Cennik za kolędę? "Ksiądz z osiedla" oburzony: Tak się robi w agencjach towarzyskich
Która to już kolęda w tym roku?
Było ich ponad sto, bo chodzę od 2 stycznia. Od poniedziałku do soboty, czyli tygodniowo daje to ok. 50 spotkań.
A tak historycznie?
To pewnie było i z 1,5 tys. wizyt, bo w każdym roku jest 20-25 dni kolędowych, a księdzem jestem już szósty rok.
I jaka była ta najbardziej nietypowa?
Z przedwczoraj. Byłem u mężczyzny, który zaczął opowiadać mi niezwykłe wydarzenia z życia. Samotny, niedawno pochował mamę, wcześniej tatę. Stracił pracę i cały majątek, a był bardzo zamożny. Opowiadał, że składał CV w różne miejsca, gdzie zdawało mu się, że ma potrzebne kwalifikacje, ale nigdzie go nie chcieli. Wtedy ktoś mu zaproponował pracę kierowcy limuzyny. Oburzał się: "Prawo jazdy mam, ale nie po to, by być kierowcą". Ostatecznie jednak się zgodził. Woził różne osoby, w tym m.in. Amerykanów, którzy zapytali go, skąd tak dobrze zna język angielski. Odpowiedział, że wcześniej zajmował wysokie stanowiska w biznesie. "Skoro tak, to może chciałby Pan do nas dołączyć? Bo akurat otwieramy działalność w Polsce" - zaproponowali mu. Teraz jest dyrektorem na całą Polskę.
A statystycznie, czego najczęściej dotyczą rozmowy?
Co nowego w Kościele, co się będzie działo, co jeszcze planujecie - akurat trwają remonty, więc to pytania na czasie. Do tego dochodzą też te o mnie - skąd przyjechałem, ile lat jestem księdzem, jak mi się tu podoba. Typowo integracyjne rozmowy. Parafianie wypytują o księdza, a ksiądz parafian - ile tu jesteście, jak się czujecie, jaki temat odnośnie parafii chcielibyście poruszyć.
Tym, co teraz najbardziej ich interesuje, jest to, ile dać po kolędzie. To ile?
(Śmiech) O to się księdza wprost nie pyta. Ale od razu odpowiem: z reguły w kopercie jest między 50 a 100 zł. Czasem mniej, czasem więcej.
Inflacja tu nic nie namieszała?
Nie, kwoty są podobne jak w ubiegłych latach.
To kwoty średnie, a największy datek?
1000 złotych w parafii, w której wcześniej byłem. Ale z zastrzeżeniem, że to na dalszą budowę kościoła.
A najmniejszy?
Ktoś powiedział: "Przepraszamy, ale nie mamy". Co było zrozumiałe, bo widać było, że ledwie wiążą koniec z końcem. Pamiętam też, że ktoś kiedyś dał mi czekoladę, a ktoś inny - obrazek.
Puste koperty też się zdarzają?
Nie. Choć kolega ksiądz Marcin opowiadał, że ktoś włożył do niej pieniądze wycięte z gazety.
Po podliczeniu, o jakich w ogóle kwotach mowa?
Około 80 tys. zł, tak było na mojej poprzedniej parafii, która liczyła 12 tys. osób.
Na co w ogóle idą te pieniądze? Jak są dzielone?
Wszystko zależy od parafii. Co do zasady przeznaczane są głównie na wydatki parafialne. I tak np. w poprzedniej miesięcznie ogrzewanie wychodziło ok. 8 tys. zł, co dawało ok. 40 tys. zł za cały sezon. Z ofiar z tacy nie mogliśmy tego pokryć, więc kolęda była formą podratowania budżetu. Poza tym kasa z kolędy idzie na inwestycje i na księży. Przy czym ta ostatnia kwota nie jest stała, zależy od decyzji proboszcza.
I ile może wynosić 13. dla księdza?
2 tys. zł - tyle dostałem w przedniej parafii. W tej pewnie będzie podobnie.
