Film "Śmierć prezydenta" autorstwa National Geographic. Tak świat zapamięta katastrofę w Smoleńsku?

Na podstawie tego filmu miliony ludzi na całym świecie ukształtują swoją wiedzę o przyczynach katastrofy smoleńskiej. Zobaczą dokument bez sztucznej mgły, trzech wybuchów i pułapki helowej. Alex Bystram i Ed Sayer z National Geographic nakręcili "Śmierć prezydenta". - Ten film powinni obejrzeć wszyscy, którzy kwestionują to, co oficjalnie wiadomo na temat katastrofy - radzi Tomasz Hypki ze "Skrzydlatej Polski".
Zobacz wideo

Tak wygląda tragedia smoleńska oczami obcokrajowców, twórców cyklu serii "Katastrofa w przestworzach", która opisuje najtragiczniejsze w historii wypadki lotnicze. - Tak to widzą osoby z zewnątrz. Nie uwikłane w spory w kraju. W tego typu produkcjach zawsze jest uproszczenie. Ale generalny wydźwięk jest zgodny z tym, co napisaliśmy. Film wskazuje na błędy po stronie polskiej, jak i rosyjskiej - mówił po obejrzeniu filmu jeden z ekspertów polskiej komisji Maciej Lasek.

Dwa raporty i wersja spiskowa

Dwa raporty o katastrofie - rosyjski i polski - nie zakończyły spekulacji o przyczynach tragedii. Pierwsze ustalenia MAK, eksponujące wątki alkoholu we krwi dowódcy sił powietrznych i jego wpływu na decyzję o lądowaniu na zamglonym lotnisku zrodziły w Polsce obawy, że właśnie tak będzie się mówić na świecie o Smoleńsku.

Rosjanie bowiem całą winę przerzucili na Polskę. Potem był raport komisji Millera, który - przyznając rację tezom o błędach pilotów - zwracał uwagę na postawę rosyjskich kontrolerów. - Jeśli mówimy, że załoga podlegała presji psychologicznej ze strony VIP-ów na pokładzie tupolewa, to należy zwrócić uwagę, że podobnej presji ulegali Rosjanie, którzy z wieży sprowadzali maszynę na ziemię - argumentowali jego twórcy. Jednak raporty są dla specjalistów.

Czego dowiedzą się widzowie z dokumentu "Śmierć prezydenta"? Pytanie jest zasadne, bo na całym świecie National Geographic Channel jest odbierany w ponad 440 milionach gospodarstw domowych, w 171 krajach.

Film z twarzą Millera

Twarzą filmu nie jest Tatiana Anodina, przewodnicząca Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). Rosjanka nawet nie pojawia się na ekranie. Bohaterem jest Jerzy Miller - były szef MSW i szef polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy. To między innymi on tłumaczy, dlaczego polska delegacja leciała do Katynia w rocznicę stalinowskiej zbrodni. - Lech Kaczyński to "mąż stanu" - mówią twórcy filmu. "On chciał tam być". Cel wizyty to także "element pojednania" polsko-rosyjskiego...

44 minuty, kilka głównych wątków, żaden nie był jedyną przyczyną

"Śmierć prezydenta", to próba rekonstrukcji przyczyn katastrofy w oparciu o polski i rosyjski raport. Fragmenty zagrane przez aktorów przeplatane są komentarzami ekspertów, dziennikarzy i jednego świadka tragedii. Wiele momentów pominięto. Nie znajdziemy tam spekulacji spod znaku Antoniego Macierewicza (choć kilkakrotnie wspomina się o narastających teoriach spiskowych otaczających katastrofę). Nie ma sporów między prokuratorami Polski i Rosji. Nie są wspomniane też żadne hipotezy dziennikarskie (na przykład ta o rzekomej kłótni gen. Błasika z pilotem na płycie lotniska na Okęciu). W filmie nie ma też wielu wątków politycznych. Nie wspomina się o początku kampanii prezydenckiej w Polsce, i o tym, że trzy dni przed katastrofą na uroczystościach w Smoleńsku spotkali się premierzy Polski i Rosji.

- Mieliśmy tylko 44 minuty. Oficjalne raporty to tysiące stron. Taki film musielibyśmy oglądać tydzień - tłumaczyli po pokazie prasowym twórcy "Śmierci prezydenta". Dlatego skupili się na kilku wątkach. Żaden z nich nie był jedyną przyczyną katastrofy. Spowodowało ją dopiero ich połączenie.

