"Jako jedyna miałam megafon i belferskie usposobienie". O mały włos nie straciła pracy. Twarze Strajku Kobiet
Dziś - 22 października - mija dokładnie rok od dnia, w którym Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej wydał wyrok w sprawie aborcji. Stwierdzono w nim, że przerwanie ciąży z powodu ciężkich wad płodu jest niezgodne z konstytucją. Decyzja ta oznaczała praktycznie całkowity zakaz aborcji w naszym kraju. Szybko wyprowadziła na ulice setki tysięcy protestujących Polek i Polaków. Manifestacje odbywały się w dużych miastach, ale też w wielu mniejszych miejscowościach.
Jedną z protestujących Polek była Iwona Ochocka - polonistka, dyrektorka szkoły prywatnej w Tczewie, członkini partii Wiosna.
- Dosyć nieoczekiwanie stałam się liderką tego protestu. Może dlatego, że jako jedyna miałam megafon. Na takich protestach zawsze jest ktoś, kto trochę zaczyna zarządzać, a z racji mojej "belferskiej" natury uznałam, że jakiś porządek to wszystko musi mieć. To był totalny "spontan", ale przyszło prawie 2 tysiące osób - wspomina pierwszy "spacer". Tak właśnie określano wówczas protesty dotyczące aborcji. Ze względu na obostrzenia pandemiczne zgromadzenia formalnie nie mogły się odbywać.
Kolejny protest, jak wspomina dalej Ochocka, zgromadził 5 tysięcy osób. - To było zupełnie niesamowite. To 10 procent mieszkańców! Nieśliśmy transparent z hasłem będącym wynikiem demokratycznej ankiety, które brzmiało: "Wybaczcie utrudnienia, mamy rząd do obalenia" - opowiada nauczycielka w rozmowie z Anną Piekutowską.
"Włos mi się zjeżył na głowie"
Za udział w protestach przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego Iwona Ochocka zapłaciła wysoką cenę. Zaczęło się od artykułu w lokalnej gazecie, w którym została wymieniona jako organizatorka protestów. Napisano w nim, że "pani pedagog dała swoim wychowankom doskonałą lekcję łamania zasad moralnych i społecznych, a także narażania życia innych w dobie pandemii".
- Włos mi się zjeżył na głowie, gdy dostałam od znajomych zdjęcie tczewskiej propagandowej, prawicowej "gadzinówki". Byłam wymieniona z imienia i nazwiska, a tytuł to było coś w stylu "zamach stanu" - wspomina nauczycielka.
Niedługo później mąż Iwony Ochockiej - Emil - został zwolniony z pracy w państwowej Grupie Lotos S.A. Przepracował tam 15 lat.
Przeciwko nauczycielce toczyło się też postępowanie dyscyplinarne w kuratorium oświaty . Zawiadomienie SMS-em wysłał Kazimierz Smoliński, poseł PiS z Tczewa.
"Nie bać PiS"
Wśród zarzutów znalazło się m.in. uchybienie godności nauczyciela, nawoływanie do nienawiści i organizowanie protestu w czasie pandemii. Iwona Ochocka mogła zostać ukarana zakazem wykonywania zawodu.
Jak mówi - Barbara Leśniewska, zastępczyni rzecznika dyscyplinarnego, opierała swoje zarzuty na anonimowych donosach. Nauczycielka zgłosiła 50 świadków, żadnego nie przesłuchano. - Waga pseudodowodów zebranych przez panią Leśniewską była żadna - komentuje rozmówczyni Anny Piekutowskiej.
Nauczycielce zarzucono również używanie wulgarnego języka. - Spędziłam na ulicach Tczewa grubo ponad siedem godzin, a mieli dziesięciosekundowy filmik na którym krzyczę "kaczor do wora, wór do jeziora". Po prostu "wow". A policja nagrywała wszystko. Ja najzwyczajniej w świecie nie przeklinam. Zamiast ośmiu gwiazdek używałam "nie bać PiS" - dodaje.
Przed komisją dyscyplinarną nauczycielka odczytała następujące oświadczenie: "Postępowanie wyjaśniające oraz dyscyplinarne wszczęto na zlecenie polityczne posła partii rządzącej Kazimierza Smolińskiego oraz w odpowiedzi na późniejszy donos dwóch emerytek związanych z konkurencyjną szkołą katolicką. Żadna z tych osób nie mogła wiedzieć, kim jestem, ponieważ na każdym proteście byłam w maseczce i czapce, nigdy się nie przedstawiałam, dopóki gazeta lokalna, tuba propagandowa PiS-u, nie wymieniła mnie z imienia i nazwiska oraz funkcji w anonimowym artykule. Wówczas to poseł Smoliński uruchomił swoje znajomości, by zniszczyć mnie i moją rodzinę".
"Warto być przyzwoitym"
Nauczycielka została niedawno uniewinniona. - Panie w komisji wykazały się bardzo dużą odwagą cywilną i kręgosłupem moralnym. Miałam nadzieję, że decyzja będzie o uniewinnieniu, ale nie spodziewałam się tego. Były to trzy dyrektorki, czynne zawodowo, mogły się bać utraty pracy, szykan politycznych. Spodziewam się jednak odwołania i dalszego ciągu tej sprawy - mówi.
Dodaje, że nie potrafi jednak zrezygnować z aktywności obywatelskiej. Przypomina słowa Władysława Bartoszewskiego, że nie opłaca się być przyzwoitym, ale warto.