Rower podobno ksiądz za to kupił?
Tak, 2 tys. zł z kolędowego miałem, a 1 tys. zł dorzuciłem ze swoich, bo pracuję w szkole. Mam pensję katechetyczną.
A w tym roku, na co ksiądz zbiera?
Lotopałanki, czyli latające wiewiórki. Kosztują nawet ok. 3 tys. zł. Do tego porządna klatka ma być i najlepiej parka, bo to zwierzęta stadne.
To nie na wypasiony samochód albo dwa, jak uważa większość Polaków?!
Samochód już mam, dzięki temu, że rodzina jest w dobrej sytuacji finansowej. Inna rzecz: nie sądzę, żebym dał radę kupić auto z kolędy. Może na jedną ratę by starczyło (śmiech).
Tyle księdza osobiste doświadczenie. Weźmy kilka przykładów z rynku. Część z nich dotyczy np. cenników kolędowych.
A to nie słyszałem.
Zaledwie kilka dni temu ksiądz z parafii w Narwi przedstawił kolędowe stawki. Od pary 500 zł, a od tego, kto mieszka sam - 250 złotych. Plus 75 zł dla organisty.
Słucham?! (po chwili) Przecież to absurd! Kościół nie jest działalnością, która świadczy usługi typu: za 250 zł można księdza wynająć do pokoju na godziny, a za 500 zł to ksiądz przyjedzie i będzie jadł obiad w wąskim gronie. Tak, to się robi w agencjach towarzyskich, gdzie płaci się za czas danej osoby.
Ksiądz Krzysztof Dobrogowski - to o nim mowa - tłumaczył potem, że jeśli ktoś z parafian jest niezadowolony, to powinien najpierw zgłosić się do proboszcza.
(parskanie)
"Jak wcześniej takie składki były ogłaszane przez moich poprzedników, to jakoś nie było sprzeciwów" - zastrzegł też, podkreślając, że pieniądze pójdą na remont. "A, że to kościół zabytkowy, to koszty są bardzo wysokie"- dodał. W sieci aż huczy.
Sam jestem w szoku. To skandaliczne pod każdym względem. Także dlatego, że w Kościele nie ma podstaw do tworzenia jakichkolwiek cenników. A już zwłaszcza w takiej formie: jeden ma dać tyle, a drugi tyle. Karygodne! Ale jestem też zdziwiony, że ksiądz ma pretensje do parafian, że poszli z tym do mediów. Przecież przyczyną całego szumu jest jego niewłaściwe zachowanie. Mam nadzieję, że ktoś to rozwiąże - ksiądz zostanie albo pouczony, albo usunięty z parafii. A już na pewno parafianie zostaną przeproszeni.
Proboszcz mógłby się i tak dalej tłumaczyć: "Kolęda to nie sakrament. A tylko sakramenty są bezpłatne. Jesteście parafianie częścią wspólnoty, więc możecie/powinniście na nią łożyć".
Tyle, że element finansowy w kolędzie jest drugorzędny. Do tego stopnia, że w niektórych parafiach idzie się nawet w drugą stronę i mówi: Żadnych pieniędzy nie biorę. Proszę ofiarę złożyć w kościele, jeśli będziecie chcieli. Choć bywa i tak, że sami parafianie mówią, że to niepotrzebne utrudnianie.
Weźmy kolejny przykład - w tym roku nimi obrodziło. Parafia w Koniecpolu. Wierni proszeni byli o 150 zł, z kolei niewierzący, by potraktowali datek jako ofiarę "na jedyny obiekt zabytkowy na terenie parafii, który warto ratować".
Nie jestem w stanie zrozumieć argumentacji księdza. Co jest podstawą do oczekiwania jakichkolwiek kwot?! Świątynia to wspólnota danej parafii, o którą to dana wspólnota powinna dbać. Ale mówienie wprost, ile kto ma dać, jest bardzo niestosowne.
A jeśli ktoś się nie czuje członkiem danej wspólnoty...