Wieża w Smoleńsku nie przypomina baraku

Początek dokumentu to animacja komputerowa. Realistyczny lot tupolewa. Akcja przenosi się na chwilę do środka samolotu. Zachowania załogi, pasażerów i wreszcie Lecha i Marii Kaczyńskich markują aktorzy. Prezydent przegląda dokumenty, pierwsza dama odpoczywa. Pasażerami zajmują się stewardesy. Scena w kokpicie: - Będziemy mówić po rusku? Pierwszy pilot potwierdza.

Samolot schodzi coraz niżej. Pierwsze uderzenia w drzewa, zdenerwowanie pilotów. Próbują poderwać maszynę i wówczas ta uderza skrzydłem w brzozę. W samolocie aktorzy odgrywają scenę przerażenia. Widzimy kolejną animację - momentu katastrofy.

Wieża w Smoleńsku nie przypomina baraku, który znamy ze zdjęć. Widzimy eleganckie pomieszczenie z lat siedemdziesiątych. Na stole czerwony termos i lornetka. Na ścianie wisi znak: zakaz palenia.

Kto mówi po rosyjsku?

Po katastrofie pracę rozpoczynają eksperci: - Dlaczego to pierwszy pilot (a nie nawigator) rozmawiał z wieżą? - dziwią się aktorzy grający śledczych. Tylko pilot tupolewa mówił po rosyjsku i przed katastrofą musiał sprowadzać maszynę i jednocześnie rozmawiać z wieżą. - Dla dowódcy, który pełnił funkcję pilota i dowódcy załogi i pilota, który prowadzi korespondencję to obciążenie było zbyt duże - komentuje w filmie ekspert polskiej komisji.

Mocno zaznaczony jest psychologiczny wpływ na załogę (ważni pasażerowie, cel misji) jako okoliczność, która mogła przyczynić się do katastrofy. Scena odsłuchiwania czarnych skrzynek: - Z kim on rozmawia?! - dziwi się śledczy. Chodzi o obecność dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ w kabinie Tu-154M. To on ma przekazać pasażerom (przede wszystkim prezydentowi) wiadomość, że w Smoleńsku są złe warunki meteorologiczne i lądowanie może nie być możliwe.

Piloci nie byli w kokpicie sami. "No to mamy problem"

- Panie dyrektorze. Wyszła mgła. W tej chwili, w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zejście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie - mówi dowódca załogi. - No to mamy problem - aktor powtarza słowa przypisywane Mariuszowi Kazanie.

- Kabina była dostępna dla osób z zewnątrz. Kokpit nie był sterylny, obecność ważnych osób mogła mieć wpływ na decyzję załogi - komentują w filmie eksperci. Przyznają, że może to świadczyć o "presji pośredniej" na załogę. Twórcy dokumentu zaznaczają, że w kabinie mógł też być szef polskich sił powietrznych, ale nie powtarzają kontrowersyjnej w Polsce tezy o alkoholu we krwi generała Błasika.

Na jakiej byli wysokości?

Śledczy starają się odkryć - poprzedzające katastrofę - przyczyny gwałtownego zniżania się samolotu. Odkrywają, że pierwsze uderzenia w drzewa (wysokość 11 metrów) słychać, gdy nawigator utrzymuje, że samolot jest 20 metrów nad ziemią. Dlaczego dowódca myślał, że jego maszyna jest wyżej? Dlaczego piloci ignorowali sygnał alarmowy "TERRAIN AHEAD"?

Załogi wyłączały irytujące ostrzeżenia TAWS

Samolot miał dwa wysokościomierze: barometryczny i radiowy. Ten pierwszy przed katastrofą zarejestrował skok wysokości (przy ciągłym zniżaniu samolotu). Dlaczego? Urządzenie na podstawie ciśnienia atmosferycznego pokazuje wysokość maszyny. Piloci powinni wprowadzić wartość ciśnienia na lotnisku w Smoleńsku. Wprowadzili błędne dane i prawdopodobnie zrobili to świadomie. Tak jakby samolot znajdował się znacznie wyżej niż w rzeczywistości.

W rozmowach z innymi pilotami 36. pułku odkryto, że załogi samowolnie wprowadzały niedopuszczalne zmiany w urządzeniu. Chcieli "oszukać" tak "irytujące" sygnały systemu TAWS, który ostrzega, gdy maszyna znajduje się za blisko ziemi. Gdy piloci tupolewa usłyszeli ostrzeżenia TAWS byli przekonani, że system nie działa prawidłowo na starym, nieużywanym na co dzień wojskowym lotnisku.

