Rosyjska ropa na celowniku. Miliardy z Polski i innych krajów wciąż płyną do Rosji. "Zachód chce zjeść ciastko i mieć ciastko"

UE uruchamia embargo na rosyjską ropę przewożoną drogą morską. Jednocześnie wprowadza maksymalne ceny za tamtejszy surowiec. - Zachód chce przyciąć przychody Rosji ze sprzedaży ropy, a jednocześnie nie doprowadzić do problemów z podażą tego surowca na światowym rynku. To bardzo trudne zadanie - ocenił w TOK FM Robert Tomaszewski z Polityki Insight.

5 grudnia wchodzi unijne embargo na rosyjską ropę dostarczaną drogą morską. Jak podkreśla Greenpeace, "pomimo deklaracji premiera Morawieckiego z maja br. Polska nie uniezależniła się od dostaw ropy z Rosji, choć miała to zrobić do końca roku. Koncern Orlen nadal kupuje rosyjską ropę. Szacunki sugerują, że w tym roku Orlen przelał na konta rosyjskich firm kwotę ok. 32 mld zł. Za te pieniądze armia Putina może kupić 333 tysiące dronów Shahed. Prezes Orlenu Daniel Obajtek zapowiada, że w przyszłym roku nadal zamierza sprowadzać do Polski ropę z Rosji".

Jak zapewnił w TOK FM Robert Tomaszewski, nie ma w tych stwierdzeniach żadnej sprzeczności. - De facto wszystko się zgadza. Jako Polska, zgodnie z tym szóstym pakietem sankcyjnym UE, możemy tę ropę dalej sprowadzać ze wschodu właśnie - mówił w "Światopodglądzie" starszy analityki ds. energetycznych w Polityce Insight. Jak wyjaśnił, z tej restrykcji wyłączona jest ropa dostarczana rurociągami, czyli np. rurociągiem "Przyjaźń" z którego korzystają polskie, niemieckie, czeskie, słowackie i węgierskie rafinerie. 

Ekspert podkreślił przy tym, że choć pod koniec marca polski rząd złożył deklarację polityczną, że z końcem tego roku wstrzyma import rosyjskiej ropy rurociągami, to nic z tego nie będzie. - Nie ma podstawy prawnej do tego, żeby to zrobić. Czyli Orlen nie ma możliwości wypowiedzenia umów, które ma zawarte z rosyjskimi koncernami, żeby taką dostawę przerwać - dodał w rozmowie z Agnieszką Lichnerowicz.

"Możemy doprowadzić do kryzysu paliwowego w Niemczech"

Analityk "Polityki Insight" zgodził się jednak, że gdyby polski rząd chciał, taką restrykcję mógłby wprowadzić na mocy polskiego prawa. Przypomniał, że w kwietniu samodzielnie wprowadziliśmy embargo na rosyjski węgiel. W tym przypadku, jak zastrzegł, musielibyśmy jednak skoordynować swoje działania z Niemcami. Bo - jak tłumaczył - jeżeli wprowadzimy restrykcje na rosyjską ropę, która płynie do nas ropociągiem "Przyjaźń", to jednocześnie odetniemy niemieckie rafinerie, które zaopatrują wschodnie Niemcy, ale też zachodnią Polskę. - Bez dogania szczegółów dostaw ropy poprzez nasz polski naftoport do Niemiec taka restrykcja wprowadzona ze strony polskiego rządu doprowadzi do kryzysu paliwowego w Niemczech - podkreślił. 

Zdaniem Tomaszewskiego z tego głównie wynika opóźnienie ze strony polskiego rządu. - My jesteśmy w pełni zabezpieczeni, jeśli chodzi o możliwość ściągnięcia potrzebnej nam ropy do Polski. Problem mają Niemcy, więc muszą skorzystać z pomocy Polski. Kłopot jednak polega i na tym, że mamy zbyt małe przepustowości, które pozwoliłyby Niemcom w stu procentom pomagać - wskazał. Dodał także, że Orlen będzie musiał w przyszłym roku zwiększyć wręcz zakupy rosyjskiej ropy do czeskich rafinerii, które również obsługuje. - Alternatywą jest kryzys paliwowy w Czechach - zastrzegł. 

"Zachód chce zjeść ciastko i mieć ciastko"

Na początku grudnia powinny także wejść w życie regulacje dotyczące maksymalnych cen na rosyjską ropę. W piątek stały przedstawiciel RP przy Unii Europejskiej Andrzej Sadoś poinformował, że Polska zgodziła się na porozumienie na poziomie 60 dolarów za baryłkę, co pozwala UE na formalne zatwierdzenie porozumienia w weekend. Do tej pory blokowała je właśnie Polska, która wyjściowo domagała się, by cena ta została ustalona na jak najniższym pułapie - na początku mowa była nawet o 20-30 dolarach za baryłkę.  

Jak podkreślił ekspert, "ten pułap cenowy dotyka ropy, ale nie tej, która będzie transportowana morzem do Europy, ale na inne rynki". - Cena ta dotyczy więc europejskich firm ubezpieczeniowych i firm, które zajmują się transportem ropy - mówił.

Tomaszewski tłumaczył też, że w ustaleniu limitu na niskim poziomie opór stawiały m.in. Stany  Zjednoczone. Obawiały się, że jeżeli obniżono by go zbyt mocno, to na światowym rynku zabrakłoby ropy, bo Rosja nie chciałaby jej sprzedawać. - Tutaj Zachód chce zjeść ciastko i mieć ciastko. To znaczy przyciąć przychody Rosji ze sprzedaży ropy, a jednocześnie nie doprowadzić do problemów z podażą tego surowca na światowym rynku. To bardzo trudne zadanie - podsumował w rozmowie z Agnieszką Lichnerowicz. 

TOK FM PREMIUM