… albo jest w takim momencie, że nie jest w stanie, bo sam potrzebuje wsparcia, to nadal nie ma mowy o wpłatach. A już jakiekolwiek mówienie komuś, że ma za coś płacić, jest wypaczeniem idei chrześcijaństwa, gdzie zawsze podkreślony jest element wspólnotowości. Dużo bardziej naturalnym byłoby mówienie: "Słuchajcie, mamy wydatki w kościele, potrzebujemy 10 tys. na remont schodów czy np. 40 tys. na remont witraża". Albo nawet: "Mamy duże potrzeby, kto może, to niech wesprze". Mówimy publicznie, by wszyscy widzieli, jak się sprawy mają. Ale wpłaty i tak są dobrowolne.
A przemawia do księdza argument, że jeśli jesteś niewierzący, to wpłać nie na Kościół, a na zabytkowy obiekt?
Przemawiałby, gdyby to była forma zachęty: "Jesteście obok, słuchajcie, nasz kościół wymaga remontu, bo jest zabytkiem, jeżeli możecie pomoc, wspomóżcie. Wiem, że to nie jest dla was miejsce modlitwy, ale dbacie przecież o stare budowle, a my faktycznie potrzebujemy wsparcia". Przecież to nie musi od razu brzmieć ordynarnie! Podam jeszcze inny przykład: słyszałem o Matce Teresie, która poszła do indyjskiego milionera i powiedziała, że chce pieniędzy dla biednych. Ci, jak wiadomo, w tamtejszym systemie są traktowani jako niższa kategoria ludzie. Milioner napluł jej na rękę. Ona wtedy przytuliła ją i skomentowała: "Dobrze to jest dla mnie, a teraz daj mi dla biednych". I wyciągnęła drugą rękę. Milioner nie był w stanie już jej odmówić i przekazał potrzebującym dużą kwotę.
To oznacza, że gdyby iść do np. do prywatnej korporacji…
… to tam mógłbym już śmiało mówić, że np. potrzebuje pieniędzy na renowację zabytków. Element religijny też bym pominął. Ale nadal to nie mogłoby mieć formy: "Jeśli jesteś obok, to płać". Tylko np. "jesteś obok, możesz pomoc, to proszę, pomóż, bo potrzebujemy".
Cenniki kolędowe spowodowały już wysyp memów?
Nie, teraz królują TikToki. Sam wiedziałem ostatnio dialog z księdzem, tyle że bez księdza. Podczas kolędy ten idzie do łazienki, a domownicy zaglądają do teczek, zaczynają grzebać w kopertach i sprawdzać, ile kto dał. Przy czym komentują: O Kryśka dała tyle, Zośka to się szarpnęła, a ta Gośka to się w tym roku nie popisała. Choć widziałem też, jak odgrywano cały dialog z wizyty duszpasterskiej.
I jak to szło?
"Długo czekaliśmy, niech ksiądz kropi. Mąż w pracy od 10 lat zawsze w tym samym dniu. On taki pracowity jest". Albo obgadywanie, jak ksiądz już wyszedł: "O, przytył, przytył". Z poczuciem humoru, a nie, że od razu obrazoburcze. A przy tym przejaskrawiające rzeczywisty przebieg kolędy. Bo czasem bywa i tak, że żona mówi, że mąż w pracy, a ja słyszę, jak on się drze w pokoju obok, oglądając mecz. Albo np. pani schowała męża do łazienki, trzasną drzwi wejściowe - raz tak miałem - i pan myślał, że to ja wyszedłem, a to tylko ministranci byli. Pani mówi, że męża nie ma, a on wychodzi i mówi: "O polazł już ten….".
Kolejny przykład. Głośnie już "ogłoszenia kulinarne" z Przegędzy. "Jeśli chodzi o jakąś kolację, to najlepiej zimna płyta, bo wtedy zjem po prostu, co tam mogę, wybiorę sobie pojedyncze rzeczy. Pieczywo białe bez dodatków" - instruował ksiądz.