Z kolei nawigator popełnił błąd, korzystając z drugiego wysokościomierza - radiowego, który do ustalenia wysokości wykorzystuje fale radiowe. Nie wziął jednak pod uwagę głębokiego parowu poprzedzającego lotnisko. Gdy samolot znajdował się 100 metrów nad dnem parowu, nawigator sądził, że znajduje się on 100 metrów nad ziemią. Nie wiedział, podobnie jak pilot, na jakiej wysokości znajdował się samolot.

Obsługa wieży nie wiedziała, gdzie jest samolot

Nie wiedzieli tego też rosyjscy kontrolerzy, którzy sprowadzali maszynę na lotnisko Smoleńsk-Północny. To wątek, którego nie uwzględniał raport MAK. W filmie usłyszymy, że obsługa wieży "sprawiała wrażenie nieprzygotowanej". O wysokości, na jakiej była zniżająca lot maszyna, dowiadywali się od kapitana. - Obsługa nie wiedziała, gdzie jest samolot, a ten leciał coraz niżej. Kontrolerzy wiedzieli, że lądowanie o 8.41 jest niemożliwe, ale nie byli w stanie przekonać swoich zwierzchników i załogi tupolewa do zmiany decyzji. - Ta sama presja co na kapitana Protasiuka działała na obsługę wieży - oceniał w filmie polski ekspert Maciej Lasek. Twórcy filmu podkreślają, że załoga tupolewa nie dostała pozwolenia na lądowanie.

O 8.41 rosyjski zdumiony kontroler lotów pyta kolegę: - Gdzie on jest? W odpowiedzi bezradne wzruszenie ramion.

Próba odejścia na autopilocie, to błąd

Dlaczego kapitan zdecydował się w ogóle zejść tak nisko w tak złych warunkach pogodowych? Czy pierwszy pilot bał się reakcji prezydenta? Twórcy filmu wspominają lot Lecha Kaczyńskiego do Gruzji w 2008 roku i konsekwencje dla pilota, który odmówił lądowania w Tbilisi. Później nie latał już z Lechem Kaczyńskim. Nad Tbilisi drugim pilotem tupolewa był Arkadiusz Protasiuk - czyli dowódca załogi z 10.04.2010. - Choć lądowanie w tych warunkach było ryzykowne, być może chciał pokazać pasażerom, że robi co może - zastanawiają się twórcy filmu.

Załoga za późno zorientowała się, że sprowadziła samolot za nisko. Pilot w ostatnich sekundach popełnił błąd, decydując się na odejście w autopilocie. Ale to rozwiązanie jest możliwe tylko na lotniskach wyposażonych w ułatwiający lądowanie system ILS. Smoleńsk-Północny takiego systemu nie miał. Gdy dowódca się zorientował, że autopilot nie reaguje, było już za późno.

Kwestionujesz? Zobacz

- Ten film powinni obejrzeć wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób kwestionują to, co oficjalnie wiadomo na temat katastrofy. Bo jeśli obejrzą to ze zrozumieniem, to jest szansa, że wielu z nich przestanie wymyślać jakieś teorie, które nie mają pokrycia w faktach. W Polsce wiele osób już zapomniało, co tam się wydarzyło i tylko gra emocjami. Bardzo wyważony film - oceniał po pokazie inżynier lotnictwa i dziennikarz "Skrzydlatej Polski" Tomasz Hypki.

Film "Śmierć prezydenta" to nie jedyna produkcja, jaka powstała na temat katastrofy smoleńskiej. Była już "Mgła" Marii Dłużewskiej i Joanny Lichockiej oraz "10.04.2010" Anity Gargas. Niedawno Gargas przedstawiła kolejny dokument - "Anatomia upadku". Wszystkie filmy wypuszczała prawicowa "Gazeta Polska Codziennie".

Osoby wypowiadające się w ostatnim filmie Gargas rekonstruują przebieg wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r. i dowodzą, że przyczyną tragedii był zamach. Ich tezy ocenili w rozmowie z "Polityką" eksperci lotniczy oraz byli członkowie komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. Specjaliści wypunktowali szereg błędów merytorycznych popełnionych przez twórców filmu. Przeczytaj więcej >>

Światowa premiera dokumentu "Śmierć prezydenta" odbędzie się w Polsce w najbliższą niedzielę o godz. 21 na National Geographic Channel. "Śmierć prezydenta" jest jednym z odcinków serii "Katastrofa w przestworzach", która opisuje najtragiczniejsze w historii katastrofy lotnicze. Do tej pory powstało około stu odcinków cyklu

TOK FM PREMIUM