będą się jeszcze zmieniać - dodaje.
- Nasza oferta jest bardzo korzystna - przekonuje Majszyk. I tłumaczy, że Program Dobrowolnych Nabyć oferuje kilka możliwości: albo 120 proc. wartości rynkowej ziemi i 140 proc. wartości rynkowej budynków, albo wartość odtworzeniową domu (czyli wybudowania podobnego gdzie indziej, bez uwzględnienia stopnia zużycia obecnego), albo nieruchomości zamienne w promieniu 100 kilometrów.
"50 zł za metr i nikt by nie protestował"
- Ktoś, kto mieszka na obrzeżach terenu objętego programem, dostaje od spółki za metr [kwadratowy] ziemi kilkanaście złotych, a sąsiad zza płotu, który mieszka już poza terenem programu, tysiąc procent więcej od prywatnego nabywcy - mówi nam jeden z mieszkańców.
Dlatego, zdaniem części z nich, oferowane przez spółkę ceny są za niskie. - Gdyby spółka płaciła 50 złotych za metr, nikt tu by nie protestował - stwierdza Artur Konarski, rolnik i członek reprezentującej mieszkańców rady społecznej ds. CPK. Jak dodaje, wyceny rynkowe w ramach programu są niekorzystne albo niezrozumiałe. - Mam jedno pole, a gorszą ziemię na tym polu spółka wyceniała wyżej, a lepszą niżej - dziwi się.
Część z mieszkańców zgłosiła się jednak do programu i sprzedała nieruchomości. - Zgłosiliśmy się z żoną w listopadzie. Sprzedałem gospodarstwo. Stwierdziliśmy, że jeśli mamy zostać i mieszkać na terenie największej budowy w Europie, to może lepiej wziąć pieniądze, które leżą na stole i zacząć życie na nowo - mówi jeden z rolników.
Zgłoszenie do programu nie oznacza jednak sprzedaży nieruchomości, tylko na przykład początek negocjacji ceny. Dlatego część mieszkańców zgłosiła się, bo tylko w ten sposób może poznać oferowane przez spółkę kwoty.
Tak zrobił m.in. Artur Konarski i nie zdecydował się na sprzedaż, bo - jak mówi - chociaż wyceny budynków okazały się korzystne, to gruntów rolnych już nie. - Uprawiam 80 hektarów. To pszenica, kukurydza, do niedawna ziemniaki - wylicza. - Ale jestem właścicielem tylko 30 hektarów, bo resztę dzierżawię, więc spółka wyceniła mi tylko moją własność i nie mam szans, żeby za te pieniądze odtworzyć gdzie indziej całą, 80-hektarową działalność - rozkłada ręce.
- Program opłaca się tym, którzy mają tylko dom albo niewiele ziemi, która jest kulą u nogi, ale nie rolnikom. Natomiast tereny rolne to tutaj większość - dodaje Konarski.
Część mieszkańców krytykuje też ofertę nieruchomości zamiennych. Z tego powodu rolnik, który zdecydował się na sprzedaż, bo nie chciał mieszkać na ternie "największej budowy w Europie", musi zmienić teraz zawód. - To nie ma sensu, jeśli mam klasę ziemi trzecią, a ktoś mi oferuje piątą czy szóstą i zamienić się hektar w hektar. Na razie przeprowadzamy się. Będziemy coś wynajmować. Mam nadzieję, że w ciągu dwóch lat wybuduję dom w nowym miejscu - mówi nam mieszkaniec.
Część osób nie zgłosiła się w ogóle. Wśród nich jest Witold Konarski, sołtys wsi Buszyce w gminie Baranów. - Ten program nie jest dobrowolny - przekonuje stanowczo. - Ktoś przyjeżdża i mówi, że zrobi operat szacunkowy mojego gospodarstwa, ale na początek nie proponuje żadnej ceny i mówi, że poda ją dopiero po operacie - dziwi się. - To nie powinno tak wyglądać. Jeżeli ja coś sprzedaję, to mówię cenę, a jeżeli ktoś przychodzi do mnie coś kupić, to mi cenę proponuje i dopiero wtedy możemy zacząć rozmowę. A tutaj to tak nie wygląda. Nie przystąpiłem do programu i nie żałuję - zapewnia Konarski.