"A jeżeli chodzi o picie, to piję tylko zwykłą czarną herbatę bez żądnych dodatków. Jeszcze taką słabszą. To jest jedyne, co piję" - można też było usłyszeć. Dramat. Ale jestem też w stanie zrozumieć sytuację księdza, bo w małych miejscowościach ludzie traktują kolędę jako formę okazywania pobożności. Stąd nastawnie, że księdza to trzeba ugościć, bo przecież inaczej nie wypada. Dlatego obowiązkowa jest kolacja w każdym domu. A w efekcie nierzadko i niezręczne sytuacje: poszedł do pierwszego domu, dali mu zupę i kotlet, zjadł, idzie do następnego i tam też zupa, kotlet. Idzie do trzeciego, zupa i kotlet, podziękował, bo więcej już by nie dał rady. A potem się pojawiają uszczypliwe uwagi: "A to księdzu nie smakuje".
"Jeśli chodzi o jakieś ciasta to najlepiej babka lub drożdżowe. Jakieś lekko strawne, nie takie ciężkostrawne" - mówił też ksiądz z Przegędzy. Strzał w stopę?
Absolutnie, tym bardziej w dobie internetu, kiedy można to nagrać i wszystkim pokazać. Przecież w całej Polsce odczytywano to tak: "Księciuniu chce sobie folwark poustawiać". A można to było inaczej sprzedać. Bardziej ogólnie, np.: "Drodzy parafianie, proszę się specjalnie nie szykować. Nie chcę robić problemu. Jakby ktoś chciał mnie zaprosić na poczęstunek, to na końcu chętnie podejdę". Jakby się okazało, że pięć rodzin chce go zaprosić, to w tym gronie, śmiało można powiedzieć: "Słuchajcie, nie jestem w stanie zjeść u wszystkich, ale mogę u państwa wypić herbatę, u państwa wrzucić coś na ząb".
Efekt jest taki, że złośliwym uwagom nie ma końca. Jedni pytali, czego zażąda za rok. Połowy księżniczki czy ręki smoka? Prawa pierwszej nocy?
(Śmiech) Chcieli poużywać, to poużywali, bo i nadarzyła się ku temu okazja. Tyle że - jak podkreślam - to nie efekt złych intencji, a specyfiki parafii i jej problemów.
Podobnie jest z cennikami kolędowymi?
Cenniki kolędowe to pojedyncze przypadki. W większości parafii nikt czegoś takiego nie podaje. Skąd się w ogóle biorą? Być może jest to próba podtrzymania status finansowego parafii i łatania dziur w budżecie. Tym bardziej, że w niektórych parafiach teraz mniej osób przyjmuje księży, mniej też jest osób na mszach, a i samych ofiar mniej. Mimo to nadal nie jestem w stanie zrozumieć, skąd się biorą i czemu to ma służyć. Nawet jeśli mowa o małych wiejskich parafijkach, gdzie proboszczowie nie mają możliwości w ciągu roku odkładania większy kwot na remonty i dopiero po kolędzie, mogą coś naprawić albo opłacić rachunki za ogrzewanie.
To może najlepiej iść tropem jednej z parafii na Mazowszu, gdzie ksiądz przychodzi z dwoma pustymi kopertami? Na jednej napis: ofiara na kościół (100 proc. na kościół) i ofiara na kolędę (45 proc. utrzymanie parafii, 45 proc. na księży, a 10 proc. fundusz budowy nowych Kościołów). Jeśli ktoś chce złożyć ofiarę, może to zrobić, ale do puszki w Kościele. Pełna anonimowość.
Jeżeli parafianie tak chcą, to ok. Chociaż moim zdaniem im mniej biurokracji, tym lepiej. Rozumiem intencje, ale to tak, jak bym poszedł do wujka w gości i powiedział: "Tu masz kopertę, z tego, co mi dasz, tyle wydam na książki, tyle na podróże, a tyle na jedzenie ze znajomymi". Kiepsko to brzmi, prawda?! I w drugą stronę - jak daję bratanicom gotówkę na prezent, to nie oczekuję, że one potem będą się tłumaczyć: wujek, to poszło na to i na to. To efekt szerszego problemu, czyli braku zaufania.
Ale jest jak w instytucji, czyli przejrzyście, jak na dłoni.
Ale to zabijanie ducha. Robi się z tego spotkanie biznesowe, macie moją ofertę sponsorską. Jak jesteście zainteresowani, to za tyle i tyle wybuduję wam to, a potem jeszcze postawię banery z logo waszej firmy. Takie jest moje zdanie, ale jeżeli parafianie woleliby taką formę, to uważam, że powinno się tak zrobić.
Parafianie chwalą pomysł: "Dając księdzu kopertę, czuję, że przychodzi nie do nas, ale po pieniądze". A tak, pieniądze są nadal, a odbiór zupełnie inny.
To stwarzanie problemu, przeakcentowanie tematu, wprowadzanie oficjalnej atmosfery. Przy czym, jeśli ktoś tego potrzebuje i chce wiedzieć, na co pójdzie kasa, to jestem za tym, by mówić, co, gdzie, jak. Ale krótko i prosto. Tym bardziej, że samych mitów wokół kolędy narosło wiele.
Stąd też pomysł na powstający właśnie dekalog kolędowy.
Tak, opracowuję subiektywny zbiór 10 rzeczy, których lepiej nie robić, by wizyta była dla obu stron łatwa.
Najważniejsze punkty?
Nie ma co chować męża w szafie, a jak już go schowasz, to dobrze ustalcie znak na wyjście. A najlepiej niech siądzie obok ciebie. "Proszę księdza ten mój, to głupoty gada" - pada czasem i taki argument. Super rzecz, niech mówi, co myśli. Poza tym nie dawaj księdzu kasy, jeśli to problem.
O zwierzętach też osobny punkt jest?
Tak, nie dopuszczaj do spotkania z pupilem. Lubię zwierzęta, ale mam alergie na koty, choć nie wszystkie. Momentalnie ropieję mi oczy. Raz mi się trafiło, potem wchodzę do następnego domu: "Proszę księdza, co się stało?". Nic - odpowiadam. To nie tak, że jestem pijany, cała noc imprezowałem. Poza tym nie stresuj się, jak nie masz kropidła. Zawsze w takich sytuacjach mówię: "Spokojnie, jesteście wy, więc już jest ok". Kiedyś byłem w mieszkaniu, w którym właśnie się skończyła impreza. "Proszę księdza, my właśnie po melanżu, ale tylko teraz możemy". Ja na to: "Dawajcie. Kieliszki przesuniemy i się pomodlimy".
Ksiądz Rafał Główczyński, sam o sobie mówi: Ksiądz z osiedla. Należy do zgromadzenia zakonnego księży Salwatorianów.
-
Przeczytaliśmy "Vademecum wyborcze katolika". Ksiądz rozkłada ręce: To pomyłka
-
Gabinet grozy. "Zabrałbym się chyba za tego HIV-a". Przyszła do niego zdrowa, a wyszła "śmiertelnie chora"
-
Sprawdziliśmy, co w sklepach myślą o powrocie handlu w niedzielę. Tusk rozwścieczył. "Co mu odbiło?!"
-
Orgia księży w Dąbrowie Górniczej. Duchowny ostro o polskim Kościele: Rozpusta, rozpasanie, bezrozum
-
Katastrofa w seminariach i "ciemna noc" Kościoła. "Stworzono w nim eldorado dla przestępców"
- Krzysztof Hetman przyniósł marszałkowi melisę w prezencie. "Na uspokojenie"
- Nowe ustalenia ws. wybuchu w Przewodowie. Wiadomo, czyja rakieta spadła na terytorium Polski
- Majątek żony premiera. "Przez ręce Morawieckich przeszły nieruchomości warte 120 mln zł"
- Ewakuacja w Zielonej Górze. Saperzy usuwają niewybuchy. "Zamknięte instytucje i sklepy"
- Aresztowanie aktywistki Ewy M. Sąd ma rozpoznać zażalenie prokuratury i obrony