- To co z panem będzie? - dopytuję.
- Tego to nie wiedzą najstarsi górale - odpowiada sołtys.
Lepsze wywłaszczenie?
Tych, którzy nie skorzystali z programu, czekać ma wywłaszczenie. Część z osób, które się nie zgłosiły uważa, że lepiej poczekać właśnie na takie rozwiązanie. - Wbrew temu, co mówią przedstawiciele CPK, obecnie obowiązujące przepisy nie wskazują na to, żeby wywłaszczenie miało być na mniej korzystnych warunkach. Nie ma żadnych podstaw, żeby tak mówić. Przepisy wskazują bowiem, że przy odszkodowaniu należy uwzględnić cel inwestycji - zauważa Robert Pindor z rady społecznej ds. CPK. A jak czytamy w Ustawie o gospodarce nieruchomościami: "Jeżeli przeznaczenie nieruchomości, zgodne z celem wywłaszczenia, powoduje zwiększenie jej wartości, wartość nieruchomości dla celów odszkodowania określa się według alternatywnego sposobu użytkowania wynikającego z tego przeznaczenia".
- Teraz jest tak, że jeśli poczekam do wywłaszczenia, to mogę liczyć na o wiele więcej pieniędzy. Problem jednak w tym, że w sejmowej zamrażarce jest projekt zmian, który likwiduje odszkodowanie na poziomie celu inwestycji - mówi jeden z mieszkańców. - Myślę, że to celowe działanie rządu i spółki CPK. Chodzi o to, żeby mieszkańcy bali się zmian w przepisach i zgłaszali do programu, a jeśli część z nich się nie zgłosi, to dopiero wtedy rząd zdecyduje, co mu się bardziej opłaca: czy utrzymać obecne przepisy i wypłacić gigantyczne odszkodowania, czy może lepiej je zmienić, żeby mieszkańcy dostali tylko wartość rynkową, a Skarb Państwa zaoszczędził - zastanawia się mieszkaniec.
- Tu są rodzice, dzieci, majątki do podziału. Ludzie kłócą się tu, na co się zdecydować. W części domów są rozwody. To poważne problemy. Ten program nie był przygotowany społecznie - mówi nam inny z mieszkańców.
Niektórzy - jak Janusz Nowakowski - nie chcieli przystąpić do Programu Dobrowolnych Nabyć, bo spółka w pierwszej kolejności przejmować ma tereny bezpośrednio pod lotnisko, a dopiero później w jego okolicy
- Nie będę szukał na stare lata nowego lokum - mówi Nowakowski.
- Co z panem będzie?
- Ze mną? A ja tu dokonam żywota. Tak myślę.
Teraz Program Dobrowolnych Nabyć ma być kontynuowany na terenach przeznaczonych pod inwestycje kolejowe związane z CPK. Samo lotnisko - zgodnie z zapowiedziami przedstawicieli rządu - miałoby ruszyć w 2028 roku.
-
Nagły zwrot Niemiec. "Traktują Ukrainę jako zasób"
-
Marsz Miliona Serc zadedykowano pani Joannie, ale nikt jej nie zaprosił. "Moja historia została wykorzystana"
-
"Aż mnie pani podkręciła". Prof. Kowal ostro o słowach Waszczykowskiego. "Dziecinne i infantylne"
-
Spór o religię w lubelskim liceum. "Mamy się tłumaczyć?". Rodzice oburzeni, dyrekcja dementuje
-
Ksiądz, w którego mieszkaniu odbyła się orgia, zabrał głos. "To uderzenie w Kościół"
- Szef dyplomacji UE odwiedził Odessę. "Będziemy z Ukrainą tak długo, jak będzie trzeba"
- Twitter, czyli "syndrom Szymborskiej-Gołoty". Prof. Matczak o "igrzyskowości polityki" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
- Wybory na Słowacji. Kolejki w Bratysławie. Kilka skarg na naruszenie ciszy wyborczej
- Wypadek na A1. Łódzka policja wydała oświadczenie: Kierowcą nie był funkcjonariusz ani jego syn
- Orlen dba o nastroje wyborców, prezes Glapiński melduje prezesowi wykonanie zadania. A po wyborach "choćby